Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oscary 2015: „Ida” była pewnym materiałem na Oscara [ROZMOWA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
- Jeśli zagraniczny widz pragnie zmierzyć się z nasza bolesną historią, to wcale nie musimy dawać mu referatu, ani konferencji naukowej. Wystarczy mu obraz tak wypreparowany i okrojony jak „Ida” - mówi Wiesław Kot, krytyk filmowy.

Pamięta Pan swoją pierwsza reakcję po obejrzeniu „Idy”?

Wiesław Kot, krytyk filmowy: Pamiętam. Moja ocena była filmowi Pawła Pawlikowskiego raczej nieprzychylna. Z jednej strony doceniałem jego formalną maestrię, a więc sposób prowadzenia narracji, kadrowanie czy monochromatyczne zdjęcia, które były arcydziełem. Z drugiej – miałem poczucie, że „Ida” dalece upraszcza to, co my w Polsce wiemy na temat Holokaustu i tych, którzy z niego ocaleli. Wartość informacyjna tego filmu jest porównywalna z tym, co o kolonizacji Dzikiego Zachodu mówią nam stare westerny z Tomem Mixem. W świetle tego, co zostało napisane, nakręcone, czy w końcu po tym, jak w Warszawie otwarto Muzeum Żydów Polskich, rzeczywistość przedstawiona w „Idzie” wydawała mi się bardzo umowna.

Po jakimś czasie uświadomiłem sobie jednak, że tak wiele o czasach, w których toczy się akcja filmu Pawlikowskiego, wiemy praktycznie tylko my w Polsce, a widz zagraniczny może nie mieć nawet ułamka wiedzy na ten temat. A jeśli zechce on zmierzyć się z tą bolesną tematyką, to wcale nie musimy dawać mu referatu, ani konferencji naukowej. Na dobry początek wystarczy mu taka właśnie bardzo okrojona i wypreparowana wiedza, bo innej nie przełknie. Jakkolwiek więc humorystycznie traktować mogę walory historyczne „Idy”, tak wydaje mi się ona po prostu filmem potrzebnym.

Dziś, prócz euforii związanej ze zdobyciem Oscara, słychać również głosy, że „Ida” to film antypolski. Jak się Pan do nich odnosi?

To najwyraźniej głosy ludzi, którzy się nudzą albo cierpią na obsesje i inne problemy umysłowe. Domagają się, by umieszczać na początku filmu informację o tym, że to nie Polacy mordowali Żydów. Po co? Film nie jest od tego, by aptekarską łyżeczką wymierzać historyczną sprawiedliwość, lecz od tego, by wzbudzać punktowe emocje. Wcale nie muszą się one pokrywać się z jakąś obiektywną prawdą historyczną, której na dobrą sprawę nie ma.

Idąc tokiem rozumowania tych, którzy zarzucają „Idzie” antypolskość, należałoby na początku ekranizacji „Krzyżaków” umieścić sążniste wprowadzenie, wyjaśniające, dlaczego kraj, który w 966 r. przyjął chrzest, walczy pięć wieków później z Zakonem Najświętszej Maryi Panny, w dodatku z „Bogurodzicą” na ustach! Człowiekowi z zewnątrz może się to przecież wydać co najmniej szalone, a mimo to nikt nie nawołuje do wyjaśniania podłoża historycznego filmu Forda. Ludzie nie rozumieją dziś różnicy między dyskursem naukowym a dyskursem artystycznym. Dyskurs artystyczny nie musi być sprawiedliwy, ani historycznie pełny. Dyskurs artystyczny musi być atrakcyjny. Koniec, kropka.

Ostatnie miesiące to dla „Idy” istne złote żniwa – najpierw Złote Lwy na Festiwalu w Gdyni, niedawno Złoty Glob i nagroda BAFTA. Oscar w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego zdaje się być ukoronowaniem wszystkich tych zwycięstw. Był Pan zaskoczony, kiedy dowiedział się o nominacji i w końcu – o zdobyciu przez „Idę” nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej?

Nie. Nominacja, a następnie – uhonorowanie filmu Oscarem przypomina toczenie kuli śniegowej. Członkowie Akademii oglądają filmy z tak różnych krajów, jak USA, Mali, Polska czy Gruzja. Przy takim rozstrzale trudno o pogłębioną analizę obrazu, toteż Akademia – by nie popełnić gafy – zwraca uwagę na dzieła nagradzane wcześniej. Zatem wszystkie przyznawane wcześniej nagrody stanowią swoiste pre-selekcyjne sito, które oddziela ziarna od plew i, rzecz jasna, jest członkom Akademii bardzo na rękę. Jeśli film obrasta nagrodami, to jest to sygnał, że stanowi on pewny materiał. Dlatego nominacje, a w efekcie również późniejsze Oscary nie stanowią większego zaskoczenia.

Po Oscara w swojej kategorii, „Ida” szła niemalże łeb w łeb z „Lewiatanem” Andrieja Zwiagincewa. Jak ocenia Pan ten rosyjski film?

Wysoko. Podobnie jak „Ida”, „Lewiatan” reprezentuje podobną dyscyplinę formalną, choć wydaje się nieco bardziej, tak po rosyjsku, rozwlekły. Niejako na zapleczu filmu Zwiagincewa czuję wiele dobrych tradycji. Jest coś z gogolowskiego „Rewizora”, który przybywa na prowincję, coś z Dostojewskiego, coś z Czechowa i jest również coś z krytyków ustroju sowieckiego.

Długo zastanawiałem się, czy członkowie Akademii postanowią wyróżnić obraz mówiący dużo prawdy o obecnej, putinowskiej Rosji, czy estetycznie atrakcyjną „Idę”. I, prawdę mówiąc, bardziej obstawiałem, że statuetkę zgarnie właśnie „Lewiatan”.

Amerykańska Akademia Filmowa, decydując, komu przyzna Oscara w tej konkretnej kategorii jest w sytuacji porównywalnej do tej, w której znajduje się dziecko wchodzące do cukierni. Do wyboru ma pięć rodzajów ciastek, a w kieszeni – tylko złotówkę. Każdy, kto interesuje się filmem wie, że warto spróbować każdego z nich. Bo żeby tylko jeden z nich uznawać za bezwzględnie lepszy niż reszta, trzeba mieć tupet.

Czy Pan przypadkiem trochę nie deprecjonuje znaczenia Oscarów?

Jeśli chodzi o filmy nieanglojęzyczne – jak najbardziej. Amerykanie przywiązują raczej niewielką wagę do produkcji z zagranicy. Mają swoje filmy, które potrafią nagradzać w totalnie drobiazgowych kategoriach. To, że te „swoje filmy” potrafią oceniać w stu najróżniejszych kategoriach, a cała reszta świata musi zadowolić się tylko jedną, najlepiej świadczy o tym, jak bardzo się z tą resztą liczą.

Wielkim wygranym tegorocznej gali oscarowej jest „Birdman” z Alejandro G. Inarritu z Michaelem Keatonem w roli głównej. Zasłużenie?

Bardzo zasłużenie! To oczywiście tylko moja subiektywna, wąska ocena, lecz uważam „Birdmana” za film tej kategorii, która dalece wykracza poza Oscary i wszelkie inne nagrody. To film wybitny, skończony i dopilnowany co do najdrobniejszego szczegółu. Uznaję dzieło Inarritu za obraz, do którego będzie się wielokrotnie wracać, od którego kino na całym świecie będzie się uczyć – od pomysłu począwszy, a na fenomenalnym montażu skończywszy. Przecież gdyby Akademia przegapiła dzieło tego formatu, to byłaby chryja taka sama, jak z Chaplinem czy Hitchcockiem, których wybitne filmy regularnie przy wręczaniu Oscarów ignorowano!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski