18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Natalia Safran: Top Model to kariera tylko w tabloidach

Marcin Kostaszuk
Pokonała długą drogę od tytułu Miss Wielkopolski, przez paryskie pokazy mody najsłynniejszych projektantów, by powrócić do Poznania jako prawa ręka Jana A.P. Kaczmarka przy organizacji festiwalu Transatlantyk, a teraz także jako pop-rockowa wokalistka. Z Natalią Safran, top modelką rozmawia Marcin Kostaszuk

Wraz z Janem A.P. Kaczmarkiem pojawiłaś się w tym roku w Poznaniu jako współproducent festiwalu Transatlantyk. Jak duża jest poznańska diaspora w Los Angeles?Cała ogromna diaspora poznańska w Hollywood to Jan i ja. (śmiech) Mała, ale prężna.

Czyli nie było wyjścia, musieliście na siebie trafić.
Jan był moim idolem, gdy byłam nastolatką. Znałam go z płyt Orkiestry Ósmego Dnia, a potem z prowadzonego przez mojego ojca DKF-u Kinematograf 75, w którym czytałam listy dialogowe. Za oceanem nasza znajomość się zacieśniła, odwiedzaliśmy się, poznałam jego rodzinę. Wspólnie zorganizowaliśmy mu przyjęcie na dwa tygodnie przed Oscarami.

Przed, a nie po?
Przecież sama nominacja była już ogromnym sukcesem, z którego należało się cieszyć i uczcić. Trzeba celebrować takie rzeczy od razu.

Przed premierą "High Noon" - Twojej wspólnej płyty z bratem Mikołajem Jaroszykiem - też było przyjęcie?
Nie było czasu. Z wydaniem płyty jest mnóstwo pracy, bo jesteśmy z Mikołajem "Zosie samosie". Średnio brakuje nam jakichś 6 godzin na dobę. (śmiech)

Wasza płyta jest o tyle unikalna, że część fanów kupiła ją tak naprawdę zanim powstała - na tym polega zasada działania internetowego serwisu Sellaband.
Tak, bo słuchacze nie mówią jedynie "podoba mi się", ale "podoba mi się i daję wam na to pieniądze, bo chcę mieć w przyszłości wasz album". Dostajesz coś w rodzaju legitymacji od fanów - to o wiele bardziej motywujące niż dobry wujek z wytwórni płytowej, który niby daje szansę, ale nie ma TAK osobistego stosunku do twojej muzyki. Półtora roku temu ulegliśmy takiemu wujkowi i mogę to podsumować tak: trzeba się czasem porządnie rozchorować, by się do końca wyleczyć.
Na co się rozchorowaliście?
Na brak zaufania. W przeddzień podpisania umowy z wydawcą okazało się, że wszystkie jego poważne deklaracje zniknęły na zasadzie "podpiszcie i jakoś to będzie". Poznaliśmy kulisy muzycznego biznesu w Polsce i spotkaliśmy na jego czele ludzi w większości ekstremalnie niekompetentnych, którym żal nam było oddać płytę, będącą efektem półtorarocznej naszej pracy. Wydaliśmy płytę sami z pomocą Empiku, co przed nami zrobiła Irena Santor.

Ale przedtem było 50 tysięcy dolarów Sellaband. Komu się tak spodobaliście?
Użytkownicy to tzw. believers, czyli ci, którzy wierzą w ciebie i twój projekt. To pasjonaci muzyczni, którzy chcieliby widzieć płytę u siebie na półce. Nas wsparło wielu Niemców, Holendrów, Brytyjczyków, Amerykanów. Polaków o wiele mniej, tylu co ludzi z Argentyny czy Nowej Zelandii. Co jeszcze bardziej interesujące, to nie byli ludzie majętni. 400 dolarów zainwestował na przykład pewien listonosz, któremu teraz wysyłamy 40 płyt. Rekordzista zainwestował 8000 dolarów.

Wybacz niemerytoryczną uwagę, ale gdybym spojrzał na Twoje zdjęcie, pewnie też bym zainwestował.
Otóż nie - naszą muzykę wstawiliśmy bez moich zdjęć. Później je dołożyliśmy, ale nigdy przez Sellaband nie dostałam od nikogo żadnych głupich propozycji czy wiadomości o nieodpowiedniej, niesmacznej treści. Po wielu latach w świecie mody byłam przygotowana, że to się zdarzy, ale się nie zdarzyło.
A tak w ogóle - po co modelka i aktorka nagrywa płytę?
Nadszedł na to czas, mieliśmy z Mikołajem muzykę w głowie od zawsze. Lubiłam modeling i występy w filmach, ale to nie jest moja prawdziwa, największa pasja, bo na przykład film pożera ogromne ilości czasu w bardzo niekonkretnej fazie starania się o rolę. Pół życia na to schodzi i efekt jest niewielki, bo w końcu okazuje się, że twoją rolę okrojono, albo w ogóle wyleciała z filmu, a jak nie wyleciała, to sam film okazał się gniotem i nie ma czym się chwalić. Z muzyką jest inaczej, bo masz nad nią pełną kontrolę i jeśli jest słaba, to tylko twoja wina. Emocjonalnie cały czas jesteś jej właścicielem.

Film - czyli dzisiejszego króla sztuk - opisujesz jak pańszczyznę.
Bo to jest ogromny złożony proces, nad którym nikt do końca nie panuje. Muzyka rządziła moim życiem od zawsze - ćwiczyłam śpiew operowy, potem śpiewałam w chórach...
A w końcu wylądowałaś na wybiegu, zamiast na estradzie.
Nie planowałam być modelką - łut szczęścia pomógł na początku, a gdy potem szło mi dobrze kontynuowałam tę drogę. Marzyła mi się przygoda, podróże i doświadczanie świata, więc modelowanie zajęło mi długie lata, od Paryża przez Nowy Jork i Los Angeles. Od pokazów do reklam, katalogów, magazynów...

Co było największą satysfakcją dla Natalii Safran - modelki?
Na przykład sezon, w którym pojawiłam się na wszystkich najważniejszych wybiegach. Ubiegają się o ciebie Valentino, Lacroix, Dior, Lagerfeld i Saint Laurent. Nie musisz już chodzić na casting, gdy przyjeżdżasz wszyscy wiedzą, jaki nosisz rozmiar.
A cena?
Nie będę dramatyzować. Jechałam jako młoda, niedoświadczona dziewczyna z Polski. Spod klosza kochającej rodziny. To był czas, gdy nie było jeszcze Anji Rubik - Polki były nieznane i byłam pod tym względem ciekawostką, kuriozum. Spotykasz różnych ludzi, białe i czarne charaktery. Były oczywiście momenty samotności, zwątpienia, braku poczucia bezpieczeństwa. Nasza waluta nie znaczyła nic, więc jechało się bez pieniędzy, nie było kart kredytowych. Na zasadzie: albo wypłyniesz, albo się utopisz. Wiele dziewczyn spotkało to drugie.

Chyba niewiele się zmieniło, gdy spoglądam na obmacywanki kandydatek przez jurorów w programie "Top Model". Co sądzisz o takiej drodze zdobywania doświadczeń w modelingu?
Faktycznie, wpadło mi ostatnio w oko pół odcinka… ale mam dobre krople nawilżające i szybko pozbyłam się dyskomfortu. Nie wiem jak w Polsce, ale żadna dziewczyna z amerykańskiego "Top Model" nie zrobiła jeszcze kariery modelki. Nie ma to ze światem mody wiele wspólnego, bo to reality tv - o sensacje tu chodzi, a nie prawdę. Mam nadzieję, że uczestniczki zdają sobie z tego sprawę. Jeśli zależy im na karierze w świecie mody, a nie zaistnienie w tabloidach, radzę znaleźć dobrą, uznaną agencję i zabłysnąć na castingach. Przy tym, nigdy nie tolerowałabym poniżających sytuacji. Trzeba znać swoją wartość i nie dać sobie w kaszę dmuchać zarówno na początku, czy na samym szczycie naszej kariery.

A czy przyjęłabyś propozycję z takiego programu do jury? Doświadczenie masz o wiele większe niż Joanna Krupa, no i po polsku mówisz o niebo lepiej.
(Śmiech) Powiem ci szczerze, że chętnie pokazałabym widzom jak to wygląda w prawdziwym świecie mody. Klasa, nienaganny styl i doświadczenie decydują o przetrwaniu w tym biznesie. Dobrze rozumiem młode, złaknione przygody dziewczyny i wiem, jaka przed nimi trudna droga. Potrzebne im konstruktywne wskazówki, a nie terapia szokowa.
Jak sama przetrwałaś w tym świecie?
Pomagała poznańska głowa na szyi mocno umocowana. A były różne przedziwne sytuacje. W Paryżu jest tłum celebrytów, facetów z pieniędzmi, projektantów. I wszyscy chcą ciebie - jedni do pokazów, inni na randki. Były lata, gdy narkotyki królowały na wybiegach, był też czas, gdy dziewczyny z naszej części Europy przyjeżdżały o wiele za młode i od razu chciały wszystkiego. Ale nie wiedziały jak to zrobić i wypalały się.

A ty?
Byłam spanikowana, więc jedyne co mi przychodziło do głowy, to zachowywać się "po poznańsku": dobra mina do złej gry, udawałam absolutną pewność siebie i nie robiłam żadnych kroków, których nie by-łam pewna. Dziś mogę powiedzieć, że nie zrobiłam nic, za co mogłabym się wstydzić czy żałować. Wolałam być sama, niż z kimś, kogo nie byłam pewna, nie zrobiłam żadnych zdjęć, do których nie byłam przekonana. Ostateczna cena była taka, że doświadczyłam Paryża z najlepszej strony - najlepszych prac, dobrych pieniędzy. A o ciężkich chwilach po prostu zapominasz, one budują twojego ducha. Zyskałam świadomość, że w gruncie rzeczy świat jest malutki i jeśli udało się w Paryżu, to poradzę sobie wszędzie.

Sztuka przyjmowania właściwych propozycji?
Tak. Nie można być chciwym zbyt wcześnie i zgadzać się na coś, czego nie jesteś pewnym.

Na przykład na propozycje randki w ramach współpracy?
Nie będziemy się czarować - było ich bez liku. Krążył bardzo prawdziwy dowcip, że francuscy agenci modelek są w tym biznesie wyłącznie dla randkowania. Dlatego organizacja była fikcją i nigdy nie było pewne kto i dlaczego wypłynie, a kto się utopi. Granica między agentem a alfonsem była często bardzo płynna.

A kim był twój agent?
Agentką. (śmiech) Dzięki temu uniknęłam tych dylematów i dziwnych sytuacji.
Jak trafiłaś do słynnej szkoły aktorskiej Lee Strasberga?
W Paryżu poszło mi świetnie, zaczęłam jeździć do Anglii i Niemiec, ale Ameryka zawsze kusiła: kochałam ją z filmów i teledysków Bruce'a Springsteena. W końcu dostałam intratną propozycję z Dallas na wielką kampanię reklamową piwa i dalej potoczyło się już samo: Nowy Jork, Calvin Klein, Ralph Lauren... Gdy już trafiłam do Los Angeles fabryka snów zaczęła nęcić, tym bardziej że kursy aktorskie robiłam już w Polsce. Teraz mogłam spróbować na poważnie i na dwa lata trafiłam do Actors Studio Strasberga.

Jakie wrażenia?
Przedziwna, częściowo eksperymentalna szkoła. Klasy, w których uczysz się... czuć własne ciało. Wszyscy leżą w fotelach i wy-dają z siebie dźwięki z wnętrza klatki piersiowej. Może to dziwne, ale łamie się w ten sposób swoje bariery. Choć moja sceptyczna, poznańska natura się buntowała, w końcu zaakceptowałam, że zapewne czemuś to służy i też wydawałam z siebie dziwne dźwięki, czołgałam się po podłodze itp.

Pierwsza hollywoodzka rola filmowa?
"Powiedz tak". Jedna krótka scena z Jennifer Lopez, w której nie miałam nawet nic mówić, ale w końcu coś tam powiedziałam.

Miało to jakieś znaczenie?
Dla akcji filmu nie, ale dzięki tym kilku słowom przyjęto mnie do związku zawodowego aktorów SAG. To dziwne, ale choćby chrząknięcie - a nie pokazanie się na planie - jest warunkiem przynależności.

Kolejny film z Twoim udziałem czeka na polską premierę...
Kręciliśmy go zeszłego lata w Nowym Orleanie. "Flypaper" to komedia sensacyjna z Ashley Judd i Patrickiem Dempseyem, w której bank, tej samej nocy napadają dwie grupy włamywaczy, co daje niesamowicie śmieszny i wariacki efekt. W obsadzie było nas jedynie 13 osób - grałam tajemniczą kobietę, której rola zostaje odkryta dopiero pod koniec filmu.
Z Twoich opowieści wyłania się wniosek, że Polska oferuje niewiele szans - nie zrobiłabyś tu kariery modelki, nie zdobyłabyś pieniędzy na płytę, nie zagrałabyś w filmie pokazywanym na całym świecie.

Po co tu zatem wracasz?
Wszystko jedno, gdzie byłam i w jaką sytuację wdepnęłam, wzrastając w czasach komunizmu i stanu wojennego wiem, jaka jest wartość różnych rzeczy. Poznań doceniam jako źródło rozwoju kulturowego i intelektualnego, a Transatlantyk to wehikuł, którym mogę wywieźć na Zachód trochę Poznania. Wszyscy twórcy, których zaprosiliśmy na festiwal, nie mogli wyjść z podziwu, że w Polsce jest miasto tak mało im znane, a niezwykle urokliwe, z tak otwartymi ludźmi. Na świecie jest dziś festiwali bez liku, a oni wszyscy urzeczeni byli właśnie naszym Poznaniem. Po gali zamknięcia odbyło się w Rozbitku przyjęcie, na którym goście z Hollywood wymieniali się z wszystkimi wizytówkami, mając nadzieję, że tu za rok wrócą.

Jak sądzisz, dlaczego?
Może dlatego, że tam mają styropian, a tutaj twarde mury? Bo lepszej atmosfery nigdzie nie poczujesz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski