Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie jesteśmy patologią! Nawet w barakach można godnie żyć

Błażej Dąbkowski
Damian Nowicki w jednym z baraków mieszkał ponad 20 lat. W ubiegłym roku na Świerczewo wrócił z aparatem i przez 3 miesiące fotografował miejsca, które znał z dzieciństwa i lat szkolnych
Damian Nowicki w jednym z baraków mieszkał ponad 20 lat. W ubiegłym roku na Świerczewo wrócił z aparatem i przez 3 miesiące fotografował miejsca, które znał z dzieciństwa i lat szkolnych Adrian Wykrota
Jeszcze w latach 90. okolice baraków przy ul. Opolskiej przypominały sympatyczną wieś. Dzieciaki kopały piłkę, rodzice wraz z sąsiadami pili kawę na gankach i uprawiali ogródki. Atmosfera popsuła się, kiedy w to miejsce trafili poznaniacy po eksmisjach.

Pani Wanda zaprasza do skromnego mieszkania. W przedsionku znajduje się umywalka, dalej mikroskopijna kuchnia i niewiele większy pokój. Toalety brak, kąpać się można, ale w misce, a za potrzebą należy podążać do wychodka znajdującego się tuż za ciągiem budynków, z ulicy przypominających swym wyglądem stodoły. Tak żyje od 63 lat i nie narzeka, choć brakuje jej sąsiadów z dawnych lat, robotników Ceglorza, którzy po II wojnie światowej zasiedlali baraki przy ul. Opolskiej. Teraz miasto chce je zburzyć, ale pani Wandzie jakoś specjalnie nie zależy na zmianie, mówi, że stare drzewo to ciężko przesadzić. Jej mąż, pan Zygmunt, były pracownik nadzoru ruchu MPK ma poważne problemy ze zdrowiem, ale podziela zdanie małżonki.

- Proszę spojrzeć, telewizor jest, węgiel jest, nowy piec jest. Tutaj wcale nie jest tak źle, kominy nowe w ubiegłym roku postawili, a teraz chcą wszystko z ziemią zrównać. Bez sensu, kto w tym mieście myśli z wyprzedzeniem? - zastanawia się Zygmunt Andybur. - Teraz tylko zdrowie kuleje, ale jak lepiej się czułem, to nasz ogródek był zadbany, siadaliśmy w nim popołudniami z sąsiadami przy kawie i rozmawialiśmy godzinami.

Pani Wanda kiwa głową. - Pamiętam te czasy, kiedy pracowałam w Warsie na Dworcu Głównym PKP, tu wszystko tętniło życiem, mieszkańcy byli wobec siebie życzliwi. Ale już w latach 70. nasi sąsiedzi zaczęli się stąd wyprowadzać - opowiada. Część z nich trafiała do nowych bloków wybudowanych na Ratajach, inni otrzymywali mieszkania bliżej miejsca pracy, czyli w budynkach należących do spółdzielni mieszkaniowej Cegielski. Szukali lepszego, bardziej wygodnego życia i je znajdowali, Andyburowie zostali, choć, jak przyznają, nie mieli perspektyw na lepsze lokum. Teraz za mikroskopijne dwa pomieszczenia płacą miejskiej spółce 220 zł czynszu, co i tak, jak zauważa pan Zygmunt nie jest małą kwotą.

- Szczególnie jak się choruje, niech pan spojrzy na te leki - wskazuje dłonią na trzy pojemniki z medykamentami. - Chodzić nie mogę, a urzędnicy zaproponowali nam mieszkanie na Bukowej, ładne, ale na pierwszym piętrze. Trochę na siłę nas stąd wyganiają - mówi nieco zrezygnowany. - Ale może lepiej będzie jak się wyprowadzimy? Sama nie wiem, wiele się tu zmieniło od czasu, kiedy zaczęli tu trafiać ludzie z eksmisji. A to przystanek zniszczyli, a to znak drogowy przewrócili, płot od ogródka zdewastowali. Niszczą wszystko, bo wydaje im się, że wszystko jest za darmo.

Dwa baraki dalej, również przy Opolskiej 106 od 16 lat mieszka pan Piotr z rodziną i 90-letnią babcią. Co go denerwuje w barakach? Przyznaje, że krzywdzące opinie dotyczące jego miejsca zamieszkania.
- A my nie jesteśmy żadną patologią, mam pracę, moja żona pracuje, płacimy podatki, czynsz, włożyliśmy sporo pieniędzy w remont mieszkania - stwierdza.

Rozmawiamy na ganku - front ocieplonego budynku lśni od zielonej farby, której użyto do pomalowania styropianu, na progu położono estetyczne kafelki. W środku znajduje się pięć pokoi, bowiem pan Piotr ma dwoje dzieci i otrzymał zgodę na powiększenie lokum.

- Oczywiście, z niecierpliwością czekamy na nowe mieszkania komunalne, ale mógłbym tu zostać. Ten teren idealnie nadaje się pod rewitalizację, jest dobrze położony i skomunikowany, mamy ogródki, więc dzieciaki mogą się w nich wyszaleć. Tylko ci ludzie z socjalu... - zawiesza głos. - Proszę uważać, jeśli wybiera się pan na drugą stronę Opolskiej. Tam niektórzy po ulicach z siekierą biegają. Znajomy zdun opowiadał mi, że jak tam pracował, kończył robotę o godz. 15, żeby przypadkiem o ciemku nie musiał wracać do domu - opowiada.

Idę w kierunku ulic Będzińskiej i Czeladzkiej. Tam baraki na pewno nie zostaną zburzone w tym i przyszłym roku. Naprzeciwko mnie staje młody, zakapturzony mężczyzna, typ dresiarza. Pytam go o złą sławę części barakowego osiedla.

- Nie chce mi się gadać i wyp... stąd, bo dostaniesz k... w ryj. Tu nikt z dziennika-rzynami i kapusiami nie gada - wykrzykuje. Rezygnuję z dalszej konwersacji.

Kilkaset metrów od baraków, które zostaną rozebrane w pierwszej kolejności, znajduje się filia Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Monika Leśniczak-Gajniak, doświadczony pracownik socjalny od ponad 20 lat pracuje z ich mieszkańcami. Dobrze zna dzieci swoich pierwszych klientów, zwraca uwagę na dziedziczenie biedy, postępującej gettoizacji tego miejsca.
- Kiedy zaczynałam, ich problemy były zdecydowanie mniej złożone. Teraz dominują te związane z bezrobociem, uzależnieniami, a także problemy opiekuńczo-wychowawcze, choć zdecydowanie mniej osób korzysta z pomocy stałej. Najczęściej jest tak, że klienci kilkakrotnie skorzystają z naszej pomocy, a po 2-3 latach wracają, sytuacja na jakiś czas się stabilizuje i scenariusz się powtarza - opowiada.

Pracowniczka MOPR przekonuje, że sytuacja może się poprawić, jeśli uda się ZKZL rozdzielić tych, którzy do baraków trafili z eksmisji i osoby mieszkające w nich na „dziko”, bez umowy.

Pełna symbioza

O tym, że lata spędzone w barakach nie są żadnym wyrokiem i nie oznaczają stygmatyzacji przekonuje Damian Nowicki. W jednym z nich zamieszkał wraz z rodzicami na początku lat 80. Skończył szkołę podstawową, średnią, studia, wyprowadził się ze Świerczewa w 2001 r.

- Nigdy nie czułem się z tego powodu gorszy, w szkole nikt mi z tego powodu nie dokuczał. Oczywiście, jak wszędzie, istniały podziały na dzieciaki bardziej i mniej zamożnych rodziców, ale sam fakt mieszkania w barakach nic nie oznaczał - wspomina.

Dziś jest przekonany, że miał wspaniałe dzieciństwo, spędzone w miejscu, którego krajobraz przypominał bardziej wieś niż miasto. Ludzie żyli ze sobą w pełnej symbiozie, pomagali sobie, komunikowali się, w przydomowych ogródkach nikt nie siał trawy a ogórki, sadził pomidory i drzewa owocowe. W szopkach trzymano hodowlane zwierzęta.

- Został tam mój brat, moi znajomi, ale dziś to miejsce mocno się zmieniło, pojawiły się włamania do mieszkań, samochodów. Mimo wszystko uważam, że jest to magiczne miejsce - mówi.
Damian nie wyprowadził się daleko, mieszka w Rokietnicy, regularnie odwiedza przyjaciół i rodzinę. W ubiegłym roku wrócił... ale w innej roli. Chwycił za aparat fotograficzny i przez trzy miesiące dokumentował miejsca i ludzi - baraki, boisko, na którym grał w piłkę z kolegami, przedwojenny cmentarz. - Tym co najbardziej mnie uderzyło i zaciekawiło, to działanie przyrody, która tak szybko potrafi odmieniać miejsca, które znałem na wylot - stwierdza.

Sentymentalną podróż na Świerczewo zaklętą w fotografiach można było zobaczyć na wystawie „Mój fyrtel”, którą zorganizowano w grudniu.

Pozostanie tylko jeden?

Pierwsze parterowe baraki na Dębcu i Świerczewie postawiono jeszcze na początku lat 30. XX w., miały wtedy służyć jako lokale dla osób bezrobotnych. Zaczęto je rozbudowywać w czasie okupacji niemieckiej. W latach 1940-1941 opracowano plany stworzenia polskiego getta, które zasiedlić mieli wyrzuceni ze swych mieszkań na Wildzie i Łazarzu Polacy. Ideę tę zrealizowano częściowo w 1943 r., gdy wybudowane zostały baraki przy ulicy Opolskiej. O ich likwidacji mówi się już od wielu lat, ale jak do tej pory w tym miejscu, po przyjęciu w 2008 r. Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego, stanął tylko jeden blok komunalny.

- O zlikwidowanie baraków Rada Osiedla Świerczewo zabiegała już od dawna. Na przeszkodzie stał jednak brak kolektora i przeciążenie sieci kanalizacyjnej. To, że baraki stoją w tym miejscu od ponad 70 lat, pokazuje, że dotychczasowa polityka mieszkaniowa miasta zawiodła - podsumowuje Tomasz Wierzbicki, radny osiedlowy i miejski.

Rada Osiedla chce jednak, by po starych budynkach pozostał ważny ślad, pamiątka i świadectwo burzliwej historii Świerczewa i Poznania. Dlatego kolega z obu rad Tomasza Wierzbickiego, Jan Sulanowski wyszedł z inicjatywą pozostawienia jednego baraku.

- Barak mógłby zostać wyremontowany i zaadaptowany, przykładowo, na izbę pamięci. Poza tym mógłby służyć lokalnej społeczności, choćby jako miejsce spotkań Rady Osiedla, gdyż nie posiadamy własnego lokum. Tematycznie miejsce korespondowałoby z Muzeum Martyrologicznym w Żabikowie - tłumaczy.
Bloki komunalne na Opolskiej. 4 budynki z 128 mieszkaniami w pierwszym etapie i kolejnych 6 domów liczących 176 lokali - na Świerczewie, przy ul. Opolskiej. Tak będzie wyglądała inwestycja Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych. Pierwsza łopata pod budowę zostanie wbita w 2017 r. Obecnie przy Opolskiej znajduje się około 50 baraków, w których mieszka 300 rodzin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski