Francuzi trzymają się wprawdzie dość jednolitego patentu na tchnienie w piosenki sprzed trzech dekad nowego życia, jednak w zdecydowanej większości przypadków udaje się im odnieść zamierzony skutek. Mimo iż niemalże każda z zaprezentowanych adaptacji cudzych piosenek osadzona była w konwencji bossa nova, godzina i trzy kwadranse upłynęły szybko i przyjemnie.
Tego wieczoru klub może nie pękał w szwach, jednak na pewno też nie świecił pustkami. Publika – głównie płci pięknej, ewentualnie z partnerami – zapełniła znaczną część znajdującego się pod sceną parkietu, czekając na pojawienie się ulubieńców. Stało się to chwilę po 19, gdy czwórka muzyków wraz z dwiema wokalistkami zaintonowała pierwsze takty „Lullaby” The Cure. Na drugi ogień poszedł „Master and Servant” z repertuaru Depeche Mode, a reakcje były jeszcze żywsze. Niemała w tym zasługa serwowanego przez paryską grupę show.
Nietrudno zgadnąć, że gros uwagi koncentrowały na sobie Liset Alea i Melanie Pain, które dzieliły się obowiązkami wokalnymi. Pierwsza z nich – demoniczna i groteskowa – miała publiczność w garści już od pierwszych minut, druga – jej zupełne przeciwieństwo, emanowała dziewczęcym wdziękiem i niewinnym głosem. We dwie uzupełniały się jednak pierwszorzędnie, co widać było zwłaszcza podczas wykonania „Just Can’t Get Enough” (znów Depeche Mode), który zaśpiewały wyzywająco zwrócone ku sobie, i „Guns of Brixton” The Clash.
W solowych zmaganiach z piosenką zdecydowanie lepiej radziła sobie Liset, która przed „Human Fly” (oryginalnie: The Cramps) zachęciła przybyłych do głośnego bzyczenia, a w finale „Bela Lugosi’s Dead” Bauhaus upozorowała własną śmierć. Z wykrzywionym grymasem na twarzy cedziła w kierunku publiczności kolejne wersy tekstu, poruszając się raz ze zmysłową gracją, a innym razem wykonując niezdarne ruchy zombie. Prawdziwym zaś highlightem Melanie było bisowe wykonanie „Love Will Tear Us Apart”. Piosenka Joy Division zabrzmiała w jej ustach kojąco. Słuchając jej, trudno było uwierzyć, że to ten sam utwór, którym ze światem żegnał się Ian Curtis. Nouvelle Vague pożegnali się nim na szczęście tylko z poznańskimi fanami.
Zagrany po nim „In a Manner of Speaking” Tuxedomoon był już jedynie epilogiem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?