Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomarańcze są, śledzie są, baleron bywa... Magia świąt PRL [VIDEO]

Barbara Dziedzic
screen:youtube.com/WFDiF
Wigilie w PRL nie różniły się wiele od tych dzisiejszych. Zmieniła się za to rzeczywistość, polityczna i gospodarcza. O świętach w czasach, w których pomarańcze pachniały piękniej niż dziś.

W sklepach w zasadzie wszystko jest. Cytryny i pomarańcze. Śledzie i karpie. Bywają szynka i baleron. Podobno można trafić nawet na bakalie. W supersamie zatrzęsienie kosmetyków. Dezodorantów Korsarz, bardzo przydatnych przy karnawałowym abordażu, katowiczanie kupili prawie trzy tysiące sztuk. W Wieliczce, w Domu Towarowym "Kinga", obroty przekroczyły 30 mln. Były grejpfruty, cytryny, pomarańcze. Karpie też, choć małe i późno. Zaopatrzenie w wędliny - jak widać. Wszędzie jemioły i choinki.

Nie brakuje ryb w Szczecinie, brakuje klientów. Panie wiedzą swoje - karp kupiony za wcześnie to jednak nie to. Nawet, jeśli najtańszy w Polsce, 520 zł za kilogram. Na targu w Białymstoku też dóbr bez liku. Kury, gęsi, koguty, z pierzem i bez pierza. Indory nawet do 20 kg, kosztuje taki 8 tys., ale mniejszego można kupić już za 2 tys. albo koguta za 600 zł. Jest pszenica na kutię po 42 zł za kilogram, grzyby z białostockich lasów po 500 zł wianuszek i warzywa z białostockich ogrodów, oczywiście. Im więcej się kupi, tym wychodzi taniej, bo obowiązuje jak to w dobrym handlu, rabat. Jaja w Białymstoku sprzedaje się do pary, 40 zł dwa. Jeśli chodzi o alkohol, w tym roku będzie na słodko, bo w sklepach przeważają kremy i likiery. No, trudno.
Tak przedświąteczne przygotowania podsumowywał "Dziennik Telewizyjny" w 1987 roku. I na koniec pytał jeszcze jednego z kupujących: panie Tadeuszu, a ta butelka na święta to konieczna? Nie można by tak raz bez alkoholu? - Można - odpowiada pan Tadeusz. - Ale jak rzucili, warto kupić, niech stoi. To i przecież dwa, trzy lata postoi. Kto tu mówi, żeby od razu pić!

Karp 292 zł za kg, czekolada 60 zł za 100 gr, pomarańcze 80 zł za kg. Choinka najchętniej z lasu. Ale to nie karpie, nie śledzie ani nawet nie indory budziły największe emocje. "Statki z cytrusami już stoją na redzie portu w Gdyni"- ogłaszały media. A niewiele brakowało, by nie można ich było skosztować nawet na święta. Władysław Gomułka, I sekretarz PZPR, doszedł bowiem pewnego razu do wniosku, że cytryny kosztują zbyt wiele. Zresztą witaminę C zawiera przecież kiszona kapusta, za którą nie trzeba płacić dewizami.

Pomysł przepadł i dzięki temu dziś jednym z najpiękniejszych świątecznych wspomnień jest właśnie zapach pomarańczy. - W Wigilię czekałem najbardziej na to, by dostać pomarańczę albo banana, a może nawet dwa - wspomina z rozrzewnieniem w rozmowie z "Polską" Włodzmierz Czarzasty (SLD). - Nie brałem udziału w rodzinnym ustawianiu się w kolejki, bo byłem na to za mały - dodaje.

Być może to siermiężna rzeczywistość sprawiała, że przy rodzinnym stole było bardziej kolorowo i radośnie niż w rzeczywistości

W sprawie kolejek "Dziennik Telewizyjny" radził: zdecydowanie w najlepszej sytuacji są rodziny wielodzietne. Każdy członek rodziny staje w innej kolejce i po godzinie ma to, co chciał albo to, co było. Tak naprawdę poprawa w sprawie zaopatrzenia nastąpiła na początku lat 70. To właśnie wtedy do Polski zaczęły przed świętami przybywać pierwsze towary z zagranicy. Z zaprzyjaźnionej Bułgarii pomarańcze i orzechy, z wrogiego Zachodu cytryny, wina, mandarynki czy rodzynki.
Na Wigilię nawet w PRL zdarzały się cuda. Skrupulatnie opisywała je prasa. "Władze miasta [Warszawy - red.] podjęły decyzję o wprowadzeniu jednorazowego bonu na zakup wyższych gatunków mięsa, wędlin oraz masła. Na jednorazowy bon przysługuje 80 dkg wędzonek, 50 dkg mięsa, 25 dkg masła. System wprowadzania bonów będzie analogiczny jak biletów towarowych na cukier. Wszystkie kartki mają pokrycie w towarze". "Życie Warszawy" informowało: "Szefowie stołecznego handlu nawołują do spokojnych zakupów. Przygotowywali się do nich od dawna i wiele towarów udało się im zmagazynować, i to w ilościach przekraczających nawet nasze apetyty".

- Dla mnie Wigilia to właśnie święta mojego dzieciństwa. Było biednie i niekolorowo, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Mimo siermiężnej rzeczywistości święta były zawsze najpiękniejsze - opowiada o swoich wspomnieniach z Wigilii PRL Joachim Brudziński (PiS). I nie jest w tym stanowisku odosobniony. To właśnie czasy, w których choinki zdobiły pajacyki z drucianymi nogami, a zdobycie potrzebnych do pieczenia produktów czy gwiazdkowych prezentów było loterią, nasi rozmówcy wspominają dziś z łezką w oku. Zupełnie, jakby kolejki i deficytowe towary niosły za sobą osobliwą magię. Nie ma w tym nic dziwnego - odpowiada antropolog kultury dr Jan Witold Sulima. - Upłynęło wiele czasu i dziś idealizujemy czas PRL. Tak to już się zwykle dzieje, że zapamiętujemy raczej te lepsze chwile, wypierając z pamięci przykrości - przekonuje antropolog. - Poza tym zwyczajnie byliśmy młodsi - dodaje.

Zdaniem dr. Sulimy święta nie zmieniły się zresztą od tamtego czasu ani trochę. - Sytuacja polityczna nie wpłynęła na obyczajowość, nie zmieniła nawet w najmniejszym stopniu polskich tradycji czy zwyczajów. Te mamy dziś dokładnie takie same jak dawniej. Jest karp, 12 potraw i kolędy przy stole. Jedyna różnica polega na tym, że kiedyś to były pomarańcze cudem wystane, a obecnie wybrane spośród 10 gatunków, które gniją w supermarkecie - podkreśla dr Sulima. Co jeszcze się zmieniło? Dziadek Mróz ustąpił miejsca Świętemu Mikołajowi. Choinka na placu Zamkowym nie jest już "darem zaprzyjaźnionej Szwecji", jak w 1989 roku. Ale stoły uginają się tak samo jak paradoksalnie w PRL. Bo fenomenem polskim było to, że kiedy czegoś nie wystarczało, przed świętami i tak udawało się potrzebne artykuły znaleźć. Na wsi u chłopa albo w drodze wymiany kartek. I na koniec nie wiadomo jak, ale wszystkiego było aż nadto.

PRL zmienił świąteczne obyczaje Polaków tylko w jednej kwestii. To komunistom - ściślej zaś Hilaremu Mincowi - zawdzięczamy zwyczaj podawania na wigilijnym stole akurat karpia

Jeśli zdarzyło się, że mimo rozwiniętej sąsiedzkiej współpracy i zaradności czegoś jednak zabrakło, karpia można było na przykład zastąpić dorszem, importowanym ze Związku Radzieckiego. Sama zresztą tradycja jedzenia na Boże Narodzenie karpia to zwyczaj raczej świeży. Zapoczątkowany na przełomie lat 40. i 50. XX wieku, zaledwie kilka lat po zakończeniu II wojny. Krótko mówiąc, tradycja rodem z PRL. I raczej niewiele ma wspólnego z samym Bożym Narodzeniem.

Po wojnie znalezienie w sklepie ryb rzecznych przed świętami graniczyło niemal z cudem. Mimo że to właście takie gatunki przewidywała miejska wigilia. Aby mniej bolesnym było wspomnienie kruchych szczupaków czy sandaczy, problem rozwiązano, wymyślając hodowlę karpia. O tym, że to właśnie karp pojawi się w milionach domów, zadecydował w 1948 roku Hilary Minc. Dziś niewielu już o sprawie pamięta i potrawy z karpia są celebrowane niczym najlepsza polska tradycja.
Karp karpiem, ale dziś także już zimy nie te - wspominają z rozrzewnieniem nasi rozmówcy. To właśnie na okres PRL przypadają dwie zimy stulecia z lat 1963 i 1978-1979 r. W latach 60. srogi mróz zaatakował 4 stycznia. "Trybuna Ludu" opisywała: "Spóźnienia niektórych pociągów sięgały dwóch i więcej godzin. Zamarzają zwrotnice, mnożą się awarie urządzeń sygnalizacyjnych, twardnieją smary. W wielu pociągach podmiejskich pozamarzały drzwi".

W pekaesach zamarzało paliwo, brakowało płynów do odmrażania szyb. "Z komunikacją miejską też nie jest lepiej. Na przystankach czekają więc tłumy zmarzniętych pasażerów" - informowała "Trybuna". Paraliż kolei doprowadził do kryzysu energetycznego. W domach brakowało opału. Węgiel po prostu nie mógł być transportowany na zasypanych torowiskach. Brakowało też lokomotyw, które w pierwszej kolejności odśnieżały torowiska, i wagonów, które z zamarzniętym węglem utknęły w różnych częściach kraju.

Podobnie wyglądała wyjątkowo śnieżna zima 1978 roku. W noc sylwestrową śnieg padał tak intensywnie, że sparaliżował całą kolej. Znów zabrakło surowców energetycznych. Nie działała komunikacja miejska , autobusy jeździły w tunelach wyrzeźbionych w śniegu. W odśnieżaniu torów i dróg pomagali żołnierze i sprzęt wojskowy, w tym czołgi, które gąsienicami zrywały zbity śnieg na drogach. - W sylwestra wracałem do domu pługiem - wspomina dr Sulima. I podkreśla, że to były czasy, kiedy nawet takie opady śniegu nie były w stanie pokrzyżować ludziom planów.

Zdaniem Pawła Piskorskiego sekret magicznych wspomnień tych trudnych pod każdym względem czasów tkwił w tym, że żyło się wolniej. - Mieliśmy dla siebie więcej czasu. Przedwigilijne przygotowania to była prawdziwa celebracja. Łącznie ze strategią stania w kolejkach - mówi "Polsce". Wszystkim życzymy dziś zatem długich świątecznych kolejek.

Boże Narodzenie 1971 roku w obiektywie Polskiej Kroniki Filmowej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Pomarańcze są, śledzie są, baleron bywa... Magia świąt PRL [VIDEO] - Portal i.pl

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski