Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomarzyć, zaplanować, zrealizować - tak Aleksander Doba przepłynął kajakiem Atlantyk [ZDJĘCIA]

Mateusz Szymandera
Pomarzyć, zaplanować, zrealizować, czyli kajakiem przez Atlantyk
Pomarzyć, zaplanować, zrealizować, czyli kajakiem przez Atlantyk Paweł Miecznik
Aleksander Doba mieszka w Policach. Urodził się w podpoznańskim Swarzędzu, ukończył Politechnikę Poznańską. Pracował w Zakładach Chemicznych. Obecnie jest na emeryturze, którą spędza bardzo aktywnie.

Pływać kajakiem zaczął późno, bo w wieku 34 lat. Teraz ma 67 i mówi o sobie kajakarz-turysta. Kiedyś uprawiał szybownictwo i spadochroniarstwo. Na kajakowym liczniku Aleksander Doba ma 93 tys. km.

Wyzwania zaczął sobie stawiać już po kilku latach pływania na kajaku. W 1989 roku przepłynął Polskę po przekątnej z Przemyśla do Świnoujścia. W 2000 roku wybrał się w trasę za koło podbiegunowe. Opłynął też Bajkał oraz Bałtyk. Propozycję, a w zasadzie wyzwanie przepłynięcia Atlantyku, podjął z przyjemnością.

W kwietniu zakończył drugą podróż przez Atlantyk. Jeszcze nie wrócił do domu z najdłuższej wyprawy wodniackiej, a już umówił się na spływ kajakowy Dunajcem.

- Organizatorzy zaproponowali mi wyposażenie, więc spędziłem jeszcze tydzień na wodzie - wyjaśnia Doba.

Żeby przepłynąć Atlantyk, potrzebował specjalnego kajaka. Przygotował go Andrzej Armiński. Kajak ma 7 metrów długości, metr szerokości, kabinę z przodu. Zawiera odsalarkę do przygotowywania wody pitnej, baterię słoneczną, kuchenkę i butlę gazową, które pozwalają na przygotowywanie posiłków. Kajak ma jedną bardzo ważną dla "Olka" - jak o sobie mówi - zaletę. Jest niezatapialny. Pusty kajak waży 120 kg, a pełen - 500.

Aleksander Doba na obie wyprawy przez Atlantyk zabrał jedzenie, które miało mu wystarczyć na sześć miesięcy. To przede wszystkim żywność liofilizowana, czyli pozbawiona wody i jedzenie wysokokaloryczne, a małej objętości, czyli m.in. chałwy, czekolady. Żywił się także rybami, które łowił w trakcie wyprawy.

Atlantyk? To szaleństwo!
Pierwszy raz przez Atlantyk wyruszył w październiku 2010 roku z Dakaru. Jego celem była brazylijska Fortaleza. Po 99 dniach samotnej podróży dopłynął do brazylijskiego Acarau, gdzie zakończył podróż.

- Dla mnie wizja przepłynięcia Atlantyku graniczy z szaleństwem. Niektórzy mówią, że mam coś z głową. Kiedy wróciłem z pierwszej wyprawy, zrobili mi nawet badania, czy mam klepki na swoim miejscu. Okazało się, że tak - żartuje Doba.
Podczas wyprawy postanowił wykąpać się w oceanie. Założył uprząż żeglarską, był uwiązany liną i gotowy do tego, aby zejść do wody. Ostatecznie jednak do tego nie doszło.

- To był drugi dzień tej wyprawy. Nikogo nie widziałem na horyzoncie, więc stwierdziłem, że to dobry moment na kąpiel. Poczułem się wtedy jak mały chłopiec, ucieszyłem się i zacząłem pluskać nogami. To pluskanie uratowało mi życie, bo w odległości 20 metrów zobaczyłem dużą płetwę. Przypłynął rekin. Wziąłem nogi do góry, chęć do kąpieli skutecznie mi odeszła - wspomina Aleksander.
Druga wyprawa
Pokonanie oceanu w najwęższym miejscu nie zadowoliło kajakarza. Postanowił pokonać go w najszerszym. 5 października 2013 roku ruszył z Lizbony na Florydę. Podróż trwała 167 dób. Zakończył ją w New Smyrna Beach 17 kwietnia 2014 roku.

Jak zaznacza, nie miał momentów załamania. W pokonaniu trasy pomogło mu urządzenie, które sam wymyślił. - Dzięki niemu bez pomocy elektroniki można było mi wysyłać dobrą energię. Miałem antenę, akumulator i wystarczyło dobrze o mnie pomyśleć. Jeśli ktoś zrobił to z serca, to od razu było mi lepiej - mówi ze śmiechem.

Ponieważ podróżował samotnie, musiał sobie od czasu do czasu pogadać, więc rozmawiał... ze sobą. - Czasami krzyczałem też na fale, żeby były mniejsze - żartuje śmiałek. - Musiałem się odzywać, bo nieużywane organy zanikają, a ja planowałem zakończyć tę wyprawę i zakładałem, że głosu będę jeszcze potrzebował.

Zagadka Trójkąta Bermudzkiego
W trakcie wyprawy przepływał przez słynny Trójkąt Bermudzki. To na Atlantyku w rejonie Bermudów w niewytłumaczalny sposób zaginęło wiele statków oraz samolotów. Po Trójkącie podróżował 40 dób. Wpływ na to miały niekorzystne wiatry, które wiały w kierunku przeciwnym do wyprawy Aleksandra.

- Poświęciłem w tym miejscu wiele chwil zadumy Franzowi Romerowi, który jako pierwszy przepłynął Atlantyk kajakiem. On właśnie zginął w Trójkącie Bermudzkim. Nie chciałem być kolejny. Przyglądałem się tej wodzie, szukałem prądów, ale nic nie odkryłem. Gdybym rozwiązał tajemnicę, to byłoby coś. Niestety, nie mogę się tym pochwalić - mówi Doba.

W Trójkącie Bermudzkim napotkał jednak na problem. Podczas piątego z ośmiu sztormów, jakie przeżył w trakcie podróży, zepsuł mu się ster. Do najbliższego lądu miał 400 km. Dotarł na Bermudy, gdzie naprawiono mu ster, a potem udało mu się wrócić na miejsce, w którym przeżył sztorm i kontynuować podróż.

Bez telefonu
To nie była jedyna przygoda Aleksandra Doby. Na wyprawę wziął dwa telefony, które umożliwiały mu kontaktowanie się m.in. z rodziną oraz strategiem wyprawy. Oba miał opłacone już wcześniej i z góry ustalony limit połączenia.

- Limit na pierwszym telefonie przegapiłem, a drugiego operator mi nie uruchomił. Miałem kontakt w grudniu, a potem nagle się urwał - opowiada kajakarz.

Miał jednak ze sobą urządzenie, które pozwalało mu w przypadku zagrożenia wysłać sygnał alarmowy. - To sygnał, który miał oznaczać prośbę o pomoc - mówi Doba. - Stwierdziłem, że problemy z łącznością, to dobry powód, żeby wszcząć alarm. Wykorzystałem, więc ten przycisk, który wysyła sygnał "help" - dodaje.
Okazało się, że znajomi powiadomili ośrodek ratowniczy. Pod koniec dnia na horyzoncie zauważył duży statek, który płynął w jego kierunku.

- Pokazałem im: ja ok! kajak ok!, telefon nie ok! Potem wskazałem, że ja płynę w lewo, oni w prawo i się żegnamy. Nie potrzebowałem pomocy, chciałem tylko przekazać prośbę o doładowanie telefonu. Wtedy użyłem pożytecznego polskiego słowa: "spi...ać". I zadziałało. Odpłynęli - wspomina.

Mimo tego, że do kajakarza można było zadzwonić, nikt się na to nie zdecydował. Telefon doładowano mu dopiero po 47 dniach.

Marzenia się spełniają
Aleksander Doba przekonuje, że marzenia się spełniają i należy je przekuwać w plany. A plany trzeba realizować.

- Zawsze, jeśli uda nam się zrobić coś, co sobie założyliśmy, to czujemy wewnętrzne zadowolenie. Najważniejsze jest to, żeby być z siebie dumnym. Mam marzenia i je realizuję. Nie można szukać usprawiedliwień. Trzeba pomarzyć, zaplanować, zrealizować - uważa "Olo".

Czy jego wyprawa jest właśnie przykładem spełniania marzeń? - Niektórym się wydaje, że nie ma rzeczy niemożliwych, ale kto nie spróbuje, ten nigdy nich nie dokona. Ludzie cały czas dokonują rzeczy niemożliwych. Trzeba jedynie podejmować wyzwania - zaznacza.

O planach na przyszłość nie chce mówić, choć jak przyznał przygotował już kilka poprawek do swojego kajaka. W trakcie ostatniej wyprawy stracił on pałąki, które tworzyły konstrukcję pozwalającą się utrzymać kajakowi na wodzie. Okazało się jednak, że Aleksander Dobra bez pałąków przeżył dwa sztormy, a kajak jest bez nich bardziej stabilny.

- Trudno wymyślić coś idealnego. W trakcie trwania ostatniej podróży przerabiałem kajak. Zrobiłem listę zmian z sugestiami jak je przeprowadzić. Pytanie tylko, po co ten kajak przerabiać? Chyba trudno na to odpowiedzieć. Albo i nie - kończy kajakarz.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski