Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieznana historia śmierci Piotra Majchrzaka cz. 3

Krzysztof M. Kaźmierczak
Fragment pisma rodziców Piotra do prokuratury z 28 lutego 1983 roku wskazującego na winę Mariana O., człowieka z parasolem
Fragment pisma rodziców Piotra do prokuratury z 28 lutego 1983 roku wskazującego na winę Mariana O., człowieka z parasolem Archiwum IPN w Poznaniu
Powszechnie sądzono dotąd, że nastolatka zatłukł pałkami oddział ZOMO. Przeczą temu fakty. Oto trzecia część cyklu publikacji Krzysztofa M. Kaźmierczaka o kulisach śmierci Piotra Majchrzaka.

W poprzednich częściach:
Wieczorem 11 maja 1982 r. przed prowadzącą nocny dansing restauracją "W-Z" przy ul. Fredry doszło do bijatyki między kilkunastoma podpitymi osobami. Interweniowała milicja i dwa patrole ZOMO. Koło "W-Z" przechodził przypadkiem Piotr Majchrzak. Znaleziono go nieprzytomnego, leżącego między lokalem a kościołem. Przechodnie twierdzili, że chłopaka uderzył parasolem (miał on 12-centymetrowy metalowy szpikulec) Marian O., jeden z uczestników bijatyki. Piotr, mimo wykonanej w nocy obustronnej trepanacji czaszki, nie odzyskał przytomności. Lekarze nie wiedzieli wtedy, że 19-latek ma głęboką ranę kłutą twarzy sięgającą mózgu.

Od następnego dnia milicja prowadziła czynności dochodzeniowe. Po tygodniu, w dniu śmierci Piotra, prokuratura wszczęła śledztwo. Nie przekazano go Wydziałowi Śledczemu SB, który zajmował się sprawami dotyczącymi kręgów opozycyjnych. Postępowanie było prowadzone z pominięciem udziału milicji, jako śledztwo własne prokuratury. Zamierzano postawić zarzuty zomowcom, ale ich udziałowi w pobiciu Piotra przeczyły zeznania świadków i wyniki sekcji zwłok. U zmarłego oprócz rany kłutej stwierdzono tylko niewielkie otarcia naskórka na uchu i skroni. 19-latek doznał rozległego urazu śródmózgowego w wyniku uderzenia "narzędziem twardym, tępym, względnie od upadku na podłoże". Nie miał na ciele obrażeń po uderzeniach pałkami. Ekspertyzę parasola Mariana O. wykonano dopiero po kilku tygodniach od zajścia, nie stwierdzono wtedy na nim śladów krwi.

-------------------------------------------

Jego śmierć urosła do rozmiarów legendy. Radio Wolna Europa podawało, że Piotra Majchrzaka zmasakrowało ZOMO tłumiące 13 maja 1982 roku manifestację. Tę informację podchwyciły podziemne media, podawano ją sobie z ust do ust jako przykład kolejnej zbrodni stanu wojennego. Tyle że 19-latek został śmiertelnie ranny dwa dni przed manifestacją, a na jego ciele nie było śladów pobicia pałkami przez oddział ZOMO. Przedstawiamy nieznaną historię śmierci Piotra Majchrzaka odtworzoną w oparciu o obszerną dokumentację oraz relacje świadków i uczestników wydarzeń.

Prokurator dalej szuka haka na ZOMO
21 września 1982 roku prokurator wojewódzki Wojciech Kłos przedłużył śledztwo uznając, że konieczne jest przesłuchanie ekipy pogotowia, które udzielało pomocy Piotrowi, oraz pozostałych dwóch funkcjonariuszy ZOMO.

12 października Wojciech P. zeznał, że kiedy legitymował wraz z Mieczysławem M. osoby przed kościołem, widział kątem oka, jak od strony lokalu idzie mężczyzna "Nikt nas nie minął, stąd sądzę, że był to ten mężczyzna, który później leżał na chodniku" - powiedział. Przesłuchany tego samego dnia M. zeznał, że to człowiek z parasolem wskazał im dwóch mężczyzn przy kościele, którzy ich zaczepiali, więc podeszli do nich i zaczęli legitymować.

Cały personel karetki prokurator Zbigniew Knast przesłuchał jednego dnia, 19 października. Lekarz Michał R. zeznał, że z dokumentów Piotra wynikało, że trenował karate. Stwierdził, że nie wiedział o ranie kłutej twarzy i że na miejscu uważał, że stłuczenie czaszki było wynikiem "uderzenie głowy o chodnik". Wykluczył, że obrażenia pochodzą od parasola trzymanego za rączkę, ale mogły powstać od uderzenia rękojeścią lub pałką.

Z protokołów wynika, że Knast nadal szukał dowodów na winę zomowców. Dopytywał o ich zachowanie oraz wypowiedzi tłumu. "Ze strony grupy stojących ludzi nie zaobserwowałem bardziej nieprzychylnego stosunku do funkcjonariuszy MO niż zazwyczaj. Odniosłem wrażenie, że jest to normalny patrol, który przyszedł na miejsce zdarzenia" - zeznał sanitariusz Stanisław P. dodając, że o tym, iż Piotra uderzono parasolem, powiedział ktoś z tłumu i że nie był to milicjant. "Sądzę, że zapamiętałabym, gdyby wtedy ktoś ze zgromadzonych głośno oskarżał milicjantów" - powiedziała prokuratorowi pielęgniarka Zofia C. Pamiętała, że kiedy przyjechali na miejsce, widziała odchodzący patrol WSW w hełmach i długą bronią. "Tam na miejscu nikt nie mówił, że chłopak mógł zostać pobity przez funkcjonariuszy MO i nic na to nie wskazywało" - zeznał kierowca karetki, Wiesław T.

"Chłopak zmasakrowany nie był, bo z pewnością bym to zapamiętała" - zeznała 27 października Bogusława E., anestezjolog, która była przy przyjęciu Piotra do szpitala.

12 listopada dr Marian Stochaj z Zakładu Medycyny Sądowej zeznał, że "do upadku i uderzenia głową o twarde podłoże mogło dojść, i prawdopodobnie doszło, po uprzednim otrzymaniu uderzenia w twarz". Wykluczył, że obrażenia przy oku powstały od parasola czy pałki. "Obrażenia czaszki powstały od uderzenia narzędziem twardym o dużej i równej powierzchni", "najprawdopodobniejszą rzeczą jest, że powstały w następstwie upadku i uderzenia o twarde podłoże". Wykluczył parasol. Powiedział, że pałki milicyjnej "z całą pewnością wykluczyć się nie da", ale bardziej prawdopodobne jest uderzenie o podłoże.
Wersja człowieka z parasolem
12 listopada prokuratura powiadomiła mecenasa rodziców Piotra o tym, że planuje umorzenie sprawy. Kilka dni później zapoznali się oni z aktami i wystąpili o przesłuchanie kolegi ich syna, z którym spędził on większą część feralnego dnia.

- Podczas przesłuchania nikt mnie nie naciskał ani mi nie groził. Nie mogłem nic wnieść do sprawy, bo nie wiedziałem, co stało się po tym, gdy rozstaliśmy się tamtego wieczora przed Okrąglakiem - wspomina Piotr S.

Dopiero 18 listopada, pół roku po bijatyce przed "W-Z", po raz pierwszy przesłuchano Mariana O. Przedstawił on wersję zdarzeń znacznie odbiegającą od tego, co zeznali wszyscy dotąd przesłuchani świadkowie. Potwierdził, że przed lokalem doszło do bijatyki, ale zapewnił, że on tylko się bronił "Odmachiwałem się trzymaną w ręce teczką i parasolem". Tłum miał się rozproszyć, gdy przyszło pieszo dwóch milicjantów (tymczasem zomowcy przyjechali radiowozem i było ich czterech).

Twierdził, że szedł za nimi w stronę kościoła i wtedy zatrzymała go grupa funkcjonariuszy, która ścigała kilka osób. Od jednego dostał pałką. "Sądzę, że długą pałką, bo groźnie to wyglądało" - powiedział prokuratorowi. Podawał różne, sprzeczne wersje umundurowania funkcjonariuszy, uważał jednak, że byli w hełmach, i że "prawdopodobnie mieli" na nich osłony. Co najbardziej zaskakujące, Marian O. twierdził, że na ul. Fredry nie widział leżącego Piotra ani pogotowia. Mimo iż medycy z karetki mówili, że pokazywano im zatrzymanego w radiowozie człowieka z parasolem.

- Przy takim stanie dowodowym wręcz nasuwało się postawienie zarzutów temu mężczyźnie. Zrobiono by tak tym bardziej, gdyby chciano wtedy chronić zomowców - komentuje przebieg postępowania Jerzy Jakubowski, emerytowany policjant z wieloletnim doświadczeniem w pracy dochodzeniowej.

Rodzice wskazali winnego
Stało się inaczej. Nazajutrz po przesłuchania O. podprokurator Knast powiadomił o nim prawnika rodziny, a potem podpisał decyzje o umorzeniu śledztwa "wobec braku dostatecznych dowodów". Ale nie otrzymała ona od razu biegu prawnego. Konieczne do tego było przygotowanie i przesłanie uzasadnienia umorzenia. Zajęło to aż trzy miesiące. - W tamtych czasach tak długie terminy nie były rzadkością - wyjaśnia były prokurator.

Tydzień po otrzymaniu decyzji, 28 lutego 1983 roku rodzice Piotra złożyli zażalenie na umorzenie śledztwa. Zdecydowanie skrytykowali postępowanie prokuratury, zarzucając jej braki w postępowaniu (przede wszystkim nieprzeprowadzenie wizji lokalnej) oraz opieszałość. Nawet między wierszami nie sugerowali w piśmie, że za śmierć syna winią zomowców. Ale winnego wskazali. Według nich był nim człowiek z czarnym parasolem.

"Zbyt wiele osób przesłuchanych w sprawie podaje jednoznacznie tę wersję zdarzenia, by była ona pozbawiona podstawy faktycznej. Tych zeznań nie podważa w żadnym razie fakt, że na parasolu należącym do O. nie ujawniono śladów krwi naszego syna" - napisali w zażaleniu. "Wszystkie przeprowadzone w sprawie dowody wskazują jednoznacznie, że sprawcą uderzenia, które spowodowało upadek syna, a w konsekwencji obrażenia powodujące jego zgon, był O. (...) Naszym zdaniem już zgromadzone dowody pozwalają postawić taki zarzut Marianowi O." - stwierdzili rodzice Piotra, wnosząc o podjęcie śledztwa.

Zobacz całe zażalenie na umorzenie z 28.02.1983r.

Ciąg dalszy w najbliższy piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski