18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Papież Franciszek z Argentyny. O religijności Argentyńczyków mówi o. Mirosław Piątkowski

Anna Kot
Mirosław Piątkowski.
Mirosław Piątkowski.
Najpierw cicho, potem coraz głośniej - zwłaszcza po abdykacji Benedykta XVI - padały opinie, że duch odnowy Kościoła katolickiego zadomowił się w Ameryce Południowej. I właśnie stamtąd powinien przyjść nowy Pasterz. Więc przyszedł. Z Argentyny. Dlaczego właśnie tamta religijność może odnowić europejską wiarę? - próbuje wyjaśnić werbista o. dr Mirosław Piątkowski, który pracował w Argentynie jako misjonarz.

My, europejscy katolicy z tradycją i doświadczeniem wiary, liczącymi ponad 2 tysiące lat, czujemy się - mówiąc oględnie - nieco odsunięci od procesu odnowy naszego Kościoła. Nasza religijność stała się aż tak rutynowa, zinstytucjonalizowana, wręcz skostniała, że potrzebny był aż papież z Ameryki Południowej? Co takiego jest w religijności jej mieszkańców, czego nie ma w naszej?

Mirosław Piątkowski: - Rzeczywiście, ogromna różnica jest już w samej mentalności między nimi a nami. Rdzenni mieszkańcy Ameryki Południowej to ludzie spontaniczni, radośni, autentyczni i starają się wiarę w Pana Boga tak właśnie przeżywać. Ale tym najważniejszym, co od razu ustawia wszystkie pozostałe różnice między religijnością latynosów i Europejczyków - to typowa dla nich religijność naturalna. Dla nich to oczywiste, że Pan Bóg istnieje. Ta naturalność wynika stąd, że Argentyńczycy i szerzej mieszkańcy Ameryki Południowej, czują się częścią natury, stworzonej przez Boga - czują Jego obecność wokół siebie, w przyrodzie, no i w ludziach, stąd u nich tak silna potrzeba życia we wspólnocie, w przyjaźni i serdeczności. Ale i wśród nich możemy zaobserwować różne typy religijności - najbardziej widoczna różnica występuje między miastem i wsią, a wynika ona w głównej mierze z mentalności ich mieszkańców oraz z - nazwijmy to - urobienia religijnego.

Przyjrzyjmy się najpierw mieszkańcom miast.

Mirosław Piątkowski: - Pierwsze, co rzuca się w oczy przybyszowi z Europy, to radość, z jaką przychodzą i przeżywają liturgię. W kościele wiele śpiewają, starają się, żeby zawsze ktoś grał na jakimś instrumencie, najczęściej jest to gitara. Kiedyś podczas młodzieżowej mszy naliczyłem 11 gitarzystów! To ich radosne przeżywanie Eucharystii udziela się wszystkim dookoła. Poza tym w miastach podczas liturgii stosują o wiele więcej symboli. Choćby przedmioty związane z tematami kazań albo jakimiś wydarzeniami. Widać je już na początku liturgii, a we wstępie celebrans zwraca na nie uwagę, by potem nawiązać do nich podczas kazań. Czasem też uczestnicy jakimś gestem ubogacają tę symbolikę. Wiele symbolów jest prezentowanych w tzw. liturgii darów ofiarnych. U nas jest to praktyka stosowana w bardzo uroczystych mszach św. tam dużo częściej. Czasem wyraża się to w strojach, a nawet w tańcu. Warto wskazać duże, szczególnie widowiskowe zaangażowanie w liturgii Wielkiego Tygodnia. Organizacja dróg krzyżowych ulicami miast i wiosek, inscenizacje Męki Pańskiej, liczne uczestnictwo i zaangażowanie świeckich w samej liturgii Triduum Paschalnego.

U nas trudno o taką ekspresję i masowe zaangażowanie w życie parafii.

Mirosław Piątkowski: - Jeśli Argentyńczycy zbliżą się do Kościoła i poczują go jako wspólnotę i dom, a Jezusa jako swojego Pana, wtedy chcą się angażować w życie Kościoła. Bo dla nich nie ma życia bez życia wspólnotowego. A to znaczy, że w tej kościelnej wspólnocie chcą działać, posługiwać czy pełnić jakąś funkcję. Może to być proste bicie dzwonami albo np. funkcja zakrystiana, animatora jakiejś grupy, przynależność do Caritasu czy ruchu, który funkcjonuje przy parafii. W tzw. wspólnocie podstawowej Kościoła spotkałem nawet kobietę, która - będąc matką siedmiorga dzieci - posługiwała jako szafarka Eucharystii.
Imponujące - przy tylu dzieciach naprawdę jest, co robić.

Mirosław Piątkowski: - I to jest właśnie jedna z różnic - Argentyńczycy, tworzący przykościelną wspólnotę podstawową, a także żyjący poza Kościołem, pomagają sobie o wiele bardziej niż my. Tak więc starsze kobiety, które nie mogły już chodzić, mogły w domu zająć się dziećmi szafarki. A ona, spokojna o maluchy, chodziła od domu do domu starszych i chorych parafian jako szafarz Eucharystii. Parafia liczyła kilkanaście tysięcy ludzi i miała zaledwie jednego księdza, więc jej pomoc naprawdę była potrzebna. Poza tym nie ograniczała się tylko do posługi religijnej - robiła listę zakupów, rozmawiała z nimi, po prostu była przy nich i pomagała w codziennych sprawach. W następnych dniach szli do nich inni członkowie wspólnoty, bo taki jest sens jej istnienia.

Wynika stąd, że wspólnota religijna znalazła naturalną bazę w latynoskiej potrzebie życia we wspólnocie świeckiej.

Mirosław Piątkowski: - To prawda, ale nie minimalizowałbym roli wspólnot religijnych. Kościelne wspólnoty podstawowe, które powstały w Brazylii i rozwinęły się na całym kontynencie, wyrastają z refleksji nad Słowem Bożym. Zaczyna się od tego, że parafianie razem z księdzem medytują wybrane teksty Biblii i na bazie płynącej z niej nauki przechodzą do konkretnych działań w codziennym życiu - tak zawiązuje się wspólnota. Ludzie zastanawiają się, czego - właśnie jako wspólnota - potrzebują, co mogą zrobić dla siebie, dla innych, dla parafii. To są oczywiście małe projekty i - co ważne - proboszcz ich popiera, o ile może pomaga albo przynajmniej zagrzewa do działania.

To w mieście, a na wsi?

Mirosław Piątkowski: - W wiejskich parafiach istnienie i rozwój wspólnot to wręcz konieczność. Razem z kolegą księdzem z Danii pracowaliśmy w górach w parafii rozciągającej się na obszarze 10 tys. km kwadratowych. A proszę pamiętać, że Andy to wysokie góry i choroba wysokościowa, spowodowana niskim stężeniem tlenu w powietrzu, dotyka przeciętnego człowieka na wysokości około 2700 m n.p.m., a myśmy musieli dotrzeć do ludzi na 4 tys. i wyżej. Wiadomo więc, że nie było ludzkiej możliwości zapewnić wszystkim systematycznej i pełnej opieki religijnej. W naszej parafii funkcjonowało więc 40 wspólnot podstawowych, co nie znaczy, że tyle było tam kościółków czy kaplic - może góra 20 na całym obszarze. Ludzie więc gromadzili się wokół liderów, którzy z kolei kontaktowali się z nami jako z takim centrum koordynacji życia wspólnoty religijnej. Tu liderzy tych wspólnot raz w miesiącu uczestniczyli w kursach dla katechetów i animatorów. Po roku czy dwóch uczestnik kursu otrzymywał zaświadczenie, że może kierować swą wspólnotą i prowadzić animację religijno-społeczną.
Czyli właściwie zastępuje księdza?

Mirosław Piątkowski: - Oczywiście, jest rodzajem pasterza dla swej wspólnoty, ale nie we wszystkim. Np. raz w miesiącu organizuje spotkanie, podczas którego czyta z grupą Pismo Św., rozważa, a nawet interpretuje i potem prowadzi wspólną modlitwę. Z takiego spotkania też wypływa działanie dla wspólnoty, wynikające z nauki Pisma św. czy konkretnych ludzkich potrzeb.

Rozumiem, że to ogrom terytorium wymusza powstawanie wspólnot, do których ksiądz nie jest w stanie dotrzeć. Ale chyba w mieście nie ma tego problemu?

Mirosław Piątkowski: - Jest tylko inaczej ustawiony - w wielkim mieście problemem jest ogromna liczba parafian. Takie kilkunastotysięczne to już norma. Mój kolega np. w Brazylii jest dyrektorem szkoły i proboszczem parafii liczącej 25 tys. wiernych! Wyobraźmy sobie, że w Obornikach czy Pleszewie (ok. 18 tys. mieszkańców - red.) jest jedna parafia, dwóch księży, a praktykujących 95 proc. wiernych. Ale są nawet liczące kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To już średniej wielkości miasta - takie jak Rawicz, Krotoszyn (ok. 30 tys. - red.) czy nawet Gniezno i Ostrów (po ok. 70 tys.) i takie same proporcje. Tak więc to bardzo dynamicznie rozwijająca się forma aktywności religijnej i właściwie na terenach Ameryki Południowej jedyna możliwa i niezbędna z racji mniejszej liczby księży.

No właśnie. Mówi się, że w tamtym regionie świata żyje 40 proc. Katolików i nieproporcjonalnie mało księży.

Mirosław Piątkowski: - Powodów jest kilka. Sporo historycznych, ale z braku miejsca, proponuję zwrócić uwagę na obyczajowe. W tamtych grupach etnicznych prawdziwym mężczyzną jest ten, który ma dom, żonę i dzieci. Jeśli mężczyzna tego nie miał, nie miał też, w jakimś sensie, akceptacji grupy społecznej. Kiedy więc pojawia się kapłan, mężczyzna przecież samotny, żyjący w celibacie - paradoksalnie - nie ma miejsca w ich hierarchii wartości. Dlatego tamtejsi mężczyźni nie brali pod uwagę bycia księdzem.

Czy to znaczy, że ksiądz wywodzący się z rdzennych mieszkańców Argentyny, nie miałby autorytetu wśród wiernych?

Mirosław Piątkowski: - No aż tak źle to nie wygląda. W tej części kraju, gdzie ja pracowałem 80 proc. stanowią Indianie. W naszej diecezji Jujuy i sąsiedniej Prałaturze Humahuaca na początku lat 90., kiedy tam pracowałem, na ok. 40 wszystkich księży, kilkunastu pochodziło już spośród tubylców. Oczywiście to nie są tłumy. Warto zaznaczyć, że z kolei na innych terenach Argentyny wypłynęło wiele powołań z rodzin emigrantów. Jorge Mario Bergoglio, papież Franciszek to też syn emigrantów włoskich.
Jak w Argentynie przebiega edukacja religijna?

Mirosław Piątkowski: - Idzie dwoma torami - trzeba wiedzieć, że w Argentynie 1/3 szkół stanowią szkoły katolickie i tam zwykle odbywa się przygotowanie dzieci do przyjęcia sakramentów. Inne są przygotowywane w parafiach bądź w porozumieniu ze szkołą publiczną przez katechetów. Dzisiaj w wielu diecezjach jest realizowana nowatorska i niezwykle owocna koncepcja przygotowania duszpasterskiego poprzez katechezę rodzinną. To coś zupełnie odwrotnego niż w Polsce - punktem wyjścia jest założenie, że to rodzicom zależy, by dziecko przyjęło sakrament Komunii św. To oni biorą za to odpowiedzialność i proszą księdza o przygotowanie dziecka, co przecież trwa - także u nas - wiele miesięcy. Rodzice więc co miesiąc uczestniczą w specjalnej katechezie, którą przekazują dziecku w domu. Potem ono spotyka się z księdzem czy katechetą i zdaje relacje z tego, co zrozumiało. Wreszcie na kolejnej katechezie spotyka się wspólnie rodzic i dziecko i ksiądz (lub katecheta), który rozwija jego przygotowanie, uzupełnia itp. Każdy etap, omawianie danego tematu, kończy się wspólną celebracją. I tak przez dwa lata.

A przebieg samej uroczystości?

Mirosław Piątkowski: - W obrzędowości pierwszokomunijnej silniejszy niż w Polsce akcent kładzie się na wspólnotowe przeżywanie sakramentu - celebracja w kościele jest entuzjastycznie radosna, a po liturgii wszyscy idą na agape - taki wspólny posiłek, razem przygotowany przez rodziców i parafię, to spotkanie przy herbacie i ciastkach. Jest ono bardzo ważne, bo wiele dzieci pochodzi z ubogich rodzin i dla nich po powrocie do domu już nic w związku z komunią św. się nie wydarzy. Dlatego ważne jest, aby ta radość z uroczystości religijnej trwała dla wszystkich także po jej zakończeniu.

Ale już takiej procedury, wymagającej zaangażowania całej rodziny nie ma w przypadku chrztu św.

Mirosław Piątkowski: - Kto chce ochrzcić swoje dziecko, po prostu prosi księdza o chrzest. Rodzice lub jedno z nich, jeśli nie są małżeństwem sakramentalnym, przechodzą przygotowanie. Tamtejsi ludzie nawet jeśli nie są gotowi do małżeństwa bądź wiedzą, że druga strona nie będzie ich małżonkiem, bardzo pragną chrztu swego dziecka. Myślą nawet o tym w kategoriach zdrowia, czy też aby złe moce nie szkodziły małemu. Nie funkcjonuje natomiast rodzaj moralnego czy społecznego przymusu, by kobieta w ciąży czy mająca już dziecko musiała wychodzić za mąż. Ja w ciągu czterech lat miałem tylko 3 śluby osób ze swojej parafii.
I tak w całej Argentynie? Dlaczego tak mało wierzących ludzi się tam pobiera?

Mirosław Piątkowski: - Tak oczywiście nie dzieje się wszędzie - Argentyna to co do wielkości ósmy kraj na świecie, a ja mówię tylko o swoim regionie i swojej diecezji. W mojej parafii Indianie bali się małżeństwa, bo - paradoksalnie - mieli dla niego wielki szacunek - zdawali sobie sprawę, że sakrament to jest sakrament i potem nie ma odwrotu, nie można też kpić sobie nie tylko z drugiej osoby, ale przede wszystkim z Pana Boga. Nie wywieraliśmy na nich presji, choć zawsze zachęcaliśmy, próbowaliśmy wyjaśniać, że to właśnie Pan Jezus pragnie pomagać żyć razem w sakramencie. Poza tym w tamtym społeczeństwie istnieje akceptacja i pomoc dla kobiety samotnie wychowującej dziecko. Wynika ona ze specyficznego dla tamtej kultury postrzegania atrakcyjności kobiety jako tej, która może lub nie może mieć dzieci. I wiele kobiet je ma, ponieważ wtedy czują się atrakcyjne i wartościowe. I tak też patrzą na nie mężczyźni - potencjalni mężowie. Dlatego samotna kobieta nawet z dwojgiem i więcej dzieci, nie wiadomo z jakich ojców, wcale nie stanowi rzadkości. One zresztą doskonale funkcjonują w swojej społeczności - mają wujków, ojca, dziadków, którzy swoją męskością je wspierają, pomagają w wychowywaniu i opiece nad dziećmi i kobiety nie muszą desperacko rozglądać się za mężami.

A ja wygląda ceremonia codziennych liturgii?

Mirosław Piątkowski: - W miastach podobnie jak w Europie. Są msze św. w tygodniu, nawet bywają organiści. Jeśli są w parafii różne ruchy i wspólnoty to organizują własną mszę dla swojej integracji. Wtedy jej członkowie odpowiadają za jej przebieg w tym sensie, że przygotowują oprawę np. muzyczną, lektury, modlitwy, dary ofiarne. Natomiast niezwykle oryginalne są msze odpustowe, szczególnie ważne dla mieszkańców rejonów wiejskich - w naszych górach stanowią one wielkie święta. Nierzadko zbiera się wtedy grupa ludzi, którzy przebierają się w stroje ludowe zrobione ze strusich piór. Ptak ten - według wierzeń Indian - ma znaczenie kultyczne, ma moc widzenia złego ducha i tylko on może go odgonić. W tańcu strusia przed figurką świętego bądź w procesji z figurką lub z monstrancją z Jezusem, odganiają złego, żeby nie zabrał im błogosławieństwa, które niesie im Pan Bóg, święci i ich wiara.

Figurki, a nie obrazy?

Mirosław Piątkowski: - Bo bardziej do nich przemawia figura niż obraz. Kiedy mieszkańcy odległych wsi przychodzą na odpustową mszę, czasem dla nich jedyną w roku, przynoszą swoje figurki. Są one bardzo różne - ktoś niesie np. św. Marka, inny św. Jakuba, a kto inny Matkę Bożą Śnieżną i stawiają je blisko ołtarzyka lub stołu, gdzie sprawuje się msze św. Ludzie ci wierzą, że figurki nabierają łaski, która potem będzie dla nich promieniować. Stawiają je po powrocie na domowych ołtarzykach czy w innych ważnych miejscach i modlą się.
W czasie dłuższej drogi na odpust idą w procesji obrzędowej, którą nazywają Missa Chico (małą mszą), bo nie ma z nimi księdza - niosą wtedy figurki, śpiewają i grają i modlą się, czyniąc tzw. święte stacje modlitewne. Są w drodze na dużą mszę - odpustową z księdzem. Podczas takiej pielgrzymki towarzyszą wiernym charakterystyczne grupy muzyczne, które przygrywają na fletach, piszczałkach, katarynkach, grzechotkach i bębnach. To muzyka na cześć świętych i Pana Boga. Umila długą i niełatwą wędrówkę po górach. Wśród religijnych tradycji andyjskich w kościele, ale częściej przed kościołem wykonują rytualny taniec dziękczynny, w którym dziękują patronowi albo Panu Bogu za dary otrzymane w minionym roku - trzody owiec, zboża i trawy. Kolejnym elementem odpustowego święta jest wspólny posiłek najczęściej z białym winem mieszanym z wodą, oczywiście przygotowywany także wspólnie. A po posiłku musi być mecz, najczęściej z drużyną najbliższych sąsiadów, bez względu na kąt nachylenia boiska. Bez meczu nie ma odpustu. Po meczu jest czas na trochę kawy i domowych wypieków, a na zakończenie święta koniecznie musi być wieczorna zabawa.
Mówi się, że w Ameryce Południowej istnieje silny kult Matki Bożej.

Mirosław Piątkowski: - Nawet bardzo silny, myślę, że znacznie większy niż w Polsce. W Argentynie jest wiele małych sanktuariów, w których - według podań lokalnych - objawiła się Maryja. Nawet w moim regionie na wysokości 4500 m jest małe sanktuarium, gdzie Matka Boża objawiła się pasterzowi i tam stoi jej figurka, której za Boga miejscowi nie chcą oddać do kościoła do parafii znajdującej się znacznie niżej.

Czy fakt, że teraz głową Kościoła katolickiego jest Argentyńczyk coś zmieni w wierze, religijności tego narodu?

Mirosław Piątkowski: - Jestem pewien, że zobaczymy u wielu jeszcze głębsze przylgnięcie do Kościoła. Tak jak Maradona czy teraz Messi (obydwaj Argentyńczycy najlepsi piłkarze na świecie swojego czasu) sprawiają, że prawie wszyscy Argentyńczycy jeśli nie grają, to interesują się futbolem, tak teraz wielu z nich głębiej wejdzie w życie Kościoła. Bardzo wielu Argentyńczyków przyznaje, że są katolikami, ale do kościoła chodzą kilka razy w roku. Wierzę, że teraz to się zmieni. Na pewno wzrośnie liczba powołań i zaangażowanie w ruchy kościelne i wspólnoty, objawi się również misyjny aspekt tego Kościoła, który ma w tym względzie wiele ciekawych propozycji również dla ludzi młodych. Papież Argentyńczyk stanowi też dowartościowanie całego narodu argentyńskiego, spowoduje nobilitację tego społeczeństwa, a także Kościoła walczącego z polityką liberalnego, obecnie wręcz lewackiego rządu. Bo Kościół jest i zawsze tam był po stronie ubogich. Proszę sobie wyobrazić taką scenę: gdy prezydentem był Carlos Saúl Menem, jeden z hierarchów kościelnych zwrócił się do niego: - Panie Menem, zanim pan pójdzie do kościoła i przyjmie komunie św., niech pan pomyśli o tym, że wydaje pan na swojego psa 25 tys. dolarów rocznie, a jednocześnie tnie wysokość rent i emerytur. Z czego mają żyć ludzie, za co kupować lekarstwa?
Inną wypowiedzią w tym kontekście którą warto tu przytoczyć aktualna w obecnej naszej sytuacji to słowa dziś już Papieża Franciszka, a wcześniej kard. Bergoglio o ustawie zezwalającej na małżeństwa homoseksualne: "Nie bądźmy naiwni, nie mówimy tu o prostej walce politycznej; jest to destruktywna uzurpacja przeciw planowi Boga. Nie mówimy tu o zwykłej ustawie, lecz raczej o machinacjach ojca kłamstw, który szuka sposobu, by wprowadzić w zamieszanie i zwieść dzieci Boże."
Zapewne przedstawiciele Kościoła zarówno w Ameryce Łacińskiej jak i poza nią odważniej sięgną po doświadczenia i naukę Kościoła Latynoamerykańskiego, zreflektowaną przez dobrze współpracującą Konferencję Episkopatów Kościołów Ameryki Łacińskiej i Karaibów (CELAM). Wypracowane dokumenty, model przeżywania religijności i świadectwo wiary będą mogły służyć pomocą dla nas, gdzie wiele dziedzin wymaga Nowej Ewangelizacji i szukamy nowy dróg oraz nowego zapału.

Mirosław Piątkowski (1961) urodził się w Zabrzu. Od 24 lat jest misjonarzem werbistą. Po święceniach kapłańskich (w latach 1989-1994) pracował w Argentynie - rok w formacji seminarzystów w Cordoba i 4 lata w parafii Tumbaya - Andy. Po powrocie do Polski w Chludowie k/Poznania zajmował się formacją seminarzystów. Doktorat z socjologii zrobił na UKSW w Warszawie. Był ekonomem wspólnoty werbistów w Nysie oraz wikariuszem. W tym czasie przez rok wykładał także w Seminarium Misyjnym Pieniężnie. Obecnie znów mieszka w Chludowie. Od 2005 r. koordynator Prowincjonalnego Apostolatu Sprawiedliwość i Pokój. Autor książek: "Kościół a lud andyjski Kolla w Argentynie", "Argentyńskie opowiadania" i "Koronka ku czci Ducha Św. i Jego siedmiu darów", "Misjonarze i egzorcyści w obronie przed złymi mocami", autor serii "Misjonarze werbiści" (Verbinum), "Pytania o Odnowę w Duchu Świętym".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski