Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska Zjednoczona Platforma Obywatelska idzie po zwycięstwo

Rafał Cieśla
Rafał Cieśla
Rafał Cieśla Archiwum
Porównując PO do Barcelony Donald Tusk popłynął. Jeśli trzymać się takich porównań, to PO przypomina Chelsea Londyn - pisze Rafał Cieśla.

Sobotnia konwencja Platformy Obywatelskiej w Gdańsku pokazała ostatecznie, że w PO nie są już ważne idee, wspólne wartości czy światopogląd. Liczy się tylko władza. Dlatego właśnie partyjny show został podporządkowany politycznym transferom, a nie poważnej dyskusji o programie czy infrastrukturalnych "sukcesach" partii. Oczywiście nie zabrakło też straszenia Jarosławem Kaczyńskim i jego koalicją z SLD. To właśnie ten strach ma spowodować, że wyborcy znów poprą partię Donalda Tuska, choć tak naprawdę większość z nich nie ma bladego pojęcia, jakie są obecnie poglądy Platformy. Bo te, w zależności od tego, kogo z tej partii spytamy, są od siebie tak odległe, jak Jarosław Kaczyński od liderów SLD. Ale po kolei.

In vitro, czyli Libicki żąda więzienia, a Arłukowicz refundacji

Problem z Platformą pojawia się już w momencie, gdy chcemy ją zaliczyć do lewicy, prawicy, a może partii centrum. Po sobotniej konwencji wiemy, że ugrupowania rządzące ma ofertę właściwie dla każdego. I nie jest ważne, czy dany wyborca ma poglądy konserwatywne, czy też liberalne. W Platformie każdy znajdzie coś dla siebie. A to oznacza, że można jednocześnie być za in vitro i popierać PO, a także być zdecydowanym przeciwnikiem tej metody i głosować na partię Donalda Tuska. I tak walczący o wykluczonych poseł Bartosz Arłukowicz jest zwolennikiem pełnej refundacji metody in vitro. Żarliwym przeciwnikiem jest zaś między innymi konserwatywny Jarosław Gowin.

Podobnie myśli Jan Filip Libicki, dla którego również ma się znaleźć miejsce na listach wyborczych tej partii. Z tym że oprócz całkowitego zakazu in vitro w Polsce, domagał się nawet więzienia za "in vitro". Jego kontrowersyjny pomysł został odrzucony, także głosami PO. Zresztą sama Platforma zgłosiła dwa projekty dotyczące tego problemu. Jeden konserwatywny, drugi zdecydowanie bardziej liberalny. Takich paradoksów w tej partii jest jednak znacznie więcej, między innymi ostatnie głosy o ustawie o związkach partnerskich. I w tym przypadku PO jest za, a nawet przeciw.

Wicemarszałek Stefan Niesiołowski (PO) uważa, że to sukces jego formacji. Bo partia jest otwarta na różne środowiska i jeśli ktoś chce coś dobrego zrobić dla Polski, to znajdzie dla siebie miejsce w PO. Pytania tylko jak to wszystko wytłumaczyć wyborcy.

PO przypomina raczej Chelsea Londyn. Na pewno nie Barcelonę
W sobotę próbował to uczynić premier Donald Tusk. W gdańskiej Ergo Arenie porównał swoją partię do najlepszej piłkarskiej drużyny świata.

- Budujemy taką polską Barcelonę i nie będę teraz mówił, kto jest Messim, a kto Guardiolą. A po to ją budujemy, po to chcemy, aby pracowali z nami najlepsi ludzie. I nie pytamy o narodowość, o kolor skóry. Pytamy, czy chcą grać, czy chcą wygrywać, czy chcą walczyć dla swojego klubu - mówił na konwencji premier Tusk.

Porównując swoją drużynę do "Dumy Katalonii", lider PO, kolokwialnie mówiąc, popłynął. Filozofia budowania Barcelony, tej prawdziwej, jest zupełnie inna. Tam stawia się na wychowanków, a jeśli już się kupuje, to prawdziwe gwiazdy, i to najchętniej Hiszpanów.

A jak budowana jest ostatnio Platforma? Biorą każdego, byleby tylko był związany z lewicą czy z PiS-em. Nie stawiają na swoich wychowanków. Zachowując dalej język piłkarski, to w przypadku nabytków PO nie liczą się aktualne umiejętności czy przywiązanie do klubu. Liczy się tylko nazwisko nowego zawodnika. A forma? Nie ma żadnego znaczenia.

Jest jednak inny piłkarski klub, który w sposobie budowania przypomina PO. To Chelsea Londyn. Gdy tę drużynę przejął rosyjski miliarder Roman Abramowicz, to do zespołu zaczęli masowo przychodzić zawodnicy ze znanymi nazwiskami. Mieli nazwiska, ale z formą sportową było już znacznie gorzej. Nie identyfikowali się z klubem. Efekt? Klub z Londynu co prawda zdobył mistrzostwa Anglii, ale nigdy nie zawojował Europy. I to mimo częstych zmian na stanowisku trenera.

Nowy front jedności narodowej

W przypadku PO zmiana trenera nie wchodzi w grę. Donald Tusk to cały czas polityk niewypalony. Jest silny i krok po kroku realizuje zamierzony cel, czyli osłabić przeciwników i samodzielnie rządzić Polską. Czy to mu się uda? Wydaje się, że nie. Kierowanie Platformy w lewo (przyjście Arłukowicza), czy znów w prawo (Kluzik-Rostkowska, czy planowany transfer Jana Filipa Libickiego), może wywołać efekt odwrotny do zamierzonego.

- W krótkiej perspektywie pozwala to jednak utrzymać poparcie dla partii - komentuje dr Krzysztof Bondyra, socjolog z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. - Niektórzy porównują obecne działania Platformy do budowy nowego frontu jedności narodowej - dodaje dr Krzysztof Bondyra.

Zdaniem socjologa polityczne transfery nie wpłyną radykalnie na wyniki wyborów parlamentarnych.

- Platforma tym sposobem próbuje ratować swój wizerunek. Jednak tak naprawdę ocena wyborców będzie dotyczyła spraw znacznie poważniejszych, czyli na przykład co z budowaną autostradą A2 czy ze stadionami na Euro 2012 - ocenia dr Krzysztof Bondyra.

Czy kłopoty z przygotowaniami do Euro mogą rzeczywiście wpłynąć na zaufanie do Tuska i jego ugrupowania? - Jeśli dana partia cieszy się sympatią społeczną, to wiele rzeczy się wybacza. Ale do czasu. Wystarczy później drobna wpadka, która może uruchomić gwałtowne zmiany na scenie politycznej - dodaje socjolog z UAM.

Czy takim katalizatorem stanie się na przykład autostrada A2? Bardzo możliwe. Wczorajsza decyzja o zakończeniu współpracy z Chińczykami właściwie przekreśla szanse na realizację tej kluczowej inwestycji przed Euro 2012. I choć oczywiście nie można za to winić bezpośrednio premiera Tuska, to jednak ktoś, konkretnie minister Cezary Grabarczyk, powinien ponieść konsekwencje. Nie decydując się na ten krok, Donald Tusk utwierdza obserwatorów sceny politycznej w przekonaniu, że partyjne gry, jakie toczą się wewnątrz samej Platformy, są ważniejsze niż dobro państwa.

Według premiera nie ma alternatywy dla PO
Nie mam z kim przegrać najbliższych wyborów do parlamentu - tak we wrześniu ubiegłego roku twierdził premier Donald Tusk. Czy te słowa okażą się prorocze? Bardzo możliwe. Im słabsza Platforma, tym słabsza opozycja i nie ma znaczenia, czy ta z prawa (PiS), czy z lewa (SLD). Partia Jarosława Kaczyńskiego zamiast o ewidentnych błędach rządzących, woli mówić o katastrofie smoleńskiej. Z kolei w przypadku SLD ostatnio więcej mówi się o tym, kogo lubi przewodniczący Grzegorz Napieralski, a kogo wytnie z list wyborczych do parlamentu.

Nie oznacza to jednak, że przegrana Platformy jest w ogóle nierealna. Jestem ją sobie w stanie wyobrazić. Budowanie partii na osobach bez wspólnych idei doprowadziło do tego, że ugrupowania stało się partią władzy, w której zdobycie władzy i jej utrzymanie stało się nadrzędną wartością. I Donald Tusk doskonale o tym wie. Dlatego zamiast mówić o programie woli straszyć Polaków koalicją PiS-SLD. I na dowód pokazuje posła Arłukowicza i Kluzik-Rostkowską, którzy odeszli ze swojego środowiska, gdyż, jak twierdzą, nie chcą dopuścić do takiej koalicji.

Podczas ostatnich wyborów taki scenariusz zdał egzamin. Czy teraz będzie inaczej?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski