Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policjanci 24 godziny na dobę

Agnieszka Smogulecka, współpraca: DAN, KB, AND, OBAR
Andrzej Struj
Andrzej Struj OLDDYZ
Dwa dni, dwa odległe miejsca, dwa incydenty z udziałem policjantów. Dwa przypadki, które sprawiają, że włos na głowie się jeży. Policjanta z Warszawy zamordowano, a funkcjonariusza z Rybnika pobito. Powód? Dbali o bezpieczeństwo ludzi, choć byli po służbie. O tym, że policjanci, po zdjęciu munduru i zakończeniu pracy, ciągle pozostają policjantami, pisze Agnieszka Smogulecka.

To był czarny tydzień dla policjantów. Najpierw dowiedzieli się, że dwóch wyrostków zabiło ich kolegę z Warszawy, Andrzeja Struja. Poszło o kosz na śmieci, którym ktoś rzucił w tramwaj. Młodszy aspirant był na urlopie, zwrócił uwagę młodzieńcom. W zamian dostał ciosy nożem.

Kolejny dzień. Kolejne złe wiadomości. Policjant z rybnickiej patrolówki wracał do domu z żoną i dzieckiem. Był po służbie, ale gdy zobaczył włamywaczy do auta, nie zawahał się. Podszedł, powiedział, że jest policjantem. Bandyci przewrócili go na ziemię i zaczęli kopać.

Policjant z Rybnika do dziś się kuruje. Andrzej Struj nie miał szans. W piątek odbył się jego pogrzeb. - Wyrusza na ostatni patrol - mówią policjanci.

- Andrzej pokazał nam, że policjantem jest się zawsze i w każdych okolicznościach - mówił podwładnym Adam Mularz, komendant stołeczny policji.

Tylko w ubiegłym roku 748 policjantów zostało zaatakowanych przez przestępców, rok wcześniej ponad 800 - podaje Komenda Główna Policji. Od 1998 roku zginęło 130 funkcjonariuszy.

Służyć z narażeniem życia
- Policjanci, decydując się na wykonywanie tego zawodu, przysięgają strzec dobra obywateli i ich mienia nawet z narażeniem życia - przypomina Krzysztof Jarosz, komendant wielkopolskiej policji. - Mają to robić niezależnie od okoliczności. W moim przekonaniu, nie ma rozróżnienia, czy działa się w czasie służby, czy poza nią.

Wielu policjantów z Wielkopolski na co dzień udowadnia, że w ten sam sposób pojmuje słowa ślubowania. Choć zwykle stają się dla kolegów wzorem, bywa, że nie jest im łatwo.

Łukasz J. w 2001 roku miał 27 lat, był starszym posterunkowym. W święto podchorążych jechał po pracy na poznańskie Piątkowo. Od razu zwrócił uwagę na daewoo lanosa. Jego kierowca najpierw wymusił pierwszeństwo, później zaczął spychać policjanta z trasy. Łukasz J. przypuszczał, że starszy mężczyzna za kierownicą jest pijany, dlatego kiedy zatrzymali się na parkingu wyciągnął legitymację służbową i podbiegł do niego. Od kierowcy zionęło alkoholem. Uderzył policjanta i zaczął uciekać. Łukasz J. gonił go, przez telefon powiedział o zajściu oficerowi dyżurnemu. Kiedy uciekający przewrócił się, policjant go zatrzymał. I wtedy zaczęły się jego kłopoty.

Andrzej Struj wyrusza na ostatni patrol

Pijanym kierowcą był 47-letni wówczas podpułkownik Jerzy P. (miał prawie 1,6 promila alkoholu w organizmie). Twierdził, że został brutalnie napadnięty przez policjanta, po szarpaninie miał bowiem otarty naskórek i zwichnięty palec. W 2003 roku sąd wojskowy skazał wojskowego na kilka miesięcy więzienia w zawieszeniu za napaść na policjanta i na 2 lata odebrał mu prawo jazdy. Tymczasem prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie pobicia. Sąd rejonowy uznał policjanta winnym. - Nie warto być policjantem i reagować na to, co się dzieje. A przecież pijany kierowca mógł kogoś zabić! - denerwowali się Łukasz J. i jego koledzy.

Łukasz J. ciągle jest policjantem, choć przebywa teraz na zwolnieniu lekarskim. Może służyć ludziom, bo w 2005 roku sąd okręgowy uznał, że "motyw i okoliczności uzasadniały jego zachowanie, chciał chronić innych przed nietrzeźwym kierowcą" i sprawę umorzył.

Komendant Jarosz dobrze pamięta sprawę Łukasza J. Śledził z uwagą również wydarzenia w Warszawie i Rybniku. Czy sądzi, że sprawią one, że policjanci będą obawiali się podejmowania interwencji po służbie?

- Nie. Policjanci wiedzą, jakie biorą na siebie obowiązki, wstępując do służby i mają świadomość, że to nie jest bezpieczny zawód - szef wielkopolskiej policji sądzi, że jak dotąd, będzie mógł liczyć na podwładnych. - Mamy dużo młodych policjantów, którzy oczekują na wskazanie im wzorców, modeli zachowań. Dlatego zawsze chwalę policjantów, którzy także po służbie nie przestają być policjantami - tłumaczy K. Jarosz.

W tym tygodniu komendant wyróżnił policjanta oddziału prewencji w Poznaniu, który - wracając pociągiem do domu - złapał uciekinierów z zakładu poprawczego.

Nie znasz dnia ani godziny
Był styczeń. Maciej Machiński kończył służbę o godzinie 22. Jeszcze gdy patrolował Poznań, usłyszał komunikat o poszukiwaniu dwóch wyrostków. Oficer dyżurny podał ich rysopis, prosił, by ich wypatrywać na ulicach. Uciekinierzy pozostawali nieuchwytni. Po pracy, policjant pojechał na dworzec, wsiadł do pociągu, którym miał dojechać do domu. Zwrócił uwagę na dwóch nastolatków. Sądząc, że to poszukiwani, podszedł i zagadał ich. Tak poprowadził rozmowę, że po kilku minutach był pewien, że ma do czynienia z uciekinierami. Wyszedł z przedziału i poprosił konduktora o asystę podczas zatrzymania.

- Zaskoczenie nastolatków było olbrzymie, gdy mężczyzna, z którym wcześniej "bratersko" rozmawiali, wyciągnął legitymację służbową. Gdy pociąg dojechał do Wrześni, na uciekinierów czekał już patrol- relacjonuje Zbigniew Paszkiewicz z Wydziału Komunikacji Społecznej Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu.

Nie jest to jedyny przykład ujęcia po służbie osoby poszukiwanej. Maciej F. z Leszna do stycznia ubiegłego roku był poszukiwany za niepłacenie alimentów. "Wpadł" w rodzinnym mieście, podczas wizyty u fryzjera. Rozpoznał go kryminalny, który - idąc do pracy - przechodził obok salonu i z ciekawości tylko zerknął w witrynę. Od razu skojarzył twarz klienta z fotografią na liście gończym. Wezwał kolegów z grupy poszukiwawczej. Funkcjonariusze pozwolili fryzjerce dokończyć pracę, a później wyprowadzili zatrzymanego.

W październiku Aldona Nowak z gnieźnieńskiej policji, będąc po służbie, dowiedziała się, gdzie przebywa poszukiwany 13-latek, który miał trafić do ośrodka opiekuńczego. Nie czekała do chwili rozpoczęcia pracy. Od razu poszła pod zdobyty adres. Nie dość, że znalazła chłopaka, to jeszcze odkryła, że ukradł on rower.

- Nasza praca nie kończy się po 8 godzinach. Policjant na służbie pozostaje 24 godziny na dobę. Nie możemy nie reagować, kiedy widzimy, że coś się dzieje. Dlatego każdy młody człowiek, który chce zostać policjantem powinien sobie zadać pytanie, czy sprosta temu zadaniu, czy podoła obowiązkom - tłumaczy A. Nowak.

Właściwy człowiek we właściwym miejscu
Jesienią 2008 roku 20-letni mieszkaniec Goliny zaczął się szarpać w sklepie ze znajomymi sprzedawczyni. Ci zdołali odebrać mu nóż, którym groził kobiecie. Po pewnym czasie 20-latek wrócił z drugim nożem. Do akcji włączył się funkcjonariusz, który przechodził obok sklepu. Choć nie był na służbie, obezwładnił napastnika i odebrał mu nóż.

W lipcu ubiegłego roku interwencję, podczas urlopu, podjął ówczesny dowódca poznańskiej policji konnej. Krystian Mazur - jadąc z rodziną prywatnym samochodem - zauważył uciekającego mężczyznę. Napastnik był podejrzany o pobicie. Ponieważ ofiara wycofała oskarżenie, odpowie tylko za znieważenie policjantów.

Nie ma rozróżnienia czy działa się na służbie, czy poza nią

Do pobicia doszło na poznańskich Naramowicach. Ofiarą był mężczyzna nadzorujący jeden z budynków, napastnikami - jego znajomi, mieszkańcy tego obiektu. Gdy bandyci zobaczyli patrol, zaczęli uciekać. - Jeden z bandziorów został obezwładniony, drugi kontynuował ucieczkę, próbując się ukryć. Nie przypuszczał, że przypadkowym obserwatorem zajścia może być policjant - mówi Paszkiewicz. - Tymczasem dowódca pododdziału konnego bez wahania postanowił pomóc kolegom. Podjechał autem w pobliże kryjówki bandyty. Wysiadł z auta i po krótkim pościgu złapał podejrzanego.

Determinacją wykazał się też Radosław Michalak z KMP w Koninie. Policjant w czasie wolnym od pracy zobaczył leżącego na ziemi mężczyznę. Wezwał pogotowie, zatrzymał przejeżdżający samochód i pożyczając od kierowcy środki opatrunkowe, próbował zatamować krwawiącą ranę. Ustalił, że 63-latek został pobity przez dwóch napastników, którzy ukradli mu pieniądze. Zapisał ich rysopisy. Dzięki temu bandyci zostali ujęci.

Zachowali zimną krew
Wzorem dla innych może być również sierżant Joanna Kubiak ze Złotowa. Latem zeszłego roku w dniu wolnym od służby przejeżdżała przez Płytnicę, gdzie wydarzył się wypadek. W jednym z aut uwięzione zostało małżeństwo z 7-letnią córeczką. Nie mogli wydostać się ze zniszczonego pojazdu. Policjantka rozbiła boczną szybę, wyciągnęła dziewczynkę. Udzieliła też wszystkim uczestnikom wypadku pierwszej pomocy.

Nie lada odwagą wykazał się Andrzej Woźniak z konińskiej policji, jesienią 2004 roku uratował mężczyznę przed nadjeżdżającym pociągiem. Policjant czekał w prywatnym aucie przy przejeździe kolejowym na ul. Okólnej. Zauważył wchodzącego z przeciwnej strony na torowisko nietrzeźwego, który nie reagował na sygnały dźwiękowe maszynisty. Aspirant wysiadł z samochodu i pobiegł w jego kierunku. Zdążył w ostatniej chwili. Tuż przed nadjeżdżającym pociągiem przewrócił pijanego na sąsiedni tor.

Funkcjonariuszowi z Komendy Powiatowej Policji w Kościanie też nikt nie miałby za złe, gdyby nie zainteresował się jadącym po wariacku kierowcą. Ale audi, mknąc, wyprzedziło jego auto, gdy wracał po pracy. Nie sposób było nie zauważyć... Policjant zaczął śledzić "rajdowca". Kierowca audi przejechał podwójną ciągłą linię, wyprzedzając po kilka aut, pędził przeciwnym pasem ruchu, nawet przez skrzyżowania. Inni kierowcy hamowali z piskiem opon, niektórzy uciekali na pobocze. Funkcjonariusz jechał za piratem, a gdy ten się zatrzymał - podszedł do niego, pokazał legitymację i zaprosił na komendę. Mieszkaniec gminy Kościan dostał mandat na 1000 zł oraz 11 punktów karnych.

Policyjny nos, czyli intuicja
- Często mówimy, że w pracy liczy się "nos" i to jest prawda - śmieją się policjanci, dodając, że intuicja bywa niezawodna także po pracy.

Padają kolejne przykłady. Jesienią ubiegłego roku policjant z Tarnowa Podgórnego pojechał do marketu. Zainteresowało go zachowanie jednego z mężczyzn, który zaglądał do zaparkowanych pojazdów i zaczepiał klientów. Policjant zadzwonił do komisariatu i poprosił o sprawdzenie dziwnego typa. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. 50-latek był poszukiwany, miał przy sobie wiertarkę, która pochodziła z włamania w Lublinie.

Na dziwnie zachowującego się mężczyznę zwrócił też uwagę Mariusz Obruśniak z pilskiej komendy. W czerwcu ubiegłego roku miał wolne. Zszedł do piwnicy. Spotkał nieproszonego gościa, zauważył otwarte drzwi jednego z pomieszczeń. Zatrzymał 24-latka. Młody mężczyzna "na pasówkę" włamał się do piwnicy.

Marek Ptak z gnieźnieńskiej policji na początku ubiegłego roku, idąc w dniu wolnym ulicą, zauważył, jak młody mężczyzna okrada kobietę. Ruszył w pogoń. Sierżant sztabowy z jednostki w Kępnie wiosną ubiegłego roku zwrócił uwagę na jaguara na zagranicznych tablicach rejestracyjnych (takim autem miał jeździć złodziej). Zaczął obserwować podejrzanego. 50-latek został ujęty. Paweł Braszka z gnieźnieńskiej komendy, pod koniec minionego roku, w czasie wolnym od pracy, zatrzymał mężczyzn kradnących kołpaki. W 2004 roku Jan Zakrzewski z kaliskiej policji przyłapał mężczyzn, którzy włamywali się do auta.

W kwietniu zeszłego roku w Lesznie policjant wracający do domu z pracy w KWP w Poznaniu złapał 18-letniego wandala, którzy chciał farbą w spray'u zamalować ścianę w podziemnym przejściu. Dzielnicowy z Piasków Wielkopolskich podczas spaceru z rodziną złapał natomiast pijanego wandala, który kijem tłukł w zaparkowany samochód... Podobne przykłady można mnożyć.

- Są policjanci, którzy lubią to, co robią, na służbie i poza nią. Są też tacy, którzy robią tyle, ile muszą, albo tak, jak im płacą. Są i tacy, którzy robią wszystko, żeby nie robić nic - ocenia na Internetowym Forum Policyjnym Cop997R. Dyskusja o interwencjach po służbie rozgorzała po śmierci A. Struja. Pocieszające, że większość forumowiczów zaznacza, że gdyby było zagrożone czyjeś życie, to podjęliby interwencję.

Andrzej Struj, "ands", człowiek o wielkim sercu
Nie wyglądał na policjanta. Miał 42 lata, kiedy w ubiegłym tygodniu zginął z rąk młodych kryminalistów na warszawskiej ulicy. Piętnaście lat pracy w policji. Prawie pięć lat zaangażowania w Internetowe Forum Policyjne, niezależną społeczność skupiającą policjantów i osoby zainteresowane funkcjonowaniem organów ścigania. Miał nick "ands".

Był policjantem, ale przede wszystkim człowiekiem o wielkim sercu. Poznałem Andrzeja przez internet w czerwcu 2006 roku, wkrótce po jednym z moich pierwszych reportaży opublikowanych na łamach "Głosu Wielkopolskiego". Jego bohaterem był Zenek Włodarczak ze Śremu, ekspolicjant, który stracił nogę w związku z prześladowaniami przez przełożonego. Był załamany, z braku protezy pozwalającej na poruszanie się bez kul (takiej nie refundował NFZ) groziła mu utrata drugiej nogi. "Ands" był jednym z tych, którzy najbardziej aktywnie włączyli się w pomoc dla inwalidy, chociaż nigdy z nim wcześniej się nie zetknął. Nie eksponował swojego zaangażowania, wiedzieli o tym do tej pory tylko nieliczni.

"Zenek jest teraz jak rodzina" - napisał mi kiedyś. Spędzaliśmy na rozmowach wiele nocnych godzin, podczas których przedstawiał mi pomysły (nieraz szalone), co można jeszcze zrobić, by zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych potrzebnych na zakup protezy. Sam ofiarował na ten cel pieniądze, które odkładał na laptopa, a na aukcję na rzecz Zenka oddał kupione przez siebie nowe moro i pałkę sprowadzoną ze Stanów Zjednoczonych.

Kiedy wciąż nie starczało pieniędzy, napisał list do związków zawodowych i starał się o jego rozkolportowanie we wszystkich warszawskich komisariatach. Organizował także nieformalne zbiórki na protezę dla ekspolicjanta i angażował w akcję pomocową swoich znajomych z innych służb mundurowych. Cieszył się jak dziecko, kiedy usłyszał, że Zenek jest coraz bliżej zdobycia pieniędzy na protezę... Miał duszę społecznika. Pomagał nie tylko Zenkowi, m.in. był od lat honorowym krwiodawcą.

"Ands" mógłby już odejść na emeryturę, ale policja była jego żywiołem. Jako wywiadowca wielokrotnie brał udział w pościgach, zatrzymywał sprawców przestępstw. Wiedział, jak interweniować. Potrafił panować nad strachem. Dlatego to on, chociaż był na urlopie i z siatką z zakupami w ręku, wybiegł w stronę pijanego 18-latka, który rozbijając szybę, rzucił metalowym koszem w tramwaj pełen ludzi.

Tego dnia nie miał jednak kajdanek ani broni (na urlopie musiał je zdać). I nie mógł się spodziewać, że kolega napastnika utrudni mu interwencję, a korzystający z tego bandyta wyciągnie nóż...

Wiedziałem, że mogę do niego pisać lub dzwonić zawsze, gdy moje zawodowe zainteresowania dotyczyły spraw policyjnych. Był tylko młodszym aspirantem, ale miał świetną orientację w resortowych sprawach i wielu kolegów, z których wiedzy pomagał mi korzystać. Dzwonił i on, w różnych sprawach. Już nie porozmawiamy. Ale numer do "andsa" pozostawiam w telefonie... Dobrze mieć takiego człowieka jak Andrzej w pobliżu...
Krzysztof M. Kaźmierczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski