Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowoczesne kurniki w Wilczynie, czyli kobieta potrafi!

Milena Kochanowska
Józef Szymkowiak, Arleta Linka, jej 24-letnia córka Eliza 26-letni syn Hubert
Józef Szymkowiak, Arleta Linka, jej 24-letnia córka Eliza 26-letni syn Hubert Waldemar Wylegalski
Arleta Linka z Dębienka wygrała nasz zeszłoroczny plebiscyt i została SuperRolnikiem Wielkopolski 2015. Poznajcie jej rodzinę.

Jedziemy do Wilczyny (gmina Duszniki), gdzie mamy się spotkać z laureatką naszego zeszłorocznego plebiscytu SuperRolnik Wielkopolski 2015. Przejeżdżamy przez wieś i na jej końcu skręcamy, jak się okazuje, nie w tę stronę, w którą mieliśmy. Zawracamy i wówczas po lewej stronie drogi za niewielkim stawem widzimy od razu rząd wielkich hal i silosy - to największa ferma kurza rodzinnej „Grupy Producentów Drobiu. Szymkowiak”, do której należy także Arleta Linka.

Na terenie fermy, na progu biura, które z biurem ma tyle wspólnego, że stoi w nim biurko, wita nas bardzo elegancka, filigranowa kobieta. To nasza SuperRolniczka, która pokonała ponad pół setki rolników i wygrała plebiscyt „Głosu Wielkopolskiego”. Z uśmiechem zaprasza do środka. Wnętrze bardziej przypomina przytulny, domowy salonik, tym bardziej że wystrój jeszcze jest świąteczny - z prawdziwą choinką ozdobioną tylko słomianymi bombkami, w oknie migają światełka, pachnie cynamon i imbir. Na rozgrzewkę po podróży zostajemy uraczeni znakomitą kawą, przepysznym ryżem z dodatkiem jabłek, rodzynek i cynamonu pod szubką kruszonki z korzennych ciasteczek i makaronikami z kremem. Wszystko własnej roboty, bo pani Arleta lubi piec i gotować, a zwłaszcza lubi mieć zawsze zapas rożnych słodkości, z których szybko można przygotować elegancki poczęstunek w razie niespodziewanych gości.

Przy stole siedzi z nami nestor rodziny, Józef Szymkowiak, ojciec pani Arlety i jej 24-letnia córka Eliza, która wraz z 26-letnim bratem Hubertem zarządza fermą w Wilczynie. Wkrótce dołącza do nas Niki, 13-letni york, który nie chce być zamknięty i głośno przeciw temu protestuje. Przy tej okazji dowiadujemy się, że pani Arleta bardzo lubi psy, a gdy rozmowa zbacza na samochody - że także bardzo szybką jazdę. Ale nie tylko szybkimi samochodami jeździ nasza SuperRolniczka. Siedziała też za kierownicą ciężarówki, paszowozu i oczywiście ciągnika.

Niełatwe początki i ciężka praca

A wszystko zaczęło się 37 lat temu, gdy Józef Szymkowiak, ojciec pani Arlety, dziś znany i niezwykle poważany w środowisku drobiarskim, wybudował pierwszy kurnik w Dębnie. Nikt w rodzinie taką działalnością nigdy się nie zajmował, więc startował od zera. Dopiero później jeszcze dwaj bracia poszli w jego ślady i tak drobiarstwo stało się ich rodzinną tradycją przekazywaną z pokolenia na pokolenie.

- Miałam wtedy 10 lat, a moja siostra jeszcze mniej, ale od początku pomagałyśmy tacie - wspomina Arleta Linka. - Najpierw podczas budowy, gdy trzeba było polewać beton przy kładzeniu fundamentów, bo były straszne upały, a później przy karmieniu i pojeniu kur. Wtedy jeszcze wiele prac trzeba było wykonywać ręcznie. Była to wówczas ferma kurza z nastawieniem na produkcję jaj, więc je też trzeba było samemu zbierać do koszyków, stemplować i pakować w wytłoczki. Zboża na paszę przywoziło się od rolników i także ręcznie mieszało. Pracy było sporo i trzeba było ją połączyć z nauką, ale dzięki temu mam siłę i doświadczenie.

Początki nie były łatwe, a utrudnił je jeszcze stan wojenny, w czasie którego trudno było o soję i kukurydzę, które wzbogacały paszę dla kurczaków

 

Bo choć pani Arleta nie kształciła się w żadnym rolniczym kierunku (ukończyła liceum ekonomiczne), jest znakomitym praktykiem, a wszystkiego uczyła się na własnej skórze pod okiem taty, który stał się ekspertem i mentorem dla całej „drobiarskiej” rodziny.

Początki nie były łatwe, a utrudnił je jeszcze stan wojenny, w czasie którego trudno było o soję i kukurydzę, które wzbogacały paszę. Wiele ferm wówczas padło. Józef Szymkowiak nie dał jednak za wygraną, skrzyknął się z kilkoma innymi hodowcami i udało im się te cenne produkty ściągnąć statkiem do Gdańska, a stamtąd przewieźć na swoje fermy.

Trzypokoleniowa wspólnota

- Z pomocnika taty płynnie przeszłam w samodzielnego gospodarza i jeszcze przed ślubem prowadziłam niewielką fermę, którą dzierżawiłam w okolicach Stęszewa. To też były kury nioski - kontynuuje wspomnienia pani Arleta. - Zawsze jednak i do tej pory - pod okiem taty. Pierwszy swój kurnik wybudowaliśmy z mężem Arkadiuszem w 1989 roku w Zamysłowie, również koło Stęszewa. A później powstały kolejne fermy rodzinne, w Rosnówku i największa w Wilczynie.

- Tę w Wilczynie odkupiliśmy po byłych pegeerach - dodaje Józef Szymkowiak. - To dopiero była praca, żeby to wyremontować i doprowadzić do dzisiejszego stanu! Nikt obcy nie chciał wierzyć, że uda się tego dokonać, taka to była ruina.

Dziś ferma jest niezwykle nowoczesna, w pełni skomputeryzowana. Może przyjąć 380 tys. kurcząt brojlerów w jednym cyklu, a roczna jej produkcja to 2,5 mln brojlerów.

Gdy dzieci były małe, pani Arleta zajmowała się przede wszystkim nimi i domem, ale nawet wtedy miała przy domu niewielki kurnik. Mąż przejął większość obowiązków na fermie. Mieli też swoją ubojnię, ale gdy cztery lata temu zmarł, pani Arleta, która z pomocą studiujących wówczas dzieci musiała zająć się wszystkim, została zmuszona do rezygnacji z niej.

Kilka miesięcy po śmierci męża wspólnie z rodzicami, dziećmi, siostrą Kingą i jej mężem Gerardem utworzyli grupę producentów drobiu, której roczna produkcja to aż 4,5 mln brojlerów kurzych.

- Gdyby nie wzajemne rodzinne wsparcie, byłoby o wiele trudniej - mówi Arleta Linka. - Wspólnota trzypokoleniowa - tak do tego podchodzimy. I dlatego w tak niewiele osób stworzyliśmy ogromne przedsiębiorstwo.

Czosnek i oregano zamiast antybiotyków

Fermy spełniają wszystkie wymogi ochrony środowiska. We wszystkich kurnikach stosowane są nowoczesne rozwiązania technologiczne i zautomatyzowany system produkcji. Mimo tego na fermach zatrudnionych jest też kilku pracowników, zapewniony jest również stały nadzór weterynaryjny. Niemal cała produkcja trafia do ubojni w Kotowie, a stamtąd na eksport, gównie na rynek angielski.

- Zwykle cała obsada jednodniowych piskląt wstawiana jest w jednym dniu, bo wówczas łatwiej uniknąć przenoszenia chorób - wyjaśnia pani Arleta. - Staramy się również unikać antybiotyków, a w zamian stosujemy naturalną profilaktykę, dodając do wody czosnek i oregano, a także witaminy. Zmieniamy też środki dezynfekcyjne, żeby bakterie się na nie nie uodporniły. Mimo komputerów, człowiek jest niezastąpiony, dlatego na fermie jestem co dzień, a nawet kilka razy dziennie, zwłaszcza podczas pierwszego tygodnia po wstawieniu piskląt. Jak się zaaklimatyzują, to połowa sukcesu.

O tym, jak wielkie jest to przedsiębiorstwo, może zaświadczyć kolejna liczba - 100 ton - tyle paszy dziennie potrzebne jest we wszystkich fermach rodzinnej firmy, cztery TIR-y!

Młodzi w biznesie

- Moje dzieci zostały rzucone na głęboką wodę - mówi Arleta Linka. - Cóż, życie weryfikuje pewne oczekiwania, ale myślę, że są zadowoleni, bo by tego nie robili.

Hubert skończył prawo, a Eliza dietetykę. Teraz zarządzają największą fermą Grupy, której 26-letni Hubert prezesuje, więc z wiedzy, którą zdobył na studiach, może także korzystać w praktyce.

Wszyscy doceniają przekrój pokoleń w firmie, bo choć doświadczenie pana Józefa jest niekwestionowane, to orientacja najmłodszego pokolenia, choćby w sprawach związanych z komputerami, jest nie do przecenienia.

- Wszyscy korzystamy z mądrych rad mojego taty, ja też doradzam dzieciom, ale i je nieraz pytam o radę. W ten sposób znakomicie się uzupełniamy - śmieje się pani Arleta.

- Być może jeśli doczekam wnuków, to i one włączą się w tę naszą firmę. Na pewno najważniejsza jest w niej rodzinna harmonia, wzajemna pomoc i bezkonfliktowa współpraca. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje, tata zawsze to powtarza, i to prawda. Bardziej szanuje się też pieniądz, który został zarobiony dzięki ciężkiej pracy. Myślę, że wszyscy to rozumiemy, także moje dzieci. Żeby mieć dobre efekty, trzeba inwestować, rozwijać się, ale również mieć młodych w swoim biznesie, żeby mieć komu to wszystko przekazać.

W tym biznesie - wszystko przechodzi z pokolenia na pokolenie.

Wzajemne wsparcie

Czasu wolnego jest niewiele, najchętniej cała rodzina spędza go na wspólnych spotkaniach. Święta i uroczystości rodzinne celebrowane są szczególnie. O wszystkich członków rodziny najbardziej dba pani Gabriela, mama pani Arlety, jak o niej mówią - „oaza spokoju”.

Mimo to że pani Arleta stale rozwija gospodarstwo, potrafi jednak wygospodarować również czas na działalność w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci w Stęszewie.

- Rzeczywiście nie jest to czasem proste, ale z tej działalności z własnej woli nie zrezygnuję nigdy - mówi. - Bardzo dużo dzieci znajduje się w trudnej sytuacji życiowej, nasza pomoc jest więc niezbędna. Nawet jeśli ja nie mogę czasami zaangażować się w nią, robi to moja córka.

Dzięki temu, że wszyscy członkowie rodziny mieszkają nie tak daleko od siebie, mogą się zastępować i w ten sposób zyskują jednak trochę wolnego na wyjazdowy wypoczynek czy wypad na narty. To kolejna zaleta firmy rodzinnej: polegają na sobie, więc mogą i tak sobie pomagać.

- Nawet jeśli wyjeżdżam, nie rozstaję się jednak z telefonem, a przede wszystkim z moim cudownym notesem, z którego tak naśmiewają się moje dzieci. A ja mam tam wszystko zapisane! - przyznaje pani Arleta. - Ten zeszłoroczny jest tak sfatygowany, że nawet ktoś spytał mnie, czy to jakiś zabytkowy. Nigdy nie żałowałam, że zajęłam się tym, co robię, ale też miałam wielkie szczęście, że nie byłam i nie jestem sama. Można być silną osobą, ale wsparcie drugiego człowieka jest niezwykle ważne. Nie ma chyba nikogo, kto by tego nie potrzebował. Ja je mam, więc jestem szczęśliwa.

- Bardzo się cieszę, że namówiła mnie pani do udziału w plebiscycie „Głosu Wielkopolskiego” - dziękuje mi SuperRolniczka. - Argumentem, który najbardziej mnie przekonał, było to, że faktycznie niewiele kobiet ma odwagę, by pokazać, że też potrafią dobrze gospodarzyć i że znają się na tym fachu. I wówczas postanowiłam skorzystać z tej możliwości. Choć nie miałam takich aspiracji, może jednak mój przykład zmieni trochę wizerunek kobiet w tej branży. Gdy później, w grudniu, odbierałam z rąk ministra rolnictwa szablę wraz z tytułem „Wzorowy Agroprzedsiębiorca RP 2015”, okazało się, że w gronie laureatów jestem znów jedyną kobietą!

W tym roku na przełomie sierpnia i września „Głos Wielkopolski” organizuje plebiscyt „SuperRolnik Wielkopolski 2016”. Czy znajdzie się kolejna superrolniczka, która znowu zgarnie laur zwycięstwa? Czy Arleta Linka zapoczątkuje tradycję, która pokaże, że kobiety mają pierwszeństwo... również w tej dziedzinie? A jeśli nawet nie... w ubiegłym roku niesamowitym powodzeniem cieszył się plebiscyt na koło gospodyń wiejskich. Tu panie nie miały konkurencji...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski