Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Open'er Festival: Relacja z pierwszego dnia

Jacek Sobczyński
Festiwal Opener z roku na rok gromadzi coraz więcej fanów
Festiwal Opener z roku na rok gromadzi coraz więcej fanów Archiwum
Fani w końcu się doczekali - jeden z ukochanych zespołów Polaków, brytyjski Coldplay zagrał wczoraj na Open'erze po raz pierwszy w naszym kraju. Ale to nie im należy się wyróżnienie za najlepszy koncert dnia.

Jak dobrze, że Open'er nie odbywa się w Poznaniu! Podczas gdy stolicę Wielkopolski nawiedzały ulewy, gdyńskie lotnisko Kosakowo, gdzie odbywa się 10. edycja największego polskiego festiwalu muzycznego, nie zrosiła wczoraj ani jedna kropelka. Podobno kalosze i pelerynki mają się jeszcze na Open'erze przydać, wszyscy zatem chmur wypatrują z trwogą wprost proporcjonalną do podniecenia, jakie unosi się w okolicach głównej sceny imprezy. W końcu tylko Open'er zaprasza w Polsce gwiazdy z absolutnego topu muzyki rozrywkowej.

Takie, jak chociażby Coldplay. Ale zanim przy dźwiękach z "Powrotu do przyszłości" Chris Martin i spółka zainstalowali się na scenie, warto było zajrzeć na scenę namiotową, gdzie o godzinie 19 bardzo dobry koncert dał zespół Twilight Singers. Legenda amerykańskiego indie rocka zagrała mocno, energicznie, adekwatnie do festiwalowego klimatu, skutecznie podrywając na nogi kilka tysięcy widzów. A przecież specjalnością nowoorleańczyków są kameralne ballady... Najpiękniej tego dnia wypadł chyba zaaranżowany na rockową modłę cover gwiazdy trip-hopu, Martiny Topley - Bird, "Too Tough To Die".

Bożyszcze, którego imię brzmi Chris Martin, zeszło z Olimpu na gdyńską scenę punktualnie o godzinie 22, zaczynając koncert od mniej znanego "Hurts Like Heaven". Właśnie to mieli za złe krytycy gdyńskiego koncertu Coldplay; zespół nie postawił na wiązankę hitów, mieszając mniej popularne utwory z ich poprzednich płyt (np. "Politik") z kilkoma nowymi numerami i niewielką wiązanką przebojów. Argumenty to niezbyt zrozumiałe - czy każdy koncert megagwiazdy musi przybierać formę "the best of"? Wypada oddać, że przeboje zostały częściowo przearanżowane (fantastyczny "God Put A Smile Upon My Face" z początkiem nawiązującym do muzyki country) a zespół czerpał autentyczną frajdę z reakcji publiczności. Radośnie pląsający po scenie Chris Martin pokrzykiwał do mikrofonu, jak bardzo dziękuje Polakom za blisko dekadę, wypełnioną czekaniem na pierwszy polski koncert Coldplaya.Hity - wyciskacze łez zespół zagrał na bis: było i "Clocks" i "Fix You". I tylko trochę przeszkadzał wiejący z boku wiatr, który skutecznie rozbijał płynący z głośników dźwięk, w wyniku czego stojący na uboczu widzowie słyszeli niektóre piosenki głośniej, inne zaś ciszej.

Po Coldplayu dla ponad połowę mniejszej publiczności na głównej scenie zagrała elektroniczna formacja Simian Mobile Disco, udanie mieszająca electro z techno. Kilkanaście tysięcy osób z entuzjazmem tańczyło do największych hitów formacji: "Hustler" czy "I Got This Down", wpatrując się w... plecy członków zespołu. Ci bowiem swoją ogromną aparaturę obsługiwali, stojąc tyłem do publiczności. Filmujące ich twarze kamery udowodniły jednak, że brytyjski duet bawił się wybornie. Jednak najpiękniejszy punkt pierwszego dnia Open'era stracili wszyscy ci, którzy o 1 w nocy nie stawili się na scenie namiotowej. Swój występ rozpoczęła tam wówczas kanadyjska formacja Caribou, dając nie tylko najlepszy koncert tego dnia, ale i jeden z najbardziej udanych w całej 10-letniej historii Open'era.

Wiedzieliśmy, że zespół potrafi dawać świetne koncerty, w końcu to Caribou położyło w 2008 roku na łopatki widzów mysłowickiego Off Festivalu. Ale żeby dowodzona przez kanadyjskiego nauczyciela matematyki (tak!) wywodząca się z sceny eksperymentalnej kapela zagrała tak genialnie? Przez ponad godzinę Caribou mieszali rocka z progresywnym, matematycznym graniem (na scenie zainstalowały się aż dwie perkusje), przełamywali elektroniczne numery improwizacją, chwytali się i samplowanych na żywo wokali i delikatnego, wysokiego głosu dowodzącego zespołem Dana Snaitha. A przy tym cały występ był potwornie imprezowy! Przy największych przebojach zespołu: "Sun" i "Odessa" kilka tysięcy osób wpadło w taneczny trans. Sam Dan Snaith był tym tak zszokowany (w końcu Caribou grywa na co dzień dla kilkusetosobowej, "alternatywnej" widowni), że co jakiś czas stawał z boku i z niedowierzaniem popijał wodę mineralną. Dantejskie sceny działy się nawet pod koniec koncertu - gdy perkusista rzucił widzom swoją pałeczkę, ci - dosłownie - zabijali się o nią. Kto by pomyślał, że najlepszą imprezę na wypełnionym modnie wyglądającymi, "wylaszczonymi" do granic możliwości ludzi zagra łysiejący facet w spranej koszulinie i obciachowych sandałach?

A to nie koniec Open'erowych atrakcji. Dziś spotkanie gitarowych klasyków z elektronicznymi romantykami; na festiwalu zagra reaktywowana legenda britpopu, Pulp, oraz taneczne megagwiazdy z Australii i Hiszpanii: Cut Copy i Crystal Fighters. O ich koncertach jutro na www.gloswielkopolski.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski