Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Narciarskie ewolucje w centrum miasta

Redakcja
Ściana jest po to, żeby po niej  jeździć - udowadnia Patyś
Ściana jest po to, żeby po niej jeździć - udowadnia Patyś F. Springer
O fanatykach białego szaleństwa, którzy w centrum miasta wykonują najbardziej szalone narciarskie ewolucje i są w tym mistrzami, pisze Filip Springer

Jak przyszła pierwsza odwilż i zaczął topnieć śnieg, to chłopaki płakali jak dzieci. Jest trochę tak - jedzie się do szkoły zabójczym rankiem, w autobusie tłum szarych ludzi, przykleja się głowę do szyby i patrzy, gdzie się przyjdzie w nocy na jibba. Szuka się raili, kickerów i walli, potem się tam przyjdzie, pociśnie na nartkach albo nawet na parapecie, bez znaczenia. Jakby się nie szukało tak każdego szarego ranka z głową przyklejoną do szyby, to by się w tym autobusie od tej szarzyzny po prostu umarło.

Jest jibb - jest zabawa
Kickera można usypać wszędzie. Na przykład przy schodach jednego z zejść do poznańskiej PeSTki. Kicker to najazd, z którego narciarz lub snowboardzista wybije się, jadąc pełną prędkością. Chłopaki usypali, a teraz stoją na szczycie górki ubrani jak kosmici - kaski, ochraniacze, obowiązkowe luźne spodnie i niedbale przekrzywione czapki. Centrum Poznania, a oni z nartami na nogach i kijkami w dłoniach stoją i myślą, jak zjechać, żeby po drodze, w trakcie i na końcu się nie zabić, a jeszcze podczas skoku wykonać ewolucję. Na dole stanęła starsza pani i kombinuje, jakby to się do nich przyczepić (chłopaki mówią "przysapać"), ale na razie nie znalazła koncepcji - tylko patrzy i myśli. Nic nie wymyśli, bo kickera chłopaki usypali ze śniegu, który chwała bogu w tym dziwnym kraju akurat jest niereglamentowany tej zimy i można sobie z niego usypać cokolwiek się chce. A jak im źle pójdzie, to podrapią zębami tylko kawałek ściany i - słowo honoru - są gotowi taką konsekwencję ponieść.

Chłopaki więc stoją na górze i rozkminiają najazd, na dole staruszka, z ochotą do "sapania", ale bez koncepcji, napięcie rośnie. W końcu któryś rusza, robi piruet i własnym kroczem ląduje o centymetry od słupka, który ktoś nieostrożnie zainstalował latem na trajektorii. Ewolucja nieudana, tyle dobrego, że staruszka znalazła koncepcję i teraz już sapie, że wszyscy sobie krzywdę zrobią, ścianę zniszczą i ona zaraz zadzwoni na policję. Chłopaki w śmiech - jest jibb, jest zabawa.

Niebo - piekło
Nazywają się Yellow Snow. - Nigdy nie jedz żółtego śniegu - śmieje się Iggi. Jest ich kilku, w porywach kilkunastu. W Poznaniu są prawdziwymi pionierami jibbingu, odmiany narciarstwa i snowboardingu, która polega na tym, że do jej uprawiania nie trzeba być w górach (choć jak się jest, to wtedy jest prawdziwa zajawka). Wystarczy kawałek ośnieżonego najazdu i przeszkoda, wzdłuż/nad/pod/przy okazji której będzie się można trochę w locie powyginać.

Mają po kilkanaście lat, chodzą do kilku poznańskich liceów i są uzależnieni od śniegu. Właśnie zrobili sobie zajawkowe koszulki, każda w rozmiarze XXXL, żeby można ją było ubrać na kurtkę. Mają taki plan, żeby na studniówce ubrać je na garnitury. - Każdy z nas traktuje to jako zabawę i sposób spędzania wolnego czasu - mówi Stasiu i poprawia stylową blond grzywę. - Latem jeździmy na deskach i rolkach, a zimą - jak jest śnieg - na nartach i snowboardzie.

A jeździć można wszędzie, gdzie się da - w centrum miasta i na oczach ludzi. Wystarczy kawałek muru, poręczy, schodów i kilka metrów śniegu, po którym da się rozpędzić. - A jak się nie da, to koledzy pomogą - śmieje się Stasiu.

Oprócz nart zabierają więc ze sobą także wielkie łopaty do odśnieżania. Miejsce na jibba za każdym razem trzeba przygotować, posprawdzać kąty najazdu. - Jak zrobisz najazd zbyt ostry, to lecisz w kosmos - mówi Stasiu. - A jak zbyt słaby, to idziesz do piekła.

PeSTka jak marzenie
Jak wszystko, co szalone, jibbing powstał w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat osiemdziesiątych. Narciarzom i snowboarderom znudziła się jazda slalomem po stokach i postanowili urozmaicić sobie życie. Zrobili to, stawiając na swojej trasie przeszkody i zaczynając nad nimi latać. Dopiero potem jibbing przeniósł się do miast.

- Ale nie ma się co oszukiwać, najlepsze triki można zrobić przy dużej prędkości, a tę można uzyskać tylko na dużym stoku, to, co robimy tutaj, to tylko takie przymiarki do prawdziwej jazdy - wyjaśnia Iggi, kolega Stasia.

Miejski jibbing ma jednak ten plus, że jest tani - nie trzeba płacić za stok i wyciąg, można go też uprawiać przed własnym blokiem. Chłopaki z Yellow Snow mają w Poznaniu kilka ulubionych miejscówek. - Koleś, który projektował przystanki poznańskiej PeSTki, to musiał być niezły zajawkowicz - śmieje się Iggi. - Dobre najazdy, dużo poręczy i ścian, na których można wylądować, tylko ludzi dużo.

Jest jeszcze Cytadela, czasami Arena, pojeździć można też w Parku Drwęskich, a nawet przed Operą. - Nie, to nie my jechaliśmy na snowboardzie za tramwajem - od razu zastrzega z szelmowskim uśmiechem Lewy, odnosząc się do ostatnich doniesień medialnych (w miniony weekend największe gazety i serwisy informacyjne pokazywały grupę miłośników białego szaleństwa, którzy mknęli ulicą Fredry uczepieni tramwaju).

Ludzie? Zatrzymują się, pokazują ich sobie palcami, robią zdjęcia komórkami. - Rzadko który się przysapie. Jesteśmy dla nich kosmitami - wyjaśnia Iggi.

Crash pants
Każdy z kosmitów ma na koncie nie tylko najbardziej odjazdowe triki, ale też spektakularne upadki. W Yellow Snow chłopaki już nie liczą skręceń, pękniętych torebek stawowych i śrub wkręconych w kości.

- Ale poważniejszych wypadków nie było - zapewnia WiWo. - Nie jesteśmy szaleńcami, bezpieczeństwo przede wszystkim - dodaje i odpycha się kijkami. Za chwilę popędzi w dół wprost na ścianę, tyle że tuż przed nią wybije się, odbije nartami od muru i z gracją wyląduje na chodniku.

Aby uprawiać jibbing, nie wystarczy mieć narty czy snowboard. Obowiązuje nie tylko styl, ale i zbroja. - Kask na głowie, ochraniacze na kolana i łokcie, do tego żółw, czyli specjalna skorupa, która chroni kręgosłup. Niektórzy ubierają też crash pantsy, czyli specjalne spodenki - uśmiecha się WiWo. - Wiesz, co one chronią?

Oprócz tego, że umieją wykonać w powietrzu najbardziej skomplikowane ewolucje, każdy z nich jest doskonałym narciarzem klasycznym. W kilkunastoosobowej grupie Yellow Snow, mimo że średnia wieku nie przekracza tu 20 lat, jest kilku zawodników poznańskich klubów, finalistów Mistrzostw Polski i instruktorów narciarstwa.

- Kolejność jest oczywiście taka, że najpierw uczysz się jeździć jak Bóg przykazał na stoku, a dopiero potem z niego schodzisz - wyjaśnia Stasiu - zmiana tej kolejności jest wybitnie niewskazana.

Warunek przetrwania
Chłopakom marzy się, żeby w Poznaniu powstał prawdziwy snow park z przeszkodami, które potem spotkać można na zawodach. Dwa lata temu przez chwilę był taki na Malcie. Bo miejski jibbing może i wygląda malowniczo, ale poszaleć się tutaj nie da.

- Żebym mógł pofrunąć odpowiednio wysoko, koledzy muszą mi nadać rozpędu, czasem im się coś pokręci i ląduję na słupie albo na dupie - śmieje się Stasiu. Jest już środek nocy, mróz trzaska niemiłosiernie, chłopaki zbierają się już do domu. Jutro zabójczym rankiem znów muszą wstać i iść do autobusu. Jadąc, będą szukać nowych miejsc na jibba. Jeśli ich nie znajdą, to w tym autobusie po prostu umrą. A potem pójdą do szkoły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski