18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Fajdek: Zobacz, jak hartowało się jego złoto! [ZDJĘCIA]

Norbert Kowalski
Twierdzi, że w sportach indywidualnych trzeba być egoistą i mieć trudny charakter. Jego upór i chęć zwyciężania doprowadziły go do tytułu najlepszego młociarza na świecie. Mało osób wie także, że przygodę ze sportem zaczynał od kolarstwa. Dzisiaj Paweł Fajdek nie jest już określany jako wielki talent, lecz młociarz światowej klasy. Sam jednak przyznaje, że może być jeszcze lepszy - pisze Norbert Kowalski.

Moskwa, 13 sierpnia 2013 roku, na stadionie Łużniki rozbrzmiewa Mazurek Dąbrowskiego. Na najwyższym stopniu podium stoi Paweł Fajdek. - Nogi trzęsły się niesamowicie. Każdemu sportowcowi życzę, aby mógł przeżyć takie chwile - opowiada Paweł. Miał powody do ogromnej radości. Dzień wcześniej z wynikiem 81,97 m, już w pierwszej próbie, zmiażdżył konkurentów w konkursie rzutu młotem i w cuglach wygrał mistrzostwa świata, bijąc swój rekord życiowy. - Ten rzut ustawił konkurs. Po nim mogłem nawet zejść ze stadionu - przyznaje najmłodszy mistrz świata w historii.

Do takiego sukcesu doszedł przede wszystkim dzięki ciężkiej pracy. Pomogły mu też niezłomny charakter i chęć wygrywania. O tym, że stać go na więcej przekonał wszystkich zaledwie kilka dni później, gdy na zawodach w Słowacji ustanowił kolejny rekord życiowy - 82,27 m. Jest to także drugi wynik w historii polskiego młota. Do rekordu Polski brakuje jeszcze ponad metra (83,38 m.), lecz patrząc na postępy, jakie czyni, można spodziewać się, że poprawi go już niedługo. - Stać go na rzuty ponad 83 m - przekonuje Czesław Cybulski, trener Pawła.

Przyszły mistrz świata urodził się 4 czerwca 1989 roku w Świebodzicach. - Akurat szpital w Świdnicy był zamknięty, to Paweł urodził się w Świebodzicach - wyjaśniał mediom Zygmunt Worsa, starosta świdnicki. Wychował się jednak w Żarowie, gdzie rozpoczął przygodę z rzutem młotem. Zanim wszedł do koła, próbował swoich sił w kolarstwie. Szybko z tego zrezygnował. - Ojciec był kolarzem i chciał mnie tym zarazić, lecz nie udało mu się. Byłem najmłodszy i ciężko było mi się ścigać ze starszymi. Strasznie się męczyłem, nie podobało mi się to - wyjaśnia młociarz. Waldemar Fajdek, ojciec Pawła, początkowo był tym rozczarowany, lecz teraz przyznaje, że wyszło to synowi na dobre.

W gimnazjum pod opieką Jolanty Kumor, Paweł rozpoczął treningi rzutu młotem. - Pani Jola namawiała mnie blisko półtora roku, rozmawiała nawet z rodzicami, by jakoś na mnie wpłynęli - przypomina młociarz. Zajęcia były jednak bardzo amatorskie - zaledwie kilka rzutów dziennie i trochę ćwiczeń na siłowni. W klubie Zielony Dąb Żarów nie mógł liczyć nawet na odpowiednie boisko. - Rzutnia była w fatalnym stanie, a za podparcie do siatki służyły słupy latarni. Wraz z kolegami sami zrobiliśmy drugie koło do rzutów - dodaje.

Początkowo Paweł Fajdek musiał się mocno napracować, by pojechać na obóz sportowy. Dostawał wprawdzie stypendium, ale było to zaledwie 60 zł, a kluby nie opłacały całych kosztów obozu. - Dlatego też w wakacje w sezonie od godziny 6 do 9 zbierałem ogórki, by zarobić na wyjazd - wspomina.

Z profesjonalnymi ćwiczeniami zetknął się dopiero w wieku juniora: - Miałem chyba 17 lat, gdy pojechałem po raz pierwszy na zgrupowanie reprezentacji i dopiero tam zobaczyłem, jak wygląda prawdziwy trening. To był szok.

Szok, który trzeba było szybko przełamać. Trzydzieści rzutów dziennie oraz rozmaite ćwiczenia na siłowni zaczęły przynosić efekty. W 2008 roku Paweł przeszedł do klubu Agros Zamość. Trafił tam dzięki koledze z kadry, który przekazał mu informację, że prezes klubu chętnie zobaczyłby go. - Pojechałem na zawody do Zamościa. Mój występ spodobał się prezesowi i złożył mi najlepszą ofertę - wspomina sportowiec. Pojawiły się również propozycje z Wrocławia i Wałbrzycha. W tym samym roku Paweł Fajdek wystąpił na mistrzostwach świata juniorów w lekkoatletyce. W Bydgoszczy, mimo że nikt nie dawał mu szans na awans do sesji finałowej, zajął czwarte miejsce. Do medalu zabrakło zaledwie 11 cm. Rok później na młodzieżowych mistrzostwach Europy w Kownie nie poszło już tak dobrze. Paweł zajął 8. miejsce.

Treningi musiał łączyć z nauką. O ile w szkole podstawowej i gimnazjum nie było z tym problemów, w technikum zaczęły się kłopoty. Groziło mu nawet niedopuszczenie do matury z powodu wielu nieobecności na zajęciach. Dopiero dzięki interwencji Jolanty Kumor oraz starosty świdnickiego, udało się przekonać dyrekcję szkoły, by pozwoliła Pawłowi przystąpić do egzaminu dojrzałości. Obecnie studiuje na Wyższej Szkole - Edukacja w Sporcie w Warszawie.

Jednym z decydujących momentów w jego biografii była przeprowadzka do Poznania i rozpoczęcie treningów pod okiem Czesława Cybulskiego. To nastąpiło w kwietniu 2010 roku. - Być może nawet o rok za późno. Gdybym pojawił się u trenera Cybulskiego wcześniej, mógłbym szybciej osiągnąć wysoki poziom - uważa młociarz.

Wcześniej Paweł Fajdek trenował pod okiem Krzysztofa Kaliszewskiego. Decyzji o rezygnacji z jego usług nie podjął pochopnie: - Przez rok wzbraniałem się przed przeprowadzką do Poznania. Jednak zostałem odtrącony przez trenera Kaliszewskiego, a do tego moje parcie do celu, jakim wtedy były igrzyska, spowodowały, że zmieniłem swoje życie i zacząłem zajęcia z trenerem Cybulskim.

Praca u Czesława Cybulskiego przynosiła efekty. W 2011 roku Paweł został młodzieżowym mistrzem Europy i wygrał uniwersjadę w Shenzhen. Debiutował też na mistrzostwach świata seniorów. W Daegu zajął 11. miejsce. Rok później miał być jednym z kandydatów do złota na igrzyskach olimpijskich w Londynie. Skończyło się ogromnym niepowodzeniem: - Nie może być gorzej niż trzy spalone próby. Popełniłem ogromne błędy techniczne. Mimo to że byłem doskonale przygotowany i cały sezon rzucałem bardzo dobrze, na igrzyskach się nie udało. Według Tomasza Szpondera, prezesa AZS Poznań, niepowodzenie w Londynie spowodowało, że Paweł stał się mocniejszy psychicznie.

Londyńską porażkę Fajdek powetował sobie tegorocznymi występami w Rosji. Najpierw na uniwersjadzie w Kazaniu ponownie zdobył złoty medal. Miesiąc później w Moskwie napisał piękną kartę w historii polskiego sportu. Mistrzostwo Świata nie byłoby jednak możliwe bez ciężkiej pracy. - W okresie przygotowawczym, od listopada do maja, oddajemy około 5000 tysięcy rzutów. Do tego trzeba dodać jakieś 1500 prób, jakie dochodzą w trakcie sezonu - tłumaczy Paweł Fajdek. Bez takiego wysiłku nie ma jednak wyników, o czym ciągle powtarza także Czesław Cybulski: - Jeśli ktoś chce osiągać świetne rezultaty, musi ciężko pracować. Innej drogi do sukcesu nie ma.

Pawłowi pomagał jego twardy i trudny charakter. - Strasznie nie lubię przegrywać. Po igrzyskach w Londynie chciałem jak najszybciej się poprawić. Te niepowodzenie będzie mi ciągle towarzyszyć, bo często się o nim mówi. Jednak poukładałem sobie wszystko w głowie i nie mam zamiaru tego rozpamiętywać - opowiada.

Z trudnego charakteru słynie także jego szkoleniowiec. Mimo to ich współpraca na razie układa się dobrze. - Na treningu jest jak w rodzinie, mąż z żoną czasem też się kłócą - twierdzi Czesław Cybulski. Dodaje też: - Paweł jest dość trudnym zawodnikiem, lecz jest niesamowicie utalentowany. Tak zwykle bywa, że twardy charakter to wielki talent.

Współpracę Czesława Cybulskiego i Pawła Fajdka dobrze opisują słowa doktora Nikodema Żukowskiego: "Jeżeli na treningu są zgrzyty, łzy i niezadowolenie, na zawodach pojawi się sukces". Niewiele osób wie jednak, że w przeszłości Czesław Cybulski początkowo nie wierzył w zdolności Pawła. - Na obozie treningowym w Poznaniu, chyba w 2005 roku, szkoleniowiec powiedział coś w stylu: "ten niezbyt się nadaje" - wspomina mistrz świata. Dzisiaj śmieje się z tego, choć wtedy taka uwaga mocno go dotknęła. To był dla niego kolejny test charakteru.

Teraz takim testem jest długa nieobecność w domu rodzinnym. - W ciągu roku to około 320 dni - szacuje Paweł Fajdek. To powoduje, że rzadko widuje się również ze swoją dziewczyną Olą. Pytany o to, jakie kobiety mu się podobają, stwierdza ze śmiechem: - Nie chodzi o to, jakie dziewczyny mnie interesują, lecz które mną się interesują. Jako sportowiec przebywam głównie poza domem, a kobiety odczuwają taką rozłąkę inaczej niż mężczyźni.

Jedynym miesiącem, w którym większość czasu spędza w rodzinnych stronach jest październik. Wtedy też wyjazd do domu jest okazją do prawdziwego odpoczynku oraz zaspokajania potrzeb kubków smakowych. Z polskich posiłków Paweł uwielbia gołąbki i rosół, z zagranicznych, na pewno nie odmówi krewetek. Powrót do Żarowa oznacza także spotkania ze znajomymi. Jednak mimo przyjemności, jaką czerpie ze spotkań z kolegami, są chwile, gdy Paweł lubi być sam.

- Wbrew pozorom cenię sobie samotność. Lubię pomyśleć wtedy nad pewnymi sprawami. Przed mistrzostwami w Moskwie odciąłem się od rodziny i znajomych na dwa tygodnie - opowiada.

W wolnej chwili z chęcią sięgnie po książki kryminalne, które, jak podkreśla, wymagają myślenia. - Jadąc w pociągu wolę rozwiązywać sudoku niż krzyżówki - dodaje. Jest też fanem horrorów oraz polskiego hip-hopu. - Wychowałem się na Paktofonice. W polskim rapie jest dobry przekaz - odpowiada mi. Nie zamykam się jednak na muzykę klubową - zapewnia. W mieszkaniu posiada także konsolę do gier. - Ulubione to FIFA i różne strzelanki - wtrąca.

Dalekie rzuty młotem to niejedyna cecha charakteryzująca Pawła Fajdka. Na rzutni wyróżnia się także wyglądem. Ma dwa kolczyki w lewym uchu, jeden w prawym, a także jeden na języku, który pojawił się po wycięciu migdałków.

- Wszystkie zrobiłem sobie po ukończeniu 18 lat - zapewnia. Od szkoły podstawowej, z powodu astygmatyzmu, nosi okulary. Na szyi zwisa z kolei krzyżyk: - Jestem katolikiem, lecz z powodu zawodów, rzadko bywam na mszy świętej. Jednak podczas najważniejszych świąt zawsze jestem w kościele.

Niewiele osób wie, że Paweł Fajdek trenuje także w Republice Południowej Afryki. Był tam już trzykrotnie i jak twierdzi, w styczniu zapewne znowu się tam wybierze. - Tamten klimat mi odpowiada, to świetne miejsce do treningu - zachwala. Z chęcią zobaczyłby także Stany Zjednoczone. Bardzo podobały mu się również Chiny, gdzie mógł poznać inną kulturę.

Możliwość zobaczenia nowych miejsc to tylko jedna strona sportowych wyjazdów. Z drugiej są problemy, jakie można napotkać w wielu krajach. W Ostrawie organizatorzy zapomnieli wpisać Pawła na listę hotelową, choć ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Poza tym nasz młociarz nigdy nie zapomni swojej podróży do Budapesztu, która zamiast czterech godzin, trwała blisko dwanaście: - Najpierw dojechałem z Władysławowa do Gdańska, a stamtąd poleciałem do Warszawy. Tam okazało się, że kolejne trzy samoloty do Budapesztu zostały odwołane - przypomina mistrz świata.

Mimo złotego medalu mistrzostw świata, ambicje Pawła wciąż pozostają niezaspokojone. Przed sobą widzi już kolejne imprezy, ale nie chce daleko wybiegać w przyszłość.

- Nie stawiam sobie długookresowych celów. Skupiam się na najbliższych konkursach, choć oczywiście wszystkie prowadzą do igrzysk w Rio de Janeiro - opowiada.

Tomasz Szponder nie ma za to wątpliwości: - Jeśli Paweł wytrzyma fizycznie i psychicznie treningi, może być, podobnie jak Szymon Ziółkowski, przez lata jednym z najlepszych zawodników na świecie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski