Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostrów Wlkp.: Wynaleźli sensor i... się pokłócili

Marek Weiss
Roman Biadała (z lewej) i Edward Tyburcy jeszcze do niedawna tworzyli zgrany tandem
Roman Biadała (z lewej) i Edward Tyburcy jeszcze do niedawna tworzyli zgrany tandem Mikołaj Suchan / Polskapresse
Wynalazek miał dwóch głównych ojców wspieranych przez zespół, póki jego sukces w świecie nauki nie poróżnił autorów, który teraz spierają się o... autorstwo.

"Sensor 2011" skonstruowali dwaj ostrowianie Roman Biadała i Edward Tyburcy. Pierwszy z nich jest programistą, drugi doktorem cybernetyki akustycznej. Wspomagały ich jeszcze dwie inne osoby. Wynalazek wywołał spore zainteresowanie, bo dzięki niemu nawet całkowicie sparaliżowana osoba może, poruszając mięśniami twarzy lub dowolną inną częścią ciała, przeglądać internet, włączyć telewizor, czy wezwać pomoc. Pierwsze osoby korzystają już z dobrodziejstw tego urządzenia, ale w ostatnich dniach na światło dzienne wyszły nieporozumienia jego autorów.

CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Poznań: Wynalazek roku jest znany od 1907 roku?
Uczelnia sprawdzi wynalazek dr Łapki

- Na początku wszyscy byliśmy współtwórcami, potem kolejno zaczęliśmy znikać, a teraz przy każdej okazji urządzenie firmuje tylko kolega Biadała. To dziwna sytuacja - mówi Edward Tyburcy, który ma też sporo zastrzeżeń do ceny sensora, mocno jego zdaniem zawyżonej. Jeden zestaw w zależności od wersji kosztuje od 1150 do 1500 zł. - Gdy niepełnosprawni słyszą, że mają tyle zapłacić, chwytają się za głowę. Prawdziwy koszt jednego zestawu w podstawowej wersji to 150 zł. Nie neguję, że pan Biadała dołożył pewne rozwiązania, ale bez przesady. Jeśli łącznie z pudełkiem kosztowałoby 200-220 zł, to byłoby i tak dużo - wylicza Tyburcy.

Produkcją sensora zajmuje się teraz Roman Biadała, który broni wyższych cen. - Każda wersja jest inna, ma inne oprogramowanie i procesory. Chcę rozwijać to urządzenie - zapewnia.

Obaj panowie różnią się w kwestii własności projektu. Tyburcy zapewnia, że prawa patentowe oddał Społecznej Akademii Nauk i to ona ma głos decydujący. Z kolei Biadała twierdzi, że to od początku jego dzieło i to on zgłosił stosowny wniosek.


- Będę to kontynuował, bo to moje i nikt mi tego nie zabierze - przekonuje, dodając, że powodem awantury były oczekiwania finansowe jego dawnego wykładowcy akademickiego, Edwarda Tyburcy. - Pewnego dnia poprosił mnie o wynagrodzenie, ale spytałem za co, skoro nic przy sensorze nie zrobił. Od tego czasu nie odbiera ode mnie telefonów ani nie odpisuje na maile - twierdzi Roman Biadała.

Stanowczo zaprzecza temu Tyburcy, zaręczając, że sprawy przyziemne nie są dla niego najważniejsze. - Jestem od myślenia, a nie od zarabiania pieniędzy. Pracuję już nad nowym urządzeniem, także dla niepełnosprawnych. Sam jestem osobą niepełnosprawną, więc rozumiem ich lepiej. Dlatego z pewnymi sprawami nie mogę się pogodzić.

Wygląda na to, że już nigdy twórcy wynalazku nie będą mówić jednym głosem, choć rok temu prześcigali się we wzajemnych komplementach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski