Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Politechnika Poznańska: Lotnictwo to ich pasja

Bogna Kisiel
Michał Próchnicki, Mateusz Podziński, Jakub Miśko, Krzysztof Graczyk i Kamil Dombek (ze względów osobistych nie ma go na zdjęciu) stanowią zgrany team
Michał Próchnicki, Mateusz Podziński, Jakub Miśko, Krzysztof Graczyk i Kamil Dombek (ze względów osobistych nie ma go na zdjęciu) stanowią zgrany team Waldemar Wylegalski
W szczegółach pamiętają pierwszy start samolotu i towarzyszący mu ryk silników. Studenci z Akademickiego Klubu Lotniczego Politechniki Poznańskiej marzą tylko o tym, żeby latać, latać i jeszcze raz latać...

Ich sposób na życie, to SAE Areo Design. Żartują, ale coś w tym jest, biorąc pod uwagę ile czasu i pracy poświęcają swojej pasji. Cała piątka marzy, by stanąć na najwyższym podium w zawodach, które odbędą się w przyszłym tygodniu w Kalifornii. – A w przyszłości zahaczyć się gdzieś w Ameryce i pracować w zakładach Boeinga czy Lockheed. Zostać jednym z tych inżynierów, którzy zasiadają dziś w jury konkursu – mówi Kuba.

Krzysiek, Michał, Mateusz i Kamil chcą być kapitanami samolotów pasażerskich. – Nie wyobrażamy sobie życia bez latania, lotnictwa – twierdzi Krzysiek.

Marzenia Michała te krótkoterminowe są nieco przyziemne. Chce się porządnie wyspać po zawodach. Później zaliczyć sesję, zdać ten rok studiów, zostać inżynierem.

– Latać, latać i jeszcze raz latać – marzy się Mateuszowi.

Bo dla nas liczy się latanie
Wszyscy są studentami Politechniki Poznańskiej. Czterech z nich uczy się na Wydziale Maszyn Roboczych i Transportu, jedynie Michał studiuje na Wydziale Budownictwa i Inżynierii Środowiska. Poznali się dwa lata temu, gdy przyszli do Akademickiego Klubu Lotniczego, który działa na ich uczelni. Tutaj zrodziła się ich męska przyjaźni, od tego czasu praktycznie się nie rozstają. Codziennie po kilka godzin spędzają w modelarni na Wildzie. – Potem czasami idziemy całą ekipą na piwo – opowiada Mateusz. – A w wakacje wspólny wypad.

– Na narty też razem – dodaje Krzysiek.
Kuba przyznaje, że czasami coś w człowieku pęka i trzeba odpocząć: – Wtedy potrzebuję 1-2 dni resetu. Wychodzę ze znajomymi, by znaleźć inspirację i rozwiązanie problemów konstrukcyjnych.

– Najczęściej jest to wyjście z tymi, z którymi budujesz samoloty – śmieje się Krzysiek.

– Bo dla nas liczy się latanie, dziewczyny są na drugim miejscu – żartuje Michał i przezornie dodaje: - Choć to może się zmienić.

W Kalifornii pięć razy na podium
Krzysztof Graczyk, Jakub Miśko, Michał Próchnicki, Mateusz Podziński, Kamil Dombek stanowią zgrany team. – Poprzednicy dobrze ich wyedukowali, a trzeba pamiętać, że wcześniej nie byli oni modelarzami – przypomina dr Radosław Górzeński, opiekun naukowy Akademickiego Klubu Lotniczego, który wspiera studentów – jak twierdzi – głównie organizacyjnie, ponieważ zawody to olbrzymie przedsięwzięcie logistyczne. Pomaga też w kontaktach z konstruktorami czy aerodynamikami.

Widać, że dr Górzeński ma świetny kontakt z młodymi ludźmi i poczucie humoru. O sobie mówi: – Jestem najlepszym pilotem na politechnice i najlepszym naukowcem w areoklubie.

– Ta praca wymaga poświęcenia. Trzeba docenić ludzi, którzy robią coś więcej niż wymaga od nich uczelnia – uważa dr Górzeński. – Fajnie byłoby, gdyby każdy student miał możliwość konfrontowania wiedzy podręcznikowej z praktyką.
Opiekun studentów przypomina, że w poprzednich latach klub osiągał bardzo dobre wyniki. – Gdy starzy członkowie zobaczyli samolot, który teraz zbudowała nowa ekipa, powiedzieli, że jest nawet lepszy od skonstruowanej przez nich maszyny – podkreśla dr Górzeński.

Ubiegły rok akademicki był bardzo pracowity dla zespołu. – Dostaliśmy grant z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego „Generacja przyszłości”. Dzięki temu mogliśmy wziąć udział w zawodach SAE AeroDesign Brasil 2014 – wspomina Krzysiek. – Byliśmy pierwszą i jedyną drużyną z Europy w historii zawodów, które odbywają się tam od 20 lat. Na podium nie stanęliśmy, ale dostaliśmy wyróżnienie.

Pieniądze z ministerstwa wystarczyły też na udział w dwóch edycjach zawodów SAEAero Desing USA w 2015 r. Na Florydzie poznaniacy w klasie Regular zajęli trzecie miejsce; w klasie Micro w klasyfikacji generalnej – czwarte, a w prezentacji technicznej trzecie. – W Kalifornii byliśmy już „rozgrzani” i pięć razy stanęliśmy na podium – zaznacza Krzysiek.

W klasie Micro reprezentacja wywalczyła w klasyfikacji generalnej drugie miejsce i trzecie w klasyfikacji największego stosunku wagi obciążenia do wagi całkowitej. Natomiast w klasie Regular model zajął drugie miejsce w kategorii największego udźwigu.

– Za raport techniczny w klasie Micro zdobyliśmy pierwsze miejsce, a w Regular drugie – dodaje Krzysiek. – I już myśleliśmy, że odpoczniemy, przygotujemy się do sesji, a tu nasz opiekun naukowy postawił przed nami kolejne wyzwanie. Powiedział „Słuchajcie są takie zawody w połowie sierpnia w Stuttgarcie, Air Cargo Challenge”. No, to jedziemy.

– Zamiast spędzać przyjemnie wakacje, my siedzieliśmy w tym upale w modelarni – twierdzi Michał.

W Stuttgarcie się rozbili. Na dźwięk tego słowa Krzysiek protestuje, bo mówienie o katastrofie jest przesadzone. – To była ciekawa konstrukcja. Zastosowaliśmy wing gridy. Były one inspirowane końcówkami skrzydła ptaka, bo ptaki rozkładają trzy lub cztery pióra na końcówkach podczas lotu – tłumaczy Kuba. – Samolot ma mniejszy opór i powinien szybciej lecieć, ale nam nie wyszło. Dostaliśmy boczny wiatr, pilot nie wyrobił jednego z zakrętów i spadliśmy. Naprawa samolotu zajęła nam cztery godziny i następnego dnia wróciliśmy do gry.

Czasu na złapanie oddechu nie mieli, bo zaraz rozpoczęli przygotowania do zawodów SAE Aerodesign West, które odbędą się za tydzień w Kalifornii. – Co roku jest nowy regulamin, według którego musimy zaprojektować nasze samoloty – mówi Michał. – Co roku organizatorzy zawodów narzucają nowe ograniczenia, dotyczące wymiarów, materiałów do budowy, rodzajów napędu.

Najpierw analizują regulamin, później do pracy zabiera się Kuba. – Projektowanie zajmuje mi około miesiąca – twierdzi Kuba. I wskazując na kolegów dodaje: – Potem weryfikuję projekt z moimi technologami, czy da się tak zrobić. Cały czas coś poprawiamy.

– Od listopada siedzimy w modelarni, spędzamy tam po 4-5 godzin – opowiada Michał. – Prototyp zbudowaliśmy późną jesienią. Oblataliśmy go w styczniu tego roku i wtedy wyszło kilka mankamentów. Wprowadziliśmy zmiany konstrukcyjne. Następny oblot w lutym, a ostatni na początku kwietnia.

– Przez ostatni miesiąc pracowaliśmy prawie 24 godziny na dobę. Nieraz było ciężko, ale daliśmy radę – dodaje Kamil.

Skrzynia z samolotami i narzędziami już poleciała do USA. – Powinna dotrzeć na czas – uważa Krzysiek. – Co roku jednak zdarzają się jakieś przygody, a to przedłuży się odprawa celna lub kurier wjedzie wózkiem widłowym w skrzynię. Nie ma pewności, czy ją zobaczymy.

Bawią się z każdym gramem
Samolot klasy Regular ma ok. trzy metry rozpiętości skrzydeł, waży ok. 4 kg. Maszyna klasy Micro to ok. 80 cm rozpiętości skrzydeł, ważąca tylko 200 gramów. – Musi wziąć jak największe obciążenie przy jak najmniejszej masie. W kategorii Regular liczy się wzięty ciężar – wyjaśnia Michał.

Zdaniem Kamila, wiele będzie zależeć od pogody, bo jak zaczyna padać deszcz, to robi się nieciekawie.

– W Micro bawimy się z każdym gramem. Podczas ubiegłorocznych zawodów padał deszcz, a po każdym locie samolot i jego obciążenie są ważone – mówi Mateusz. – Wycieraliśmy wodę ze skrzydeł, by nie zawyżyła wagi samolotu. Te kilka gramów może decydować o zwycięstwie.

Każde zawody to zawsze jest wojna nerwów. Najpierw, czy skrzynia dotrze na miejsce w terminie. – Ostatnio dojechała późno i mieliśmy mało czasu na złożenie samolotów, pokazanie ich inspekcji technicznej i prezentację – mówi Mateusz. – Zawody zaczynają się od prezentacji technicznej przed sędziami. To inżynierowie z NASA czy LocheedMartin. Znają się na rzeczy, zadają pytania. Trzeba odpowiadać po angielsku. Oceniane jest też słownictwo i wymowa. Po inspekcji rozpoczynają się loty, pięć kolejek.

Trzeba zdecydować ile sztabek stali włożyć do samolotu, ustawić go na pasie i wystartować. Jest 60 metrów na oderwanie się maszyny od ziemi. Musi ona wykonać cztery zakręty w lewo lub prawo. – I tak wylądować, by nic nie odpadło, bo inaczej lot nie jest zaliczony – twierdzi Mateusz. – Często obciążenie jest tak duże, że samolot leci na granicznych parametrach, ledwo odrywa się od ziemi.

– Samolot jest sterowany zdalnie, radiowo – dodaje Krzysiek. – Pilot może być spoza zespołu. Naszym jest Maciej Wnuk, który brał udział już w kilku edycjach zawodów.

Nie dostali grantu z ministerstwa
Koszt wyjazdu na takie zawody do USA to minimum 40 tys. zł. Najwięcej pieniędzy potrzeba na logistykę i transport. Poznaniacy złożyli wniosek o grant, ale go nie dostali.

– Nie wiemy dlaczego. Przecież w ubiegłym roku mieliśmy dobre wyniki – przypomina Krzysiek i dodaje, że koledzy z Warszawy, Krakowa czy Wrocławia dostali granty.

Szukali sponsorów, ogłosili zbiórkę na portalu polakpotrafi.pl – efekt jest marny. – Ogromne wsparcie dostaliśmy od naszego rektora, który nigdy nie odmówił nam pomocy. Wspierają nas dziekani naszych wydziałów – zaznacza Krzysiek. – Czekamy też na decyzję miasta, które co roku dofinansowuje nasz wyjazd. Pukamy, szukamy i nic. Brakuje nam ok. 10 tys. zł.

Poznaniakom bez grantu z ministerstwa jest trudniej, ale nie poddają się, bo nie wyobrażają sobie, że ich praca pójdzie na marne. Wierzą, że się uda. Dlaczego? Bo są pełni młodzieńczego zapału, bo marzyli o lotnictwie i lataniu do dziecka.

– Od zawsze interesowałem się modelami zdalnie sterowanymi. Budowałem je, posiłkując się wiedzą z internetu. Teraz kończę kurs szybowcowy – mówi Kamil.

Michał już lata na szybowcach. Przyznaje, że zrobił na nim wrażenie kapitan Wrona, który bez podwozia wylądował na Okęciu czy Sullenberger, sadzając maszynę na rzece Hudson. – Ale i na szybowcu miałem kilka sytuacji, gdy zrobiło mi się gorąco – wspomina Michał. – Ćwiczyłem esowanie. Musiałem wytracić wysokość przed lądowaniem w terenie przygodnym. I tak sobie esowałem, esowałem, a zapomniałem spojrzeć na prędkość opadania. Gdy się zorientowałem, okazało się, że mnie bardzo mocno „dusiło”. Bałem się, że nie dolecę do lotniska, że mnie „przydusi” i wyląduję 100 metrów przed. Ale udało się lotem koszącym dolecieć.

Mateusz zawsze odprowadzał wzrokiem przelatujące samoloty. I mówi: – Do dzisiaj pamiętam pierwszy start, gdy samolot się rozpędzał, ten ryk silników.

Miłość Kuby do projektowania samolotów wzięła się z oglądania programów na Discovery i książek o lotnictwie, które dostał od ojca. Krzysiek nie kleił modeli w dzieciństwie, za to zmuszał rodziców do zwiedzania każdego lotniska, które stanęło na drodze krajowych i zagranicznych eskapad rodzinnych. – Od małego się tym interesowałem. Właśnie jestem w trakcie kursu, chcę zdobyć licencję pilota turystycznego – twierdzi Krzysiek.

Michał wspomina swoją pierwszą wycieczkę zagraniczną samolotem: – Wszystkie dzieci płakały, dorośli się bali, a ja świetnie się bawiłem. Myślę, że wtedy połknąłem lotniczego bakcyla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski