Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Nie chcę, by mnie zakłuli widłami!". Rzeź wołyńska oczami 13-letniego chłopca

Barbara Szczepuła
Lata 30. w Radowiczach: Od lewej w pierwszym rzędzie Felek Budzisz siedzi na kolanach wujka Feliksa Sobczyka, obok stoi jego siostra Danusia. Pierwsza od prawej siedzi: mama Stanisława Budziszowa, dalej ciocia Bronia i dziadkowie Sobczykowie - Jan i Dominika. Pierwszy od prawej - ojciec, Władysław Budzisz
Lata 30. w Radowiczach: Od lewej w pierwszym rzędzie Felek Budzisz siedzi na kolanach wujka Feliksa Sobczyka, obok stoi jego siostra Danusia. Pierwsza od prawej siedzi: mama Stanisława Budziszowa, dalej ciocia Bronia i dziadkowie Sobczykowie - Jan i Dominika. Pierwszy od prawej - ojciec, Władysław Budzisz Archiwum F. Budzisza
O wołyńskiej tragedii oglądanej oczami 13-letniego chłopca, Feliksa Budzisza z Radowicz koło Kowla pisze Barbara Szczepuła.

Do swojej rodzinnej wsi na Wołyniu Feliks Budzisz pojechał dopiero po pół wieku. Ciągnęło go tam z wielką siłą, chciał zobaczyć raz jeszcze te strony, których ruiny i zgliszcza śniły mu się latami.

…Za oknem pociągu kołchozowe pola, wiejskie chaty, gęsi spacerujące spokojnie przydrożnymi rowami, a pamięć przywołuje obrazy uciekających w popłochu kobiet, starców, dzieci i banderowców, którzy konno ścigają wozy wyładowane dobytkiem…

Pociąg zbliża się do Kowla. To tutaj, w lasach mosurskich w kwietniu 1944 roku żołnierze 27. Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej, wśród nich ojciec Felka, Władysław Budzisz, stoczyli nierówną walkę z Niemcami. Wielu zginęło, wielu dostało się do niewoli…

Feliksowi tłucze się po głowie wiersz Tadeusza Kubiaka: Znowu pszenicy dojrzał kłos,/wojny już dawno minął czas…/chłopców co padli słychać głos, choć nie ma ich wśród nas.

***

Pociąg zatrzymuje się w Lubomlu. Przed wojną było to miasteczko ukraińskie. Zaledwie piętnaście procent mieszkańców stanowili Polacy, osiem Żydzi. W 1942 roku wymordowano Żydów, w rok później Polaków. Z rąk OUN-UPA zginęło ich tu około dwóch tysięcy.

Na temat Wołynia Budzisz wie wszystko, naczytał się, nazbierał wspomnień, daty i liczby zamordowanych w poszczególnych wioskach i miasteczkach recytuje z pamięci.

W Kowlu wysiada z pociągu. Ma tu nocleg u Oksany, znajomej Ukrainki, którą wcześniej gościł w Gdańsku. Na kolację schodzą się jej krewni i przyjaciele, rozmowa schodzi oczywiście na rok 1943. Od słowa do słowa, okazuje się, że jeden z mężczyzn, sympatyczny nawet, walczył w Ukraińskiej Armii Powstańczej. Feliks Budzisz na moment drętwieje. Po raz pierwszy w życiu siedzi przy jednym stole z upowcem. I znowu widzi…, nie, odpędza od siebie wspomnienia i mówi, że czas już na pojednanie.

Ale oparte na prawdzie - myśli. - Na jakiej prawdzie? Swoją mają Polacy, swoją Ukraińcy.
- Czym jest prawda? - pytał Piłat, bo też nie wiedział.

Kładzie się późno, zasypia, ale zaraz słyszy rozpaczliwe zawodzenie kobiet, zrywa się zlany potem. W sierpniu 1941 roku niedaleko zabudowań Budziszów w Radowiczach Niemcy rozstrzelali osiemnastu mężczyzn. Żony i matki zamordowanych przychodziły co wieczór na tę mogiłę i płakały tak strasznie, że serca zatrzymywały się ze zgrozy. I teraz słyszy ten szloch wyraźnie, jakby głosy wpadały przez otwarte okno do izby.

***

Do Radowicz jadą szosą, którą zbudowano już za Sowietów. Trochę za wsią, pod lasem znajdowały się zabudowania Budziszów.
Nie ma po nich śladu. Ani domu, ani obory, stajni, stodoły, ani pięknego wiśniowego sadu, który zasadził ojciec… Gęsty, wysoki las porósł ziemię nasączoną krwią. "Ziemia cmentarna" - taki tytuł nada potem Feliks Budzisz swoim wspomnieniom.

"Z przerażeniem słuchaliśmy opowiadania sąsiada Brzezickiego o rzezi w Dominopolu, gdzie bandyci wymordowali najpierw dwudziestoosobową samoobronę, a następnie wyrżnęli ponad trzysta osób: dzieci, kobiety i starców oraz mężczyzn w sile wieku. Wdzierali się do mieszkań wyłamując drzwi i okna, mordowali widłami, siekierami, rozbijali czaszki łomami i obuchami siekier, strzelali tylko do uciekających" - napisze.

Trzynastoletni Felek modlił się wtedy: - Panie Boże spraw, jeśli nas już dopadną, byśmy zginęli od razu, od kuli, a nie od noża, siekiery czy wideł.

***

Myśli o ojcu.
Dwudziestego trzeciego sierpnia o świcie obudziły ich odgłosy strzałów. Wybiegł z siostrą na podwórko.
- Chowajcie się! - krzyczała przerażona mama ciągnąc Fela i Danusię w żyto. - Upowcy szukają ojca!

Feliks zgięty w pół biegł przez zboże ku zagajnikowi, nagle usłyszał strzał i głośny krzyk mamy, pochylił się więc jeszcze bardziej i zmykał co sił w nogach, a serce omal nie wyskoczyło mu z piersi.

Gdy wieczorem przekradł się do domu, mama leżała z ciężkim atakiem dusznicy. Zapłakana Danusia stała bezradnie obok łóżka. Tato umknął upowcom - mówiła z przekonaniem mama. - To doświadczony żołnierz, walczył we wrześniu, potem uciekł z niewoli. Pewnie już jest w Zasmykach, dołączył do samoobrony. Wyciągnie nas stąd…

Ale banderowcy postawili żądanie, by ojciec przyszedł do sztabu UPA. Jeśli nie, zastrzelą jego żonę i dzieci. To samo oznajmili dziadkom Sobczykom, rodzicom mamy: ich dwaj synowie Jan i Henryk, którzy też byli w samoobronie w Zasmykach, muszą natychmiast wrócić!

Zasmyki stają się polską twierdzą. Chronią się tam mieszkańcy okolicznych wsi.
W nocy zjawia się wysłannik: - Spakować się, przygotować wozy i czekać na sygnał. Zabierzemy was stąd…

Łatwo powiedzieć: czekać na sygnał. - Kiedy nas stąd zabiorą? - pytają raz po raz przerażone dzieci. Mama nie zna odpowiedzi. Nocują w kopach żyta, każdy krzyk ptaka, szelest liści, nagłe ujadanie psów napełniają trwogą, jeżą włosy na głowie.

Sobczykowie nie chcą uciekać. - Nic złego nikomu nie zrobiliśmy - przekonuje babcia. Powiedziała banderowcom, że jej synów nie dostaną żywych, a jeśli zabiją starych, to synowie ich pomszczą.

Henryk, który przekradł się z Zasmyk, by namówić rodziców do wyjazdu opowiadał straszne rzeczy. W niedzielę upowcy zamordowali jadących do kościoła Bartoszewskich, oraz Ludwikę Daszkiewicz. Zadźgali też Malinowskich, którzy osierocili sześcioro małych dzieci. Zginęła Rozalia Kułakowska, zginęła Maria Kiełbasa razem z czternastoletnim synem. Zabito trzynastoletnią Ewę Młynek. Płacz niósł się po całej okolicy, rozpacz była wielka, każdy zdawał sobie sprawę, że następnego dnia może to samo spotkać i jego.

Sąsiad dziadka Aleksander Hawryluk ostrzegł go, że w lesie wokół wsi zbiera się UPA. W najbliższych dniach szykuje się ostateczna rozprawa z Polakami. Hawryluk był Ukraińcem, ale człowiekiem dobrym i światłym. Przez kilka lat mieszkał w Ameryce i brzydził się nacjonalizmem. Obiecał ukryć dziadków u siebie.

- Ale wy musicie uciekać - przekonuje zdyszana babcia, która przybiegła zaraz do mamy z tą hiobową wieścią. - Będą mordować!
- Nie dam rady - płacze ciężko chora na serce mama.
- Mamo, nie chcę zginąć - drze się histerycznie Felek, a Danusia szlocha głośno. - Nie chcę, by mnie zakłuli widłami!
- Zaprzęgaj! - decyduje wreszcie mama. - Jedziemy!

Felo wypędził krowy na łąkę, przytulił i spuścił z łańcucha swojego ukochanego Łyska, bo mama nie pozwoliła go zabrać. - Przecież wrócimy - dodała bez przekonania.

Ruszyli w drogę.
Na wzniesieniu Felek obejrzał się, zobaczył, że Łysek siedzi na środku podwórza i patrzy w ich stronę. Łzy popłynęły chłopcu po twarzy.

Co się z nim stało? Myślał o tym nie raz przez te wszystkie lata. Spoglądając na las, który zarósł ich gospodarstwo znowu przypomniał sobie mądrego kundla.

***

Dołączyli do kolumny kilkunastu wozów wypełnionych dziećmi i manelami, obok kroczyły powoli krowy na postronkach, kobiety modliły się głośno, przewodziła im Wiktoria Molenda, tercjarka w czarnym habicie. W pewnym momencie zakomenderowała: - Gdy będą nas zabijać, musimy głośno śpiewać "Pod Twoją obronę"! Wybuchła prawdziwa panika.

***

Dziś Feliks Budzisz wie, że do Zasmyk udało im się dotrzeć dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Jeden z Ukraińców uprzedził żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji, że upowcy szykują się do ataku na zasmycką samoobronę. "Jastrząb" podjął błyskawicznie decyzję. Polacy z zaskoczenia zaatakowali dwie sotnie, zgrupowane w pobliskiej gajówce. Przebudzeni ze snu banderowcy salwowali się ucieczką. Gdy rozpierzchli się po lasach, a w ślad z nimi uciekli także mieszkańcy okolicznych ukraińskich wiosek, piaszczystą drogą, przez opuszczone już wsie nadjechały wozy z Radowicz...

Zeskakują z wozów i rzucają się na kolana przed przydrożnym krzyżem, płacząc ze szczęścia dziękują Bogu za ocalenie.
Przychodzi ojciec, jakiś taki odległy, trochę nieobecny. Felo patrzy na niego z podziwem, ale też z nieśmiałością.

***

Co dzień napływają wieści o mordowanych w okolicznych wsiach Polakach. - Czy dziadkowie żyją? - zamartwia się mama.
Piątego września babcia i dziadek uprzedzeni przez Hawryluka chowają się w lesie. Dołącza do nich ich córka Marysia z małą Alinką. Ją z kolei ostrzegła ukraińska sąsiadka. Siedzą w gęstej tarninie i słyszą strzały dochodzące z zabudowań Marysi. Jezus Maria, przecież tam została staruszka teściowa. - Nie martw się - pociesza ją matka - Ukraińcy szanują Jadwigę, niemożliwe, by zrobili jej coś złego…

Potem Maria znajdzie trupa teściowej na grządce kolorowo kwitnących astrów.

***

Budzisz wylicza: tego dnia zginęli w Radowiczach Wincenty Latos i jego syn Wicek zakłuci w stodole. Dwie staruszki, matki pary nauczycielskiej z Radowicz zatłuczono pałami. Henryka Skrzata i jego bratanicę Zosię oraz Marcelinę Daszkiewicz banderowcy zarąbali siekierami. Mąż Marceliny Roman wyruszył samotnie do Zasmyk, ale w lesie wpadł w łapy upowców. Zamordowano także Michała Łukaszewicza, jego żonę i córkę oraz jej roczne dziecko. A także staruszka Franciszka Iskrę.

Wieczorem dziadkowie z Marysią i Alinką ujrzeli łunę pożarów. Płonęły gospodarstwa Polaków.
Po północy usłyszeli ostrożne kroki. Wstrzymali oddech, pewni, że idą po nich. Boże ratuj. Ktoś kluczył wśród krzaków tarniny, przystawał, ruszał dalej… Nagle usłyszeli ściszone wołanie. Poznali Hawryluka. Przyniósł im trochę zupy i bochenek chleba.

Następnego wieczora ostrzegł:
- Musicie uciekać, wypytywali mnie o was, grozili śmiercią, nie mogę tu więcej przychodzić.
Rano znowu usłyszeli strzały. Myśleli że to banderowcy przeczesują las, ale nagle zobaczyli tyralierę w niemieckich mundurach. - Raus, krzyczeli, raus!

Na widok karabinów dziadzio padł na kolana błagając o litość. Ale Niemcy tropili żołnierzy UPA i zostawili ich w spokoju. Sobczykowie poszli za nimi do Turzyska, a stamtąd do Zasmyk. Spotkali się tam z córką, zięciem i wnukami.

Feliks pamięta, że mama czuła się coraz gorzej. Coraz tragiczniejsze wieści napływały też do Zasmyk z okolicznych wsi. W dzień Bożego Narodzenia banderowcy zabili dziesięć osób z samych tylko Radowicz.

Mama odeszła cicho w mroźną noc niedługo po Nowym Roku. Felkiem i Danusią zajęli się dziadkowie. Pół wieku później syn na próżno szukał jej grobu na zasmyckim cmentarzu.

***

Wracając do Polski Feliks Budzisz znowu przejeżdża obok mosurskiego lasu i znowu myśli o walkach 27. Wołyńskiej Dywizji z frontowymi jednostkami Wehrmachtu. Brał w nich udział ojciec i dwaj bracia mamy: Henryk i Jan Sobczykowie. Henryk "Lisek" zginął, Jan "Buzdygan" został ciężko ranny, a ojciec "Okoń" dostał się do niewoli.

Patrząc na przesuwający się za oknem krajobraz Feliks widzi wozy z budami jak z westernu, na jednym z nich jedzie on z babcią, dziadkiem i Danusią. Uciekają za Bug.

Przeprawili się przez Bug -przypomina sobie - i wjechali na nabrzeżną skarpę. Znaleźli się na rozległej, rozświetlonej łące, jakby w jakimś lepszym świecie. Dziadzio wszedł na wzgórek, z którego widoczna była ziemia, którą opuścili. Zawołał dzieci. - Podziękujmy Bogu za ocalenie, pomódlmy się za naszych bliskich, który zostali tam już na zawsze.

***

Przez jakiś czas Felek i Danusia mieszkali z dziadkami u wujka Feliksa Sobczyka, w majątku Krasne koło Rejowca. Przed wojną wujek był rządcą dóbr hrabiego Pawła Gutowskiego. W trzydziestym dziewiątym hrabiego chcieli zabić Sowieci, ale fornale, w tym Ukraińcy, wstawili się za nim, bo był porządnym człowiekiem. Zastrzelili go potem Niemcy. Gdy Sobczykowie z wnukami dotarli do Krasnego, hrabina pakowała się, bo z rozkazu władzy ludowej musiała opuścić pałac. Felek pomagał jej pakować książki.

Wujek Feliks i jego żona adoptowali małą osieroconą Ukrainkę, Basię. Kochali ją jak własną córkę i wychowywali aż do zamążpójścia.

***

Myśli o bracie ojca, stryju Szczepanie, który ożenił się z Ukrainką Paraszą. To była dobra i miła kobieta. Stryjostwo mieli jednego syna - trzynastoletniego Stefanka. Dwaj bracia Paraszy, którzy skończyli przed wojną polskie gimnazjum, a w 1943 roku byli sotnikami UPA, zapowiedzieli jej pewnego dnia: - Zabijemy twojego Szczepana i Stefanka! Przerażona Parasza z miejsca wysłała męża z synem za Bug. Wyszli pieszo w nocy, przedzierali się lasami, spali gdzie popadło…

Gdy zatrzymali ich banderowcy, stryj udawał niemowę, rozmawiał z nimi Stefanek, który świetnie znał ukraiński. W końcu przeprawili się przez rzekę. Gdy po roku Parasza dołączyła do męża, Stefanek już nie żył. Zmarł na krwawą dyzenterię.

***

Ojciec Fela wrócił z Niemiec w czerwcu 1947 roku. Zjawił się z nową żoną i małą córeczką. Był jakiś odległy, by nie powiedzieć obcy…

Ale jednak dla rodziny Budziszów właśnie wtedy wojna wreszcie się skończyła.

***

We wrześniu 1992 roku Feliks Budzisz po raz drugi pojechał do Zasmyk na poświęcenie cmentarza wojennego 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Bardzo podniosła uroczystość zgromadziła Polaków i Ukraińców, mszę odprawili wspólnie duchowni katoliccy, grekokatoliccy i prawosławni. Na słowa: "Przekażcie sobie znak pokoju" wyciągnęły się wszystkie ręce. Polacy i Ukraińcy padli sobie w objęcia.
Przebaczcie!

***

W siedemdziesiątą rocznicę wołyńskiej tragedii - mówi mi pan Budzisz - trzeba definitywnie zakończyć spory. A historię zostawić historykom.

Korzystałam z książki Feliksa Budzisza "Z ziemi cmentarnej", (Gdańsk, 1998).

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Nie chcę, by mnie zakłuli widłami!". Rzeź wołyńska oczami 13-letniego chłopca - Dziennik Bałtycki

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski