Mateusz urodził się jako wcześniak, ale rozwijał się prawidłowo. W lutym 2008 roku trafił do szpitala na zabieg neurochirurgiczny. Musiał on jednak zostać ponowiony i wtedy doszło do powikłań.
- Po pierwszy zabiegu Mateusz wracał do sił, uśmiechał się. Kiedy nazajutrz rano przyszłam do szpitala był już nie do poznania - wspomina pani Sylwia, matka dziecka. - Nie było z nim kontaktu, miał wielkiego guza na głowie i ranę ucha. Dopiero po fakcie dowiedziałam się, że przeszedł drugi zabieg. Jeszcze później okazało się miał także wystawione biodro i z bólu gryzł swój język. Do dzisiaj zastanawiam się, co się stało podczas zabiegu, może mój synek upadł i stąd takie obrażenia - mówi kobieta
Chłopiec jest do tamtego czasu w stanie wegetatywnym, odżywiany jest wyłącznie przy pomocy sondy. Matka dopiero po długim czasie, dzięki pomocy rzecznika prawa pacjenta uzyskała wypis z pobytu Mateusza na oddziale neurochirurgicznym. Twierdzi, że nie odnotowano w nim jednak zabiegu, którego dotyczy sądowy spór. Leczenie neurochirurgiczne w ogóle nie zostało zgłoszone do NFZ, ale dyrekcja szpitala twierdzi, że wynika to z przepisów, bo chłopiec był także na oddziale intensywnej terapii.
- Nic nie ukrywaliśmy ani nie popełniliśmy błędu. To, co się stało z dzieckiem było wpisane w ryzyko operacyjne - powiedział nam po rozprawie dr Paweł Daszkiewicz, dyrektor pozwanego szpitala.
Pani Sylwia jest w trudnej sytuacji życiowej, samotnie wychowuje dwójkę dzieci, a opieka nad Mateuszem jest kosztowna i uniemożliwi jej podjęcie pracy.
O tym czy szpital jest odpowiedzialny za stan zdrowia Mateusza Sąd Okręgowy w Poznaniu rozstrzygnie za dwa tygodnie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?