Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Piotr zaciągnął pożyczkę i stracił mieszkanie. Śledczy odmawiają nawet zbadania jego sprawy

Blanka Aleksowska
Blanka Aleksowska
Przez niespłaconą pożyczkę Piotr Rutkowski stracił mieszkanie po rodzicach, a wraz z nim mnóstwo osobistych kosztowności.
Przez niespłaconą pożyczkę Piotr Rutkowski stracił mieszkanie po rodzicach, a wraz z nim mnóstwo osobistych kosztowności. Zdj. ilustracyjne/Pixabay
Przez niespłaconą pożyczkę odebrano mu mieszkanie po zmarłych rodzicach, został okradziony z cennych przedmiotów osobistych i ważnych dokumentów. Twierdzi, że jego rodzice zostali oszukani poprzez tzw. umowę o przewłaszczenie mieszkania, przez co stracili dorobek życia. I choć metoda "na umowę o przewłaszczenie" od lat stosowana jest przez oszustów i nieuczciwych notariuszy, poznańska prokuratura odmawia w tej sprawie wszczęcia jakiegokolwiek śledztwa. To historia Piotra Rutkowskiego, który od trzech lat prosi śledczych o zbadanie jego sprawy. Do tej pory - bez skutku.

Przez niespłaconą pożyczkę Piotr Rutkowski stracił mieszkanie po rodzicach, a wraz z nim mnóstwo osobistych kosztowności. Kilkanaście lat temu razem z rodzicami zgodził się na przeniesienie prawa własności do tej nieruchomości na biznesmena, który udzielił im pożyczki. Naiwność i zawarcie niezrozumiałych umów sprawiły, że mieszkanie przepadło - i to w bardzo dziwnych, zadziwiających okolicznościach.

Pożyczka za wasze lokum

Początki sprawy pana Piotra i straconego mieszkania sięgają lipca 2009 roku. Mężczyzna i jego rodzice - 80-letni państwo Alojzy i Barbara - potrzebowali pożyczki. Zwrócili się o nią do poznańskiego biznesmena, Andrzeja Piaseckiego, który oferował takie transakcje. Ogłaszał się z nimi w gazetach, m. in. w “Głosie Wielkopolskim”.

- Był bardzo uprzejmy, miły. Na spotkaniu z rodzicami pojawił się pod krawatem, był elegancki, budził dobre emocje. Prawił komplementy. Mówił, jak bardzo ceni i podziwia ojca - tata był kombatantem wojennym, walczył o Cytadelę w 1945 roku

- wspomina pan Piotr. I on, i jego rodzice, zaufali profesjonalnie wyglądającemu mężczyźnie.

Pan Andrzej postawił jednak warunek udzielenia pożyczki - zabezpieczenie jego interesu umową o przewłaszczenie nieruchomości. Mogło nią być tylko mieszkanie państwa Rutkowskich. Jak twierdzi dziś pan Piotr, pożyczkodawca podkreślał, że to tylko formalna “podkładka” i teoretyczne zabezpieczenie, a mieszkanie nadal będzie własnością państwa Rutkowskich.

I tak, w lipcu 2009 roku, rodzice pana Piotra podpisali umowę o współpracy. Umowę, która już samą swoją formą - licznymi niejasnościami, nieprecyzyjnymi warunkami i sformułowaniami - budzi wiele wątpliwości. Mężczyzna mówi, że to Piasecki przygotował taki dokument i przedłożył go do podpisania jemu i rodzicom.

Umowa traktuje o relacji biznesowej, która w rzeczywistości nigdy nie zaistniała między panem Andrzejem, a rodzicami pana Piotra. 80-letni seniorzy - emeryci - zobowiązali się do poszukiwania “inwestorów strategicznych” dla firmy pana Piaseckiego. Zarówno zobowiązania, jak i warunki tej współpracy są opisane bardzo ogólnikowo i nieprecyzyjnie. Inwestorów i możliwości biznesowych w imieniu swoich rodziców miał - jako “Wykonawca” - pozyskiwać pan Piotr. Wątpliwości budzi także zapis dotyczący samej pożyczki, która ujęta jest jako “kaucja” wpłacona przez biznesmena państwu Rutkowskim. Mówi o niej zaledwie jedno zdanie - brak jest jakichkolwiek szczegółów dotyczących sposobu i harmonogramu spłaty czy oprocentowania. Umowa mówi zatem o zupełnie innej czynności i sytuacji prawnej, niż ta, która faktycznie miała miejsce. W dodatku kaucja - a tak naprawdę pożyczka - wynosić miała 100 tys. złotych. A pan Piotr twierdzi, że wraz z rodzicami pożyczył od biznesmena tylko 60 tys. - Pozostałe prawie 40 tys. to zakamuflowane odsetki - mówi nam Rutkowski.

Czytaj więcej: Zarządca nieruchomości skazana za oszustwa!

Pokazujemy akt notarialny i umowę o współpracy sędziemu cywilnemu. Z uwagi na swoją czynność w zawodzie prosi o anonimowość. Umowę o współpracy określa jako pozorną - a więc nieważną, nie mającą mocy prawnej. To z kolei w jego ocenie rodzi podstawy do unieważnienia umowy o przewłaszczenie.

- Ta umowa jest dziwna, jest do wyrzucenia. Nie wiadomo właściwie, co jest jej przedmiotem. Wiemy, że w rzeczywistości dotyczy pożyczki, której pan Piasecki udzielił Rutkowskim, ale to nie jest umowa pożyczki, nie ma o niej słowa. Ta umowa traktuje o jakiejś niejasnej współpracy, za którą nie wskazano wynagrodzenia, a więc najważniejszej, podstawowej rzeczy

- podkreśla sędzia.

Wraz jednak z enigmatyczną umową o współpracy, tego samego dnia państwo Rutkowscy podpisali z biznesmenem także umowę o przewłaszczenie ich mieszkania na osiedlu Rzeczypospolitej w Poznaniu. Wprost stwierdza ona, że para seniorów przenosi na niego prawo własności do tej wartej kilkaset tysięcy złotych nieruchomości. - Nie braliśmy z rodzicami żadnego udziału w pisaniu i konsultowaniu tych dokumentów, wszystko napisał pan Andrzej i jego wspólnicy. Posiadał wtedy biuro pożyczkowe - twierdzi pan Piotr.

Zupełnie inną wersję przedstawia nam Andrzej Piasecki. Spotykamy się z nim, by zapytać, dlaczego podpisał taką umowę i zabezpieczył pożyczkę kilkukrotnie więcej wartym mieszkaniem. Na jego żądanie widzimy się z nim w obecności jego adwokata, w kancelarii prawnej. Jest uprzejmy, odpowiada na pytania sugerowane przez prawnika. Jak twierdzi, zgodził się zainwestować w biznes Piotra Rutkowskiego i dlatego wpłacił mu 100 tysięcy złotych. Początkowo podtrzymuje, że poznali się przez znajomych. Dopytujemy, czy ogłaszał się z takimi ofertami w “Głosie Wielkopolskim” i innych gazetach. Najpierw zaprzecza, ale końcu przyznaje, że kilka razy zamieścił takie ogłoszenie. Biznesmen podkreśla jednak podczas spotkania, że to Piotr Rutkowski chciał zaciągnąć pożyczkę i namówił na to rodziców.

- To Rutkowski nakłonił ich do przepisania mieszkania na mnie, bym udzielił finansowania. Pożyczyłem im 100 tys. złotych, tak jak widnieje to w umowie

- mówi nam biznesmen. Jak dodaje, od lat udziela pożyczek i zawsze zabezpiecza je nieruchomościami. Nie widzi problemu w tym, że mieszkanie - nawet jeśli pożyczka wynosiła 100, a nie 60 tys. - wciąż jest wielokrotnie więcej warte. Pytamy, dlaczego jako doświadczony biznesmen podpisał tak wątpliwą, niejasną, pozorną umowę. Piasecki przyznaje, że jest ona fatalna, ale nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, podobnie jak na to, dlaczego pożyczkę ujęto tam jako kaucję. Wskazuje, że to nie była umowa pożyczki, choć przecież w rzeczywistości o to właśnie chodziło - jak sam przyznaje, Rutkowscy w rok mieli spłacić mu tę kwotę, z czego początkowo się wywiązywali.

Czy Alojzy i Barbara Rutkowscy - starsi ludzie - na pewno wiedzieli, co podpisują? Czy zdawali sobie sprawę, że tą umową właściwie oddają dorobek życia? Zdaniem pana Piotra, i on, i jego rodzice, zostali zmanipulowani i oszukani przez Piaseckiego - miał on zapewniać, że mieszkanie nadal należy do seniorów.

Od kilku lat państwo Alojzy i Barbara nie żyją. Do końca myśleli, że mieszkanie nadal należy do nich i przejmą je ich dzieci - Piotr oraz dwójka jego rodzeństwa. Tak się jednak nie stało.

Kłopoty narastają

Jak twierdzi pan Piotr, Andrzej Piasecki kilka razy bywał u jego rodziców ws. wspólnych “interesów”. Rozmowy były niepokojące - tym bardziej, że spłata pożyczki nie przebiegała gładko. Ale i tu obaj mężczyźni przedstawiają zupełnie inną wersję. Piotr Rutkowski twierdzi, że od czasu podpisania umowy, spłacił Piaseckiemu 9 tys. złotych. - Nie mieliśmy pieniędzy na dalsze spłaty. Nie miałem wtedy stałej pracy, zajmowałem się dorywczymi zleceniami. Myśleliśmy, że jakoś się dogadamy i rozliczmy, rozłożymy to w czasie albo w najgorszym przypadku sprzedamy to mieszkanie i podzielimy pieniądze - mówi Rutkowski.

Piasecki twierdzi jednak, że od zawarcia umowy zwrócono mu 39 tys. I że Rutkowscy pozostawali dłużni 61 tys. złotych. Skąd taka różnica w obu wersjach? Tego nie jesteśmy w stanie się dowiedzieć.

Według Piotra Rutkowskiego, Piasecki zapewniał jego rodziców, że to wciąż jest ich mieszkanie, że ich nie oszuka i nie wyrzuci. - Powtarzał, jak ceni mojego ojca. Ale jednocześnie się wygrażał, dawał do zrozumienia, że może nas wyrzucić. Wysyłał pisma, że mamy się wynieść, groził, że dokwateruje nam obcych ludzi do mieszkania. Czuliśmy się zastraszani. Rodzice byli zdezorientowani, ale koniec końców wierzyliśmy w uczciwe rozwiązanie i rozliczenie się. Nie przyszło nam do głowy, że tak po prostu stracimy to mieszkanie - wspomina pan Piotr. - Mnie wyjątkowo nienawidził. Powiedział moim rodzicom, że mnie “zniszczy” - dodaje.

W 2012 roku pani Barbara, mama pana Piotra, zmarła. Panowie Rutkowscy byli przerażeni sytuacją. Co dalej ze spłatą pożyczki i mieszkaniem? Syn i ojciec skontaktowali się z Piaseckim, aby omówić dalsze kroki. Pojawił się kolejny dokument.

- Pan Andrzej przekonał nas do podpisania ugody pozasądowej, w której stwierdza się śmierć mamy i ciążący na nas dług

- mówi pan Piotr.

Jak stwierdzono w ugodzie, dłużnicy mają spłacić pożyczkę w wysokości 61 tys. złotych i tylko pod tym warunkiem biznesmen przeniesie prawo własności mieszkania z powrotem na rodzinę. Niespłacenie długu - wedle tej ugody - oznaczało zatem, że mieszkanie wciąż należy do Piaseckiego.

- Podpisaliśmy tę ugodę, bo baliśmy się, co z nami będzie. Myśleliśmy, że lepiej będzie, jeśli ustalimy jasne zasady i że ta ugoda nas zabezpiecza

- mówi pan Piotr. Jak wspomina, nie wyobrażał sobie, by mieszkanie mogło być po prostu odebrane, bez rozliczenia się i zwrotu różnicy w wartości. - Zakładaliśmy, że w razie czego jakoś się przecież rozliczymy, bo uczciwie byłoby, gdyby nadmierny zysk z ewentualnej sprzedaży mieszkania nam oddano - wyjaśnia mężczyzna. Takiego zapisu w ugodzie jednak nie ma.

Wszystkie te dokumenty zabezpieczają pana Andrzeja, ale nie mówią nic o rozliczeniu różnicy między kwotą pożyczki a wartością mieszkania. Dodatkowo kolejny raz pada wzmianka, że nieruchomość należy do biznesmena, co potwierdza ustalenia w podpisanej trzy lata wcześniej umowie o przewłaszczenie.

Pan Alojzy odszedł cztery lata po żonie. Mieszkanie na os. Rzeczypospolitej zapisał w testamencie Piotrowi. Od tamtej pory pomieszkiwał on w tym lokalu, który - jak sądził - odziedziczył.

Mieszkanie z czasem przybierało na wartości. W latach 90-tych Piotr prowadził firmę turystyczną - organizował egzotyczne wyprawy i podróże, z których sam przywoził do Polski wiele niesamowicie cennych pamiątek. Były to unikalne dzieła sztuki i przedmioty, takie jak np. monety, porcelana czy rzeźby. Wiele z tych rzeczy posiadało certyfikaty oryginalności, co jeszcze zwiększało ich wartość. Postanowił przewieźć je do mieszkania. Oprócz zgromadzonych zdobyczy z zagranicznych wypraw, przechowywał tam też ważne dokumenty i rzeczy osobiste.

Wkrótce Andrzej Piasecki upomina się o pozyskany umową lokal. Wysyła Piotrowi wezwanie przedsądowe, w którym żąda natychmiastowego zwolnienia lokalu. Jak wskazuje w piśmie, mieszkanie jest jego własnością, a pan Piotr mieszka w nim bezprawnie od 2010 roku - bo pożyczka miała być spłacona w rok od zawarcia umowy. Oprócz tego domaga się zapłaty 49 600 złotych. Na nasze pytanie o to, dlaczego nie tylko przejął mieszkanie, ale jeszcze domagał się zapłaty niemal 50 tys. złotych, Piasecki wskazuje, że “czekał na wydanie mu jego mieszkania ponad 12 lat”.

W lipcu 2019 Sąd Rejonowy w Nowym Mieście i Wildzie wydaje zaoczny wyrok, w którym nakazuje panu Piotrowi natychmiast opuścić, opróżnić i oddać mieszkanie biznesmenowi. Przyznaje w ten sposób, że lokal należy do niego i nie ma żadnych wątpliwości co do sposobu jego pozyskania. Rozprawy przebiegały pod nieobecność pana Piotra. - Dowiedziałem się o tym właściwie przypadkiem, po fakcie. Pisma informujące o procesie przychodziły zapewne na adres z Poznaniu. Piasecki podał go w pozwie, choć wiedział, że nie mieszkam tam na stałe - mówi Rutkowski.

Bardzo dziwne włamanie

W listopadzie 2019 roku pan Piotr dostaje telefon z policji. Ktoś włamał się do mieszkania.

Lokum mężczyzna zastaje nie tylko splądrowane i ograbione, ale także kompletnie zniszczone. To ruina miejsca, w którym mieszkali jego rodzice. - Wszystko było zdewastowane, zalane. To wyglądało jak celowe, nadmierne zdemolowanie, które nie było potrzebne, by coś ukraść - opowiada. Uważa, że to nie był zwykły rabunek, tylko zastraszenie. - Ten, kto to zrobił, nie ograniczył się do szukania wartościowych rzeczy. Zniszczył, co mógł. Chciał, żebym bał się tu wrócić - twierdzi pan Piotr.

To jednak nie koniec, bo sprawca włamania… wymienił w drzwiach mieszkania zamki. - Jaki włamywacz czy złodziej wymienia zamki w drzwiach? - pyta Rutkowski.

Do środka dostał się w obecności policjantów. Ci jasno stwierdzili, że włamywacze nie dokonują rabunków w taki sposób. Ale pan Piotr nie mógł nic zrobić. Nie mógł dowiadywać się o postępach śledztwa czy zadawać pytań, bo mieszkanie zostało mu odebrane. Od momentu podpisania przez jego rodziców umowy o przewłaszczenie, w księdze wieczystej jako właściciel mieszkania widniał już Andrzej Piasecki.

Śledztwo w sprawie włamania szybko umorzono. Oficjalnie - z powodu niewykrycia sprawców. Do dziś nie wiadomo, kto i dlaczego włamał się do mieszkania, doszczętnie je demolując i wymieniając zamki do drzwi. Pan Piotr uważa, że został przez Piaseckiego oszukany i siłą pozbawiony mieszkania.

- Próbowałem się z nim kontaktować, rozmawiać. Gdyby był uczciwy, chyba by się rozliczył? Sprzedalibyśmy mieszkanie i zwróciłby mi różnicę. Próbowałby się dogadać, znaleźlibyśmy jakieś uczciwe rozwiązanie. A tego z jego strony nigdy nie było. Piasecki nie podejmował przez bardzo długi czas czynności ukierunkowanych na zaspokojenie swojej należności, a dążył do sytuacji, w której stan zadłużenia pozwoli mu na zatrzymanie mieszkania

- twierdzi.

W rozmowie z nami Andrzej Piasecki przekonuje natomiast, że gdy jeszcze żyli państwo Rutkowscy, próbował się z nimi dogadać i znaleźć rozwiązanie. Twierdzi, że dokumenty, w których wzywa starszych ludzi do natychmiastowego opuszczenia mieszkania miały tylko “zmotywować ich” do rozliczenia się i uregulowania długu. Na dowód, że wielokrotnie prosił o spłatę pożyczki, pokazuje pisma, które miał wysyłać Rutkowskim. Faktycznie - domaga się w nich uregulowania oraz proponuje w nich różne terminy spotkań, na których można byłoby omówić harmonogram spłaty.

- Proponowałem sprzedaż mieszkania i rozliczenie się w ten sposób, państwo Rutkowscy się zgadzali, ale za każdym razem torpedował to ich syn Piotr Rutkowski. Najwyraźniej nie chciał, by mieszkanie zostało sprzedane

- uważa biznesmen.

Tak czy inaczej, pan Piotr stracił mieszkanie po rodzicach - miejsce o dużej wartości sentymentalnej - oraz wszystko, co się w nim mieściło - bardzo cenne przedmioty i dzieła przywiezione z podróży, pamiątki po rodzinie, rzeczy osobiste, ważne dokumenty. Także te, które dotyczą sprawy mieszkania i sporu z Andrzejem Piaseckim.

Walka z systemem

Od tamtego czasu - od trzech lat - pan Piotr walczy to, by prokuratura i sądy rzetelnie zapoznały się z jego sprawą. Mężczyzna składa kolejne wnioski o wszczęcie śledztwa ws. wyłudzenia mieszkania, doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, czy nadmiernego wzbogacenia się. Ale poznańska prokuratura konsekwentnie je wszystkie odrzuca, odmawiając wszczęcia jakiegokolwiek śledztwa czy zapoznania się z tą sprawą. Do kosza trafiają też wszystkie zażalenia i odwołania do decyzji prokuratury. W 2021 roku pan Piotr składa wniosek o powództwo cywilne wobec Andrzeja Piaseckiego, domagając się naprawienia szkody. I również dostaje z sądu odmowę.

- Odmawiają w ogóle zajęcia się sprawą i z góry stwierdzają, że nigdzie nie widzą żadnych oznak czy możliwości popełnienia czynu zabronionego. Biorą stronę tego człowieka - uważa pan Piotr. Przekonuje, że nie odpuści walki o mieszkanie z Piaseckim. - Raz jestem w depresji, myślę, że powinienem się poddać, a potem przychodzi poczucie niesprawiedliwości. Czy można tak działać bez żadnych konsekwencji?

- pyta.

Jak mówi dalej, podejmował próby kontaktu z Piaseckim, dogadania się. Wyprosił kilka spotkań, ale do spokojnych rozmów nie doszło. Pewnego razu przedsiębiorca nie stawił się w umówionym miejscu i czasie, przysyłając zamiast tego swojego pełnomocnika. Z nim też nie udało się negocjować. - Spytałem: “czyli mam rozumieć, że przejęliście mieszkanie z cennymi rzeczami w środku i nic mi się nie należy?”. “Dobrze pan rozumie, nic pan nie dostanie”, tak mi odpowiedział - twierdzi pan Piotr.

Mężczyzna wspomina rozmowy z prawnikami, z którymi konsultował tę sprawę. - Mówili mi, że wygląda to tak, jakby prokuratura nawet nie zapoznała się z tymi dokumentami, a od razu “wlepiała” odmowy. W uzasadnieniach stwierdzono, że podpisaliśmy taki akt, nie ma znamion czynu zabronionego i nie spłaciliśmy pożyczki. I tyle - opowiada.

Andrzej Piasecki i jego adwokat podkreślają w nadesłanej nam wiadomości, że biznesmen chciał zainwestować w biznes Rutkowskiego, a mężczyzna okazał się nieuczciwy i nigdy nie chciał zwrócić otrzymanych pieniędzy. “Pan Rutkowski mógł przez te wiele lat rozliczyć się z Andrzejem Piaseckim, począwszy od podpisania ugody w 2012 roku, jak również w kolejnych latach kiedy Pan Piasecki wielokrotnie proponował takie rozwiązanie” - wskazują. Na koniec wiadomości dodają, że Andrzejowi Piaseckiemu zależy tylko na “odzyskaniu zainwestowanych środków”. “(...) Nawet w chwili obecnej (po 14 latach) (...), jest skłonny zwrotnie przenieść własność nieruchomości stanowiącej przedmiot zabezpieczenia, ale pod warunkiem rozliczenia przez Pana Piotra Rutkowskiego wszystkich przysługujących mu należności” - czytamy w mailu od pełnomocnika Piaseckiego.

Podejrzana umowa

Przeglądamy pisma, które w ciągu ostatnich lat Piotr Rutkowski wysłał do poznańskich prokuratur i sądów. Od razu widać, że pisał je samodzielnie i bez pomocy prawników, co mocno odbiło się na ich treści i jakości. Dużo w nich błędów, emocjonalnych wycieczek osobistych i nadinterpretacji. Są chaotyczne, brak w nich logicznego przedstawienia faktów. Ale sedno problemu - m. in. niejasne warunki umowy, na podstawie której przewłaszczono mieszkanie czy włamanie z wymianą zamków - jest jasne, a z pewnością takie powinno być dla prawnika, prokuratora, sędziego.

Umowa o współpracy opisuje - w bardzo mętny zresztą sposób - zupełnie inną czynność, niż ta, która faktycznie miała miejsce. Dodatkowo, skoro nie ma jasnej umowy o pożyczce, to nie ma zabezpieczenia. Zarówno umowa, jak i akt o zabezpieczeniu, są nieważne. Tu nie ma co zabezpieczać, bo nie było pożyczki. I taką argumentację powinien obrać pan Piotr oraz jego prawnicy, próbując doprowadzić w sądzie do unieważnienia całej tej sytuacji - ocenia sędzia. Jak jednak dodaje, Rutkowski powinien był spłacić dług, gdy miał na to czas. Wówczas odzyskałby prawo własności mieszkania.

Podobnie sprawę ocenia mecenas Jakub Antkowiak, którego prosimy o ocenę dokumentów. Prawnik zaznacza, że umowa o współpracy jest bardzo ogólnikowa i nie określa precyzyjnie ani obowiązków stron, ani zasad ich rozliczenia. - Raczej niespotykanym w obrocie prawnym rozwiązaniem jest też rozwiązanie polegające na wpłacaniu przez zamawiającego „kaucji”, w dodatku w tak znacznej kwocie jak 100 tys. złotych, na poczet przyszłego wynagrodzenia “wykonawcy”. Biorąc pod uwagę fakt, iż wykonawcami, którzy zgodnie z umową mieliby poszukiwać „inwestorów strategicznych na rynku nieruchomości komercyjnych w Polsce”, są małżonkowie, mający w dniu podpisania umowy 81 i 88 lat, rodzą się poważne wątpliwości, czy umowa ta nie ma charakteru pozornego - wskazuje mecenas Antkowiak. Jego zastrzeżenia budzą również zapisy samego aktu notarialnego.

Na jego mocy doszło do przeniesienia własności mieszkania na zabezpieczenie ewentualnych - niesprecyzowanych i nieokreślonych - na moment zawierania aktu roszczeń. Tak daleko idące zabezpieczenie - polegające na przeniesieniu własności nieruchomości - najczęściej wykorzystywane było w tamtych latach dla zabezpieczania umów pożyczki, a nie umów o współpracy. To budzi duże wątpliwości. Dalece nieprecyzyjne są też w mojej ocenie zapisy dotyczące zwrotu przewłaszczonej nieruchomości i rozliczeń stron w tym zakresie - komentuje prawnik.

Oszustwa pod przejęcie nieruchomości plagą

Choć od przewłaszczenia mieszkania i zaciągnięcia pożyczki minęło już kilkanaście lat, Piotr Rutkowski zamierza walczyć o rozliczenie mieszkania. Ze swoja sprawą zwraca się do kolejnych prawników, którzy - jak podkreśla - są skłonni mu pomóc i go reprezentować. Nie rozumieją, dlaczego prokuratura nie chce nawet zbadać sprawy. Tym bardziej, że proceder wyłudzania nieruchomości przez lichwiarzy, nieuczciwych pożyczkodawców i notariuszy ma miejsce w Polsce od lat - także poprzez zabezpieczanie pożyczek nieruchomościami. Kilka lat temu notariusze zwrócili się do polskiego rządu z apelem o zmiany w prawie - m.in. wprowadzenie ustawowego zakazu zawierania takich umów, gdy wartość nieruchomości znacznie przewyższa kwotę wierzytelności. W odpowiedzi na masowe oszustwa Ministerstwo Sprawiedliwości opracowało ustawę o notariacie, zakładającą m. in. nagrywanie spotkań u notariusza i odczytywanie aktów. Projekt nie został jednak przeforsowany przez Sejm (głosowanie odbyło się pod koniec zeszłego roku).

Afery mieszkaniowe i notarialne wybuchały na przestrzeni ostatnich lat w całej Polsce, także w Poznaniu. 2,5 roku temu wyroki więzienia usłyszeli poznańska notariusz Violetta D. i doradca finansowy Mariusz T., którzy przez lata wyłudzili dziesiątki nieruchomości. Oszuści wyszukiwali osoby, które pilnie potrzebowały pieniędzy - najczęściej starsze, nieporadne życiowo. Proponowali im atrakcyjne pożyczki pod zastaw nieruchomości - mieszkań, domów, działek budowlanych i gospodarstw rolnych. Niczego nieświadome ofiary podpisywały jednak umowę przedwstępnej sprzedaży nieruchomości zamiast umowy kredytowej. Oprócz Violetty D. i Mariusza T., skazano także 33 inne osoby, biorące udział w tym procederze. Do takiego finału tej ogromnej afery mogłoby nie dojść, gdyby nie presja i szum medialny, a także napływające masowo dziesiątki zgłoszeń - bo pierwsze zawiadomienia pokrzywdzonych prokuratura również lekceważyła, odmawiając wszczęcia śledztwa. Zupełnie jak w przypadku pana Piotra.

Czytaj więcej tutaj: Afera mieszkaniowa: Surowe wyroki więzienia dla doradcy Mariusza T. i notariusz Violetty D. Łącznie 35 skazanych za gigantyczne oszustwa

Podobne procedery wyłudzania nieruchomości za pożyczkę rozbito m. in. w Gdańsku czy Lublinie. Różnymi metodami doprowadzono tam osoby starsze i nieporadne do przepisania swoich mieszkań. Wśród sprawców znaleźli się - podobnie jak w Poznaniu - notariusze, radcy prawni, a także “słupy”, czyli podstawione osoby, na które można było przepisać lokale. Do tej pory w tych sprawach wychodzą na jaw kolejne przypadki lichwiarskich podstępów i nowi pokrzywdzeni.

To tylko przykłady głośnych afer z przestępstwami opartymi na lichwie mieszkaniowej i wyłudzaniu nieruchomości w całej Polsce. Nie wyszłyby na jaw i nie znalazły finału w sądzie, gdyby nie zgłoszenia ofiar i presja mediów, bo prokuratury i sądy chętnie odmawiają zbadania sprawy, umarzają je i odrzucają wnioski. Czy o przestępstwie można mówić w przypadku sprawy pana Rutkowskiego? Tego nie wiadomo, bo poznańska prokuratura nie zechciała się nad nią pochylić.

O to, czy działania poznańskiej prokuratury są prawidłowe, spytaliśmy Prokuraturę Krajową. W reakcji na naszą wiadomość i pytania, PK zażądała przesłania akt do siebie i do poznańskiej Prokuratury Regionalnej, zwierzchniczki “rejonówek” i “okręgówki”. Dlaczego poznańscy śledczy tak traktują tę sprawę i odmawia jej zbadania? Rzecznik prasowy poznańskiej prokuratury, Łukasz Wawrzyniak nie potrafi nam wskazać jasnej przyczyny. W chwili gdy zadajemy pytania, podkreśla, że nie miał wglądu do akt sprawy, dotyczących i przewłaszczenia, i włamania, bo migrują one gdzieś między tymi śledczymi szczeblami. - Prokuratorzy wydający decyzje o odmowie uznali, że nie ma tu znamion czynu zabronionego, nie ma przesłanek by sądzić, że wykorzystano tu czyjąś nieporadność czy wprowadzono w błąd - stwierdza prok. Wawrzyniak. Przyznaje jednak, że umowa budzi wątpliwości i wygląda na pozorną. - To jest do udowodnienia, ale na gruncie cywilnym - dodaje.

Sprawy tego typu boleśnie doświadczyły i uświadomiły pokrzywdzonym, jak ważne jest dokładne czytanie ze zrozumieniem podpisywanych umów i dokumentów oraz konsultowanie wątpliwości z prawnikiem. Niedopowiedzenia i brak świadomości kosztowały te osoby często dorobek życia, a droga do sprawiedliwości trwa latami.

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

Doktor Magdalena Andrałojć sprawdziła, jakie znaczenie mają dla nas poszczególne zawody. Zbadała, które z 30 profesji są przez nas bardziej cenione. Sprawdź w galerii 15 najbardziej prestiżowych zawodów.Przejdź dalej -->

To zawody, które cenimy najbardziej. Sprzątaczka bardziej pr...

Obserwuj nas także na Google News

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski