Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policja przez 8 miesięcy nie informowała rodziny o śmierci bliskiego [SZCZEGÓŁY]

Łukasz Cieśla
Ciało zamordowanego Roberta leżało w kostnicy 8 miesięcy, zanim rodzina dowiedziała się o jego śmierci.
Ciało zamordowanego Roberta leżało w kostnicy 8 miesięcy, zanim rodzina dowiedziała się o jego śmierci.
Robert zginął we wrześniu 2010 roku. Od ciosu nożem. Ciało znaleziono na wrocławskiej melinie. 140 km od Gizałek pod Pleszewem, z których pochodził. W dniu zabójstwa znaleziono przy nim dowód osobisty. Śledczy tego samego dnia mieli także namiary na jego rodzinę. Mimo to o tragedii poinformowali ją dopiero po ośmiu miesiącach.

Do tego momentu zdążyli zamknąć śledztwo w sprawie mordu. A ciało denata zdążyło "się zepsuć" w chłodni wrocławskiego Zakładu Medycyny Sądowej.

Tatuaż

Zwłoki Roberta przez jesień, zimę i wiosnę przeleżały w lodówce. Zaczęły gnić, rozkładać się. Dziś żadna z osób, która powinna zawiadomić rodzinę o śmierci, nie chce przyznać się do zaniedbań. - To najbardziej boli. Potraktowano go w haniebny sposób. Na coś takiego nie zasługują nawet zbrodniarze. Mój brat nim nie był. Po śmierci go odczłowieczono, odarto z godności. Do dziś nie usłyszałam słowa przepraszam od osób, które są temu winne. Chcę, by poniosły konsekwencje i by taki los nie spotkał już nikogo - mówi jego siostra Monika.


Czytaj także:
Zwłoki w mieszkaniu przeleżały 4 miesiące
Powiat wągrowiecki: Znalezione zwłoki to ciało geologa

Siostra, na identyfikacji w prosektorium, poznała Roberta po tatuażu na lewym przedramieniu. Ciało były wysuszone, skurczone, prawie nie do poznania. Monika: - To nie jest widok do opisywania. Żaden człowiek nie powinien oglądać czegoś takiego. Ja widziałam. Nie żałuję. To mój jedyny brat.

Zabity przez konkubinę?

Robert, urodzony w 1971 r., kawaler. Kilkanaście lat temu wyjechał z Gizałek do Wrocławia. Za chlebem. Był pracownikiem na budowach. W domu zostali ojciec, matka i siostra. Były listy i telefony. Mówił, że sporo pracuje, jeździ w delegacje, również na zagraniczne budowy.

Monika: - W 2007 roku zmarł ojciec. Robert przyjechał na pogrzeb. Wyglądał świetnie. Zadbany, dobrze ubrany. Nic nie zapowiadało tragedii. Ostatni raz w domu pojawił się w 2009 roku. Potem tylko dzwonił. Mówił, że przyjedzie, ale na razie nie może, bo ma dużo pracy. Zaczął znikać mi z oczu, rzadziej dzwonił, przestał odpisywać na listy. Nie pojechała do Wrocławia, by go szukać. Nie przypuszczała, że on już nie żyje. Miała też kłopoty na głowie. Matka zachorowała. Gdy Robert zaczął "znikać", starsza kobieta przeszła poważną operację. Monika była przy niej.
O tym, jak wyglądały ostatnie miesiące życia brata, dowiedziała się po długim czasie. Od prokurator z Wrocławia. Oficjalna wersja: w ostatnich miesiącach życia stoczył się na margines. Rzadko trzeźwiał. Mieszkał na wrocławskiej melinie ze swoją rzekomą konkubiną Ulą, starszą od siebie o 16 lat. To ona miała go zabić nożem podczas pijackiej awantury.

Motyw - ponoć była katowana przez Roberta. Dziś Ula siedzi w areszcie i czeka na wyrok.

Do mordu doszło 25 września 2010 r. Po sekcji zwłok ciało trafiło do chłodni. Na długie miesiące. Przez ten czas prokuratura zdążyła zakończyć śledztwo przeciwko rzekomej morderczyni. Akt oskarżenia był gotowy 12 maja 2011 r. Matka i siostra Roberta o niczym nie wiedziały.

Prawda prokuratora

O jego śmierci dowiedziały się 23 maja. Do ich domu w Gizałkach ze smutną wiadomością przyszli policjanci z pobliskiego komisariatu w Choczu. Monika: - Dostałyśmy numer telefonu policjantki Anny Bogdał z Wrocławia. Ona prowadziła sprawę zabójstwa. Zostałyśmy umówione z nią na spotkanie. Po kilku dniach wraz z mamą, która miała jeszcze rany po operacji, pojechałyśmy do Wrocławia. Na miejscu okazało się, że pani Bogdał nie ma w pracy. Odesłano nas do prokurator Elżbiety Kruk, też prowadzącej sprawę zabójstwa. Ona od drzwi "przywitała" nas słowami, że nie byłyśmy umówione, a mój brat pił, bił, był nikim. Słów wsparcia nie było.

Rodzina Roberta zaczęła dopytywać, dlaczego przez 8 miesięcy nikt nie powiedział jej o śmierci. Monika: - Pani prokurator powiedziała, że mamy mieć pretensje do rządu polskiego, a nie do niej czy policji. Bo policjanci świetnie pracują, a nie mają nawet na czym pisać i do pracy muszą przynosić swoje laptopy. Zapytała z pretensją: Teraz chcecie winnych szukać?

Po wizycie u prokurator, matka i siostra poszły do Zakładu Medycyny Sądowej. Monika uparła się, że koniecznie chce zobaczyć brata. Odradzano jej to, bo widok będzie nieciekawy.

- Na miejscu pan Piotr, pracownik zajmujący się sekcjami zwłok, powiedział, że mięso się już zepsuło. Że ciało było przetrzymywane w minus pięciu stopniach. Usilnie doradzał kremację. Mówił, że w przeciwnym razie ciało może wypłynąć z trumny. Sugerował, że nie wyda zwłok. Zgodziłyśmy się. Dziś wiemy, że to błąd, bo nie można zrobić ekshumacji ciała - opowiada siostra.

Człowiek jak... wędlina

We wrocławskim ZMS pracuje jeden człowiek o imieniu Piotr. Dzwonimy do niego. Zapewnia, że nie pamięta sprawy. - Często się zdarza, że leżą u was aż osiem miesięcy? - pytamy.
Piotr: - Decyzję o wydaniu zwłok wydaje prokurator.
- Rodzina ma pretensje również do pana.
Piotr: - Dlaczego do mnie? My wykonujemy tylko sekcje.
- Ciało leżało u was, było w fatalnym stanie. To normalne?
Piotr: - To naturalny proces gnilny, nie można tego odwrócić. Jak pan kupuje kawałek wędliny, to ile w lodówce można ją trzymać? Człowiek też po pewnym czasie będzie się psuć.
- Kremacja była konieczna?
Piotr: - To decyzja rodziny, do niczego nie zmuszałem, dałem możliwość wyboru.

Nie znieważyli ciała?

Rodzina Roberta, po tym, jak poznała prawdę o jego losach, zaczęła słać pisma do Rzecznika Praw Obywatelskich, Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni, Komendy Głównej Policji, Prokuratury Generalnej. W efekcie wszczęto śledztwo, które ma wyjaśnić, czy funkcjonariusze publiczni z Wrocławia - policja i prokuratura - dopełnili obowiązków. Sprawa trafiła do Świdnicy.

Śledztwo w Świdnicy toczy się, nikt nie usłyszał zarzutów. Wyłączono z niego wątek dotyczący ewentualnego znieważenia zwłok Roberta w ZMS. Chodziło o znieważenie poprzez bezpodstawne ośmiomiesięczne przechowywanie ciała oraz niezapewnienie pochówku. Sprawę wyjaśniała prokuratura dla Wrocławia - Śródmieście. Niedawno ją umorzyła. Nie stwierdziła przestępstwa. Skupiła się na pracownikach ZMS i ustaliła, że do ich zadań nie należy informowanie rodziny. A fatalny stan zwłok to efekt naturalnych procesów gnilnych. Śledczy zwrócili uwagę, że ustalanie tożsamości rodziny to obowiązek instytucji prowadzącej lub nadzorującej śledztwo. To wskazanie na policję i prokuraturę.

Śledczy mało rozmowni

W trakcie umorzonego śledztwa na jaw wyszła ciekawa okoliczność. W marcu 2011 roku, kiedy zwłoki już pół roku leżały w chłodni, ZMS zwrócił się do wrocławskiej prokuratury o podjęcie działań zmierzających do odbioru i pochówku ciała. Dopiero w maju 2011 r. prokuratura odpowiedziała, że zleciła policji ustalenie, czy rodzina zajmie się pochówkiem. Efekt był taki, że bliskich Roberta szybko odnaleziono. Wystarczył jeden telefon i wysłanie patrolu policji do jego rodzinnego domu.
Umorzenie śledztwa w sprawie znieważenia ciała nie jest prawomocną decyzją. Siostra zapowiada, że się od niej odwoła. Liczy także na to, że prokuratura w Świdnicy niebawem postawi zarzuty osobom z policji i prokuratury odpowiedzialnym za zaniedbania. Tamtejsi śledczy przesłuchali już prokurator Elżbietę Kruk i policjantkę Bogdał.

Prokurator Kruk niechętnie rozmawiała z "Głosem Wielkopolskim". Stwierdziła, że sprawa została na tyle wyjaśniona, że już chyba więcej wyjaśniać nie sposób. Gdy zwróciliśmy jej uwagę, że śledztwo w Świdnicy trwa, stwierdziła, że wiemy więcej od niej. Po chwili usłyszeliśmy, że nie może rozmawiać, bo nie wie, z kim ma do czynienia. - Proszę się umówić wcześniej ze mną na termin - stwierdziła Kruk.

Gdy poprosiliśmy ją o spotkanie we Wrocławiu, odpowiedziała, że nie wie, czy się spotka.

Rozmawiać z nami nie chciała także policjantka. Tłumaczyła, że trwa śledztwo w Świdnicy.

Anna Bogdał porozmawiała za to z siostrą Roberta.
Monika: - Powiedziała, że tak długo unikała ze mną kontaktu, bo nie mogła spojrzeć mi w oczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski