Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po co nam ten Transatlantyk?

Marcin Kostaszuk
Marcin Kostaszuk.
Marcin Kostaszuk.
Mam czasami wrażenie, że Poznania i poznaniaków nie da się już niczym zaskoczyć, zadziwić, a zwłaszcza zachwycić. Tylko tak można wytłumaczyć ciągłe pytania, czy naprawdę potrzebujemy takiego festiwalu jak trwający właśnie Transatlantyk.

Dlaczego w ogóle potrzebujemy festiwali? Tę sprawę można załatwić jedną celną definicją profesora Juliusza Tyszki: "Festiwal to sztuka bycia razem". Tak właśnie jest - żeby nie wiem jak bardzo nowe media wpychały nas do izolatek z ekranem przed oczami (obojętnie czy telewizora, czy komputera, czy komórki), ludzie nie mogą żyć bez spotkania. Spotkania zaś nie mają sensu bez rozmowy, a te z kolei bez tematu. Owszem, można spotykać się latami w tym samym towarzystwie, gadając na ten sam temat i prezentując te same poglądy - ale kto to mentalnie wytrzyma? Potrzebujemy impulsu do rozmowy o nowym doświadczeniu. A te w ilości hurtowej zapewniają nam właśnie festiwale.

Zaraz, zaraz - powiecie. Czy klatką z ekranem nie jest także sala kinowa, w której siedzimy może nie sami, ale w ciszy i bez kontaktu nawet z sąsiadem obok? Czy nie wychodzimy z kina w milczeniu, głowiąc się już tylko nad tym, gdzie do cholery podziały się kluczyki do auta i samo auto? Owszem, bywa i tak. Tyle, że festiwal filmowy to coś innego. Posługując się sportową analogią to tak, jakby kibic piłkarski był przeświadczony, że poza Polską nie ma żadnej ligi. I nagle ktoś montuje mu kablówkę, w której co tydzień może podziwiać rozgrywki w Anglii czy Hiszpanii, a jak zechce, to nawet w Estonii, żeby sprawdzić jak reprezentacja milionowego narodu leje nasze rodzime gwiazdy.

Taką kablówką jest w dużym uproszczeniu festiwal filmowy - bez niego bylibyśmy skazani na wybór, jakiego dokonują za nas dystrybutorzy. A oni sale kinowe wynajmują tylko na te filmy, na których da się zarobić. Podobnie robią telewizje - oczywiście są wyjątki, ale zazwyczaj funkcjonujące na zasadach donkiszoterii. Są zatem setki znakomitych filmów, których nigdy nie obejrzymy, bo po prostu nie wiemy o ich istnieniu - impreza taka jak Transatlantyk służy nam zatem czymś, czego w inny sposób byśmy nie doświadczyli nigdy (bo w Polsce wiele rzeczy nie ukazuje się nawet na DVD), albo też jest forpocztą dla koneserów, którzy na przykład chcieliby zobaczyć wszystkie pięć filmów nominowanych do "nieanglojęzycznego" Oscara, ale dostęp do kompletu ma w Polsce może z 10 krytyków. W Poznaniu mają go wszyscy.

Jest jeszcze jedna rzecz, która wyróżnia Transatlantyk. Do tej pory żaden nasz festiwal nie miał takiej twarzy - człowieka znanego i cenionego, któremu parę ważnych osób branży nie odmówi np. poprowadzenia kilkudniowych warsztatów czy jurorowania w konkursie. Nawet Artur Rojek na muzycznym Offie nie jest tak aktywnym mistrzem festiwalowej ceremonii jak Jan A.P. Kaczmarek na Transatlantyku. Efekty są niewymierne: kto wie, czy na przykład brawurowy występ na gali otwarcia za chwilę nie pociągnie za sobą hollywoodzkich propozycji dla poznaniaka Adama Banaszaka i jego orkiestry? Właśnie ona nagrała muzykę laureata Oscara do filmu "The Time Being" z Wesem Betleyem, którego pamiętamy z roli w oscarowym "American Beauty".

Dalej nie jesteście przekonani? To na koniec odwołam się do najgłębszych pokładów poznańskiej zaradności. Nie pozwólcie, żeby ktoś za was wykupił bilety do kina za śmieszną cenę 10 złotych, lub co gorsza odebrał bezpłatne wejściówki. Transatlantyk to jest promocja, która kończy się niestety już w środę. Potem będzie drożej, a już na pewno nie ciekawiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski