Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pani Stanisława skończyła sto lat. Jej szopki zawojowały Poznań

Anna Solak
Stanisława Szczęsnowska i jej szopka
Stanisława Szczęsnowska i jej szopka
Stanisława Szczęsnowska jest niezwykłą kobietą. Zacznijmy od tego, że w sobotę, 16 listopada skończyła 100 lat. Przez ten czas doczekała się czwórki wnuków i tyle samo prawnuków. To właśnie ich umieściła w swojej największej bożonarodzeniowej szopce. Bo właśnie szopki, które wykonuje od 6 lat, są jej dumą i specjalnością.

Urodziła się w 1913 roku w Gołańczy. Ojciec miał warsztat kołodziejski i robił wozy dla koni, matka zajmowała się domem. Miała sporo pracy, bo razem z małą Stasią w domu było pięcioro dzieci. To po niej córka odziedziczyła talenty manualne, takie jak haftowanie czy szycie, a w konsekwencji i prace plastyczne.

Czasami dobrze, gdy rozboli ząb
Pani Stanisława wspomina, że w domu mnóstwo było przedmiotów, które ozdabiała jej mama. Piękne zasłony, nakrycia, wyszywane pościele i makatki. Pamięta jedną, szczególnie zabawną, na której wyhaftowane było hasło: „Gotuj dobrze, nie żartuję, potem z Tobą poflirtuję”.

Sama Stanisława pobierała lekcje kroju i szycia i chodziła na zorganizowane kursy ręcznych robótek. W szkole kroju i szycia obowiązywały jasne zasady. Kiedy dziewczęta pisały i rysowały, nosiły czarne, alpakowe fartuszki, kiedy zasiadały do maszyny – białe, z lnu. Mimo upływu lat Stanisława do dziś zna wiele haftów i ludowych wzorów, takich jak haft wilanowski czy nowosądecki. Co roku własnoręcznie z koleżankami szyły sobie stroje do Jasełek.

– Kiedyś grałam Heroda, innym razem pijaczka – wspomina. – W scenie, w której syn namawia go do odwiedzenia nowonarodzonego Dzieciątka potknęłam się na scenie i tak się wystraszyłam, że wyszło bardzo wiarygodnie – śmieje się.

Jeszcze przed wojną wyszła za mąż za Heliodora. Trudno zdrabniać tak poważne imię, więc Stasia wołała na niego Heda albo Hedziu. Poznali się w dość „nieprzyjemnych” okolicznościach. Heliodor był dentystą, a Stanisława jego pacjentką. Ślub wzięli na Gwiazdkę 1938 roku.

Pierwszą rocznicę młoda para obchodziła w obozie przejściowym, skąd po wybuchu wojny Niemcy wywieźli ich pociągiem do Jędrzejowa, aż pod Kielce. Jechali trzy dni, w wagonie bez ogrzewania i nadziei na szybki powrót. Dopiero w 1945 roku wrócili do Poznania, gdzie zamieszkali na ul. Staszica.

Pani Stanisława pracowała jako przedszkolanka w Domu Amarantowym (później Domu Kultury „Tramwajarz”) przy ul. Słowackiego, mąż otworzył własny gabinet.
– Czasami dzieciaki bywały nieznośne, ale umiałyśmy na nie znaleźć sposób – mówi. – Kierowniczka siadała do pianina, ja chwytałam dzieci do tańca i od razu był spokój – wspomina.

Po urodzeniu dzieci zajęła się domem. Pokazuje sweterki i szale, które robiła w tym czasie dla dzieci i wnuków. Są też obrusy i chusty, jeszcze z rodzinnego domu. Jedną z serwet nigdy nie została skończona.

– Nazywam ją niedokończoną symfonią – mówi. Jej maż nie doczekał 50-tej rocznicy ślubu, zmarł w 1981 roku. Pani Stanisława zamieszkała z córką Barbarą.

W tym roku, z okazji wyjątkowych urodzin do Poznania zjedzie cała, 45-osobowa rodzina. Przyjedzie nawet wnuczka z Hamburga i czwórka prawnuków: Patrycja, Kacper, Mateusz i Michał. Ci sami, którzy w zeszłym roku stanęli przy szopce wielokrotnie pomniejszeni jako lalki. Bo to właśnie tworzenie betlejemskich szopek jest największym hobby ich prababci. Do tego stopnia, że choć do Bożego Narodzenia pozostał jeszcze miesiąc, tegoroczna szopka jest już gotowa. Pani Stanisława ma duży talent plastyczny i wprost anielską cierpliwość. Kiedy pytam ją o receptę na długowieczność, odpowiada: - Nie trzeba wcale przesadnie dbać o zdrowie czy święty spokój. Najważniejsze są dobre geny.

Anioł na skrzydłach z karpia
Nie wygląda na swoje lata. Ma nienaganną fryzurę i dyskretny uśmiech. Nosi się skromnie, ale elegancko. Błękitną koszulę zdobi wysadzana kamieniami broszka, biało-szarą garsonkę uzupełnia delikatna biżuteria. Ma świetną pamięć, opowiada dużo i z pasją. Lubi chomikować drobiazgi, bo jak sama mówi, nigdy nie wiadomo co może jej się potem przydać. Na przykład do szopki.

Z czego robi swoje szopki? Z wszystkiego. Dosłownie. Ości karpia z wigilijnej kolacji posłużyły do zrobienia skrzydeł anioła, kamyki i piasek przywieziony z wakacji nad morzem wypełniły betlejemską stajenkę. W swoim największym dziele sama wykonała wszystkie lalki, a było ich (nie licząc białych, wełnianych owieczek), aż trzynaście. Święta Rodzina, królowie, pasterz i anioł… Znalazło się nawet miejsce dla Ojca Świętego. Jan Paweł II ma siwe włosy z nici, a na nogach skórzane sandały. Takie z wysuniętym językiem, jakie sam lubił nosić. Jego stułę zdobi ręcznie wyszywany symbol Stolicy Apostolskiej. Jest dokładnym odwzorowaniem oryginału, bo autorka przywiązuje dużą wagę do detali.

Dość powiedzieć, że każda lalka w rękach pani Stanisławy powstawała od podstaw. Najpierw był patyk, na którym montowała korpus, potem druciki wplatane w ręce i nogi. Na końcu głowa, włosy i ubranie. Jak mówi, najtrudniej było uformować twarz z modeliny. Za wzór posłużyła lalka, którą zachowała jeszcze z dzieciństwa. Każda postać ma pięciopalczaste dłonie z przeciwstawnym kciukiem, inną mimikę twarzy, a nawet bieliznę. Anioł otwiera usta do śpiewu, Dzieciątko Jezus dyskretnie się uśmiecha. Kacper, Melchior i Baltazar mają bogato zdobione szaty i oczywiście odpowiednie atrybuty (mirrę, kadzidło i złoto).

– Proszę spojrzeć na ich włosy. Każda z nich ma fryzurę zrobioną z zupełnie innej włóczki. Wszystko po to, żeby byli jak najbardziej podobni do swoich żywych oryginałów – mówi pani Stanisława.

Barbie i Ken jako Święta Rodzina
Pierwszą szopkę wykonała w 2007 roku. Matkę Boską i świętego Józefa zastąpili Ken i Barbie. Trzeba było skrócić im nogi, bo lalki były za wysokie w stosunku do pękatych św. Mikołajów, których pani Stanisława przekształciła w Trzech Króli. To była ostatnia szopka tego typu, bo tuż potem jury konkursu zakazało używania gotowych lalek w projektach. Odtąd każdy, nawet najmniejszy element, musiał być wykonywany samodzielnie.

Potem była replika osiedlowego kościoła, a konkretnie Archidiecezjalnego Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Poznaniu. Tak od 2001 roku nazywa się parafialny kościół usytuowany w centrum osiedla Sobieskiego, na którym mieszka pani Stanisława. Świątynia do małych nie należy, dlatego jej replika miała 150 cm. szerokości i 80 cm. wysokości.

– Wszystko przez tę wysoką wieżę – tłumaczy pani Stanisława. Przed wejściem do jej budynku znajdował się żłóbek. Rodzina do której autorka wysłała świąteczne kartki z życzeniami dopytywała się, jak udało jej się ustawić te figury przed wejściem, tak realistyczne było zdjęcie jej dzieła.

Kolejną szopkę zadedykowała ojcu Maksymilianowi Kolbe. Makieta miała jakby dwa plany, bo tuż obok stajenki umieszczony był fragment celi, w której ojciec Kolbe dobrowolnie wybrał śmierć głodową w obronie skazanego współwięźnia. Pierwsza praca dostała wyróżnienie, trzy kolejne zdobyły już pierwszą nagrodę. W zeszłym roku zajęła trzecie miejsce, choć jak sama się śmieje „jest już poza wszelką kategorią”.
To wszystko dzieje się spontanicznie
Co roku Muzeum Etnograficzne ogłasza Konkurs Szopek Bożonarodzeniowych „Żłóbek Wielkopolski”. Wydarzenie cieszy się ogromną popularnością. Można je oglądać od początku grudnia aż do połowy stycznia. Szopki Stanisławy Szczęsnowskiej też startują w konkursie.

Konkurencja jest duża. W zeszłym roku o nagrodę rywalizowało blisko 250 prac. Startują dzieci i dorośli, samodzielnie lub w grupach. Jest nawet zespół 80. harcerzy, którzy wspólnie wykonują konstrukcję. To spore ułatwienie, zważywszy na to, że pani Stanisława przy swoich szopkach wszystko robi sama. Ludzie robią je z przeróżnych tworzyw, granicą jest tylko wyobraźnia.

Są więc szopki z kapsli od butelek, zapałek, ziół, a nawet (dotąd najmniejsza) szopka z plasteliny umieszczona w łupince po orzechu. Zeszłoroczna betlejemka powstawała przez cały rok. Pierwszy element pani Stanisława wykonała jeszcze w styczniu, zaraz po Świętach, ostatnie poprawki nanosiła w grudniu. Pomaga jej córka, Barbara, która pełni rolę zaopatrzeniowca.

– Biegam i szukam różnych materiałów, które mogą się przydać– mówi Barbara Szczęsnowska. – Rysowałam też plan kościoła, który potem stanął na makiecie – dodaje.

W tym roku szopka niemal w całości zrobiona jest z roślin. Podłogę wyściełają suszone liście, aniołek nad żłóbkiem to kwiat storczyku, a dach stajenki oplata zielony bluszcz. Czy autorka z góry planuje jak ma wyglądać wersja końcowa?

– Absolutnie nie. Robię to etapami, a i tak ciągle coś się zmienia. Jedno wyjdzie tak, drugie inaczej… - przyznaje. Kto by pomyślał, że kłopot mogą sprawić… liście. Dopiero w trakcie pracy okazało się, że nie wszystkie nadają się do wykorzystania, bo niektóre gatunki nieestetycznie brązowieją po ich naklejeniu i spryskaniu lakierem do włosów. - Na przykład taki liść komarzycy. Ma piękne, ząbkowane brzegi, ale nijak nie nadaje się do naklejania – twierdzi pani Stanisława. Za to inne materiały już owszem. Płaszcz jednego z królów jest wykończony ścinkami od ostrzenia kredek, a małe owieczki są jak żywe, dzięki kuleczkom styropianu, które pani Stanisława wydłubywała, a potem misternie doklejała do ich szablonów.

– Proszę spojrzeć, jakie pocieszne, kudłate – mówi i uśmiecha się do swojej szopki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski