Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O. Jan Góra: Proszę, rozmawiajmy w C-dur

Karolina Koziolek
O. Jan Góra: Proszę, rozmawiajmy w C-dur
O. Jan Góra: Proszę, rozmawiajmy w C-dur
Charyzmatyczny - tak można podsumować ojca Jana Górę. Spotykając się z nim, było się wyrwanym z codzienności. Ojciec Góra przenosił w świat, który działał szybciej, w którym były tylko rzeczy i sprawy ważne, istotne. Działał na wysokim C, o sobie mówił, że „rozmawia tylko w C-dur”, bez owijania w bawełnę.

Doprowadzał do pionu, nie znosił roz-memłania. W ostatnim czasie bywało, iż skarżył się, że wielu nie rozumie jego przejęcia, jego spalania się. A on nie lubił ludzi letnich. Nie tolerował zniechęcenia.

„Wyznaję zasadę, kto ma w życiu jakieś „po co”, zniesie niemal każde „jak”. Człowiek ma być mocny świadomością celów, zadań i obowiązków. Nie ma rozważać, czy jest mi przyjemnie, czy dobrze się czuję, czy herbatka jest słodka i słodzona miodem, cukrem czy cukrem trzcinowym. To jest nieistotne” - mówił w ostatnim wywiadzie, jakiego mi udzielał.

- To był ostatni, co tak poloneza wodził - mówi dominikanin o. Roman Bielecki, naczelny miesięcznika „W drodze”. - Wszelkie wielkie słowa są w przypadku ojca Jana na miejscu. Żył w sposób charyzmatyczny, niesamowity. Był wielki, każdy wie, kim był ojciec Góra. Jego wielkość wynikała z tego, że żył Ewangelią.

Dominikanin podkreśla szczególną cechę ojca Góry. Potrafił mówić do 100 tys. ludzi, a równocześnie nawiązywać bardzo bezpośrednie i osobiste relacje. - Jego gabinet był otwarty i wszyscy wiedzieli, że w każdej chwili można do niego wejść.

- Był skrzyżowaniem kapłana i artysty. Wiara była dla niego twórczością. Kipiał pomysłami. To był gejzer energii. Każdego dnia budził się świeży i nie rozpamiętywał klęsk. Nie żył urazami. Żył do przodu - mówi Jan Grzegorczyk, pisarz i autor wydanej w ubiegłym roku książki o o. Janie Górze.

Książka ma tytuł przewrotny: „Święty i błazen”.
- Dla jednych był świętym, charyzmatykiem, bo tylko tacy potrafią stwarzać coś z niczego, dla innych hochsztaplerem i błaznem, który nie zachowuje powagi kapłańskiej ani żadnej innej. Bo Ojciec Jan był w dużej mierze niepoważny i tego się nie wypierał. Dla swoich, a raczej Bożych dzieł, stał się najsprawniejszym żebrakiem dominikańskim. Żebrał zawsze z humorem, ale wiele go to nieraz kosztowało. Nasłuchał się sporo o swoim gadżeciarstwie, płyciźnie, promowaniu wiary dla mas, która gubi pojedynczego człowieka, poszukującego głębi. Był świętym i błaznem w jednej osobie - mówi Grzegorczyk.

Zapytałam rok temu ojca Jana, dlaczego zgodził się na tego błazna w tytule. Odpowiedział niespeszony, że nim przecież jest i się tego nie wstydzi. „Język wiary jest poważny, przestarzały. Ludzie nie potrafią rozmawiać o sprawach Bożych, od razu się kurczą. A kiedy się błaznuje, otwierają się. Przykład? Mój znajomy o. Tomasz Pawłowski mówił, będąc w habicie „Jestem niewierzący, lecz praktykujący. Proszę, zmówmy modlitwę przed jedzeniem”. Gdyby po prostu powiedział „Teraz pomodlimy się”, ludzie by się speszyli. Rozbrajał ich żarcikiem” - tłumaczył mi.

- Był niesłychanie prawdziwy. Nie cofał tego, co powiedział. Nie przejmował się recenzjami ze swoich licznych występów. Nie zadręczał się, jak wypadł. Nie cenzurował swoich tekstów. Książką „Święty i błazen” była jego publiczną spowiedzią. Przyznawał się w niej do swoich licznych wad, grzechów, upadków. O tym, jak dążąc do świętości, rani bliźnich, bo nie potrafią za nim nadążyć. Były w niej też świadectwa innych osób o nim, jedne dziękczynne, drugie bardzo krytyczne i w pewnej mierze niesprawiedliwe, ale w żaden sposób nie próbował wynegocjować „lepszego wizerunku”. Nie używał żadnego pudru. Akceptował siebie takim, jakim był - mówi Grzegorczyk.
Góra z Grzegorczykiem poznali się w 1978 r. na słynnych „siedemnastkach”, mszach, które gromadziły tłumy poznaniaków.

- Przyjeżdżali na tę msze też duszpasterze z innych miast podglądać, jak się robi msze, która przyciąga młodzież. Góra zburzył granicę między ołtarzem a nawą - wspomina Grzegorczyk.

Dominikanin nie podobał się wówczas bezpiece, ale także arcybiskupowi, bo były donosy, że wyciągał młodzież z parafii i księża wpadają w kompleksy.

Wymagający przewodnik

Ojciec Góra zawsze spalał się dla sprawy: tworząc ośrodek na Jamnej, w Hermanicach, na Lednicy.

- Nie wszyscy mieli na to ochotę. W pracy był niesamowicie inspirujący, ale też potrafił wykańczać - mówi Grzegorczyk.

Był wymagający. Potrafił skarcić tak, że niektórzy odchodzili, nie wytrzymywali.

- Wymagania, jakie przed nami stawiał, były nieraz trudne dla ludzi. Tym bardziej że ojciec, jak każdy człowiek, miewał lepszy i gorszy humor. Niektórzy są leniwi, przychodzą do Ruchu Lednickiego, by miło spędzić czas, tymczasem ojciec Góra wymagał od nas obowiązkowości. Dzięki temu wyrosły pokolenia zawodowców, którzy nauczeni doświadczeniem z Lednicy potrafią niemal góry przenosić - opowiada Barłomiej Dobrzyński związany z Lednicą od 2007 r.

Ojciec Góra uwielbiał stawiać przed ludźmi zadania na wyrost. Żółtodziobów, ledwie z II roku studiów, mianował głównymi koordynatorami Spotkania Led-nickiego na 60 tys. gości.
- Zadania były różne: poprowadzić konferencję prasową, przyjąć gości na Lednicy. Dla studentów to poważne wyzwania. Zabierał nas do radia, do telewizji, mieliśmy się wypowiadać. Przy ojcu Janie przechodziliśmy szkołę życia - opowiada Dominika Chylewska od sześciu lat przy ojcu Janie. - W tym roku dostałam zadanie zorganizowania sylwestra na kilkaset osób na Jamnej. Byłam przerażona. Nigdy czegoś takiego nie robiłam. Ojciec powiedział tylko „dziecko, nauczysz się” - dodaje Dominika.

Prof. Stefan Jurga, były rektor UAM, mówi o innej ważnej właściwości twórcy Lednicy: o otwartości, komunikował to, co myśli zawsze wprost.

- Jan Góra był niekonwencjonalny. Nie miał żadnych kurtyn, był otwarty. Powtarzał często „mówmy w C-dur”. Wprost i bez owijania w bawełnę - wspomina prof. Jurga, który znał dominikanina od 25 lat.

Przemysław Alexandrowicz, radny miasta Poznania:

- Najbardziej uderzająca w nim była jego umiejętność nawiązywania kontaktów. Oczywiście, niektórym jego osobowość nie pasowała, był słynny z pytań: „czy mogę się z panią (panem) zaprzyjaźnić?” albo: „a ty skąd jesteś dziewczynko, (chłopcze)?”, które były wstępem do dalszego dialogu - mówi Alexandrowicz.

Wokół dominikanina zawsze kręcili się ludzie. W duszpasterstwie poznało się mnóstwo osób, którzy tam zdobyli przyjaciół na całe życie, ale także mężów lub żony. Dominikanin chwalił się, że ma biuro matrymonialne. Miał oko do ludzi, ale nie był w swataniu nachalny.

W kaplicy „U Pana Boga za piecem” pod obrusem ołtarza leżała różowa kartka formatu A-4, na którą wpisywali się szukający męża czy żony. Ojciec Góra kazał się zapisywać, a później modlił się za te osoby.
Papolatria
Jan Paweł II to był wielki temat w życiu o. Góry. Papież oddał mu kiedyś swoją wypłatę, 33 tys. lirów, by mógł rozwijać ośrodek na Jamnej. Wszystko, co mówił Jan Paweł II, było dla o. Góry „święte” i miało decydujący wpływ na jego życie. To papież zachęcał go, by kontynuował dzieło nad Lednicą. O. Góra często wspominał słowa papieża „skoro ryba chwyciła haczyk, to ciągnij”.

Tuż przed kanonizacją Jana Pawła dominikanin mówił mi o swoich relacjach z papieżem:

„Nie umiałem sobie emocjonalnie poradzić z jego obecnością. Wykańczał mnie swoją świętością. Przy nim nie można było być byle jakim, nie można było być przeciętnym. On zmuszał do wychodzenia poza szablon.”

Jan Grzegorczyk:
- Nigdy nie zapomnę wspólnych wypraw z nim w gronie młodzieży do papieża. Kiedy nas do niego już doprowadził, emocje mu puszczały i potrafił przy papieżu tylko beczeć, szczęśliwy, że dostarczył swoje kurczęta do Jana Pawła - mówi.

Co dalej z Lednicą?
Młodzi związani z Lednicą deklarują, że chcą kontynuować dzieło swego duchowego ojca. „Tego od nas oczekiwał” - mówią.

- Nie jest tak, że nie myśleliśmy nigdy o takiej chwili, jak teraz - mówi Bartłomiej Dobrzyński. - Przyjdzie czas na odpowiedzi. Dziś można powiedzieć z pewnością, że ojciec wychował sobie konkretnych, poważnych ludzi, którzy w organizowaniu spotkań lednickich osiągnęli niemal zawodowstwo. O. Góra zapytałby nas, gdyby tu był, „co, teraz na Polach Lednickich, z powrotem mają rosnąć kapusta i ziemniaki?”. I wiadomo, jakiej oczekiwałby od nas odpowiedzi.

Na razie nic nie wiadomo o kształcie przyszłorocznej Lednicy, bez ojca Jana Góry ani o przyszłości jego dzieła. Czy przejmie je któryś młodych dominikanów? Nie wiadomo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski