Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poród na poznańskiej plebanii. Dziecko księdza umarło. On ukarany... klasztorem [PEŁNA WERSJA]

Łukasz Cieśla
Ksiądz został ukarany zesłaniem do klasztoru
Ksiądz został ukarany zesłaniem do klasztoru archiwum
Poród na poznańskiej plebanii! Urodziło się martwe dziecko. Ojcem był ksiądz. Po tym, jak jego kochanka dostała pierwszych skurczy, wyszedł do drugiego pokoju słuchać muzyki. W czasie porodu zapytała czy wezwie karetkę. Nie zrobił tego. Dziecko urodziło się martwe. Prokuratura umorzyła sprawę.

Dobry pasterz
Jest 24 lutego ubiegłego roku, około 5 nad ranem. Na jedną z poznańskich plebanii przyjeżdżają policjanci. Powód wizyty - śmierć noworodka. W policyjnej notatce czytamy, że na materacu leży kobieta. Na niej martwy noworodek, z jeszcze nieodciętą pępowiną.

PRZECZYTAJ KOMENTARZE:
WEWNĘTRZNE SPRAWY KOŚCIOŁA?
O CZYM WOLNO NAM PISAĆ, DRODZY KSIĘŻA BISKUPI

PORÓD NA PLEBANII. UMORZENIE SKRONTROLUJE PROKURATURA

Na plebanii jest też młody ksiądz. Z notatki wynika, że nie wie, kto jest ojcem dziecka. Kobiecie, jak twierdzi, rzekomo dobrodusznie udziela schronienia, podobnie jak wielu innym osobom w potrzebie. Wikary opowiada też, że aż do 4.30 w nocy modlił się w kościele, a gdy wrócił na plebanię, znalazł martwego noworodka i matkę.

W notatce zapisana jest jeszcze jedna informacja. Położna z poznańskiego szpitala przy ul. Polnej, do którego przywieziono matkę i zmarłego noworodka, powiedziała policjantom, że kobieta opowiedziała jej, że zaczęła rodzić kilkanaście godzin wcześniej, około 20. Ksiądz był przy niej, ale po pewnym czasie miał wyjść i zamknąć ją samą w pokoju.

Policjanci zabezpieczają też telefon komórkowy księdza. Znajdują w nim wiele zdjęć nagich kobiet.

ZOBACZ, JAK TEKST KOMENTUJĄ INTERNAUCI:
PORÓD NA POZNAŃSKIEJ PLEBANII

Ksiądz z charyzmą
Ojciec dziecka to ksiądz Mariusz G., z wyglądu trzydziestolatek. Starsi kapłani postrzegają go jako trochę nawiedzonego. Mówią, że wszędzie widział "Zło", złe duchy, fascynowały go egzorcyzmy. Ale był lubiany przez ludzi, zwłaszcza młodych. Prowadził dla nich "spotkania charyzmatyczne". Na forum internetowym polecają go także jako specjalistę od sekt.

Matka dziecka to niespełna trzydziestoletnia Agnieszka D. Przyszłego kochanka poznała na rekolekcjach pod Poznaniem. Zgłosiła się do niego z ówczesnym chłopakiem. Ponoć, jak mówiła Agnieszka policjantom, jej wybranek był opętany. Ksiądz Mariusz miał mu pomóc wyjść z kłopotów. Skończyło się tym, że Agnieszka i ksiądz Mariusz zaczęli się spotykać. Na wspólne modlitwy, rozmowy i nie tylko.

Oboje, krótko po urodzeniu dziecka, zostali przesłuchani przez policję. Ich wersje różnią się w kluczowych aspektach. Zgodni są co do tego, że to było ich wspólne dziecko.\

CO NA TO PROKURATURA? ZOBACZ:
NIE USUNĘLI CIĄŻY, WIĘC CHCIELI DZIECKA

"Mówiła o karetce, nie zareagowałem"
Zeznaje Agnieszka: - Zaczęłam do niego przyjeżdżać na plebanię. Codziennie albo 2-3 razy w tygodniu. Od około roku mieszkałam u niego. Uprawialiśmy seks, również gdy zaszłam z nim w ciążę. To była nasza wspólna decyzja, by rodzić na plebanii. Tylko raz poszłam do lekarza, na początku ciąży. Ale oboje chcieliśmy tego dziecka. Gdy zaczęłam mieć skurcze, Mariusz był przy mnie. Pomagał mi rozmową. W czasie porodu miałam słabe parcie, poprosiłam go, aby wyciągnął ze mnie dziecko. Gdy to zrobił, ono nie płakało, nie wydawało żadnych dźwięków. Modliliśmy się o jego życie, ale ono się nie ruszało.

Matka dziecka - uprawialiśmy seks, również gdy zaszłam z nim w ciążę. To była nasza wspólna decyzja, by rodzić na plebanii.

Ksiądz na przesłuchaniu zupełnie inaczej przedstawił swoją postawę. I wbrew początkowym twierdzeniom, przyznał się do ojcostwa. Dziecka nie chciał.

Zeznaje Mariusz:
- Z Agnieszką współżyłem od 1,5 roku. W czerwcu 2010 roku dowiedziałem się, że jest ze mną w ciąży. Nie chciałem przyjąć tego do wiadomości, zamykałem oczy na ten fakt. Udawaliśmy, że dziecka nie ma. Żyliśmy jakby go nie było. Wieczorem, kiedy zaczynał się poród, ok. godziny 23 wróciłem ze spotkania modlitewnego. Poszedłem do Agnieszki. Miała skurcze i bóle. Przygotowałem jej posłanie. Zostawiłem ją i poszedłem do drugiego pokoju. Włączyłem muzykę, potem usnąłem. Obudziło mnie jej jęczenie. Poszedłem do niej. Krwawiła. Prosiła o picie i koc. W pewnym momencie pojawiła się główka dziecka. Mówiła, że może bym wezwał pogotowie. Nie zareagowałem. Wyciągnąłem dziecko. Jego serce nie biło, nie żyło. Ochrzciłem je, namaściłem i wezwałem pogotowie.

Biegły zeznaje dwa razy
Piotr, jak nazwali syna, miał 52 cm i 3,2 kg wagi. Medycy orzekli, że był zdolny do życia poza łonem matki. Nadzór nad sprawą objęła Prokuratura Rejonowa Poznań Grunwald.

Prowadziła je pod kątem nieudzielenia pomocy przez księdza. Śledczy zlecili sekcję zwłok i wydanie opinii lekarskiej. Bo, jak napisała prokuratura w postanowieniu, rodzącej towarzyszył mężczyzna, który po pewnym czasie zamknął ją w pokoju i wyszedł. Gdy wrócił po kilku godzinach, zastał kobietę z martwym dzieckiem.

Sekcję przeprowadził doktor Krzysztof Kordel z poznańskiego Zakładu Medycyny Sądowej. Po niej został przesłuchany przez policję. Zeznał, że przyczyną zgonu noworodka była nagła śmierć "z powodu uduszenia w wyniku zaaspirowania do płuc treści owodniowej". Doszło do tego w łonie matki w trakcie porodu. Doktor Kordel mówił, że gdyby kobiecie zapewnić fachową pomoc, lekarze cesarskim cięciem mogliby uratować dziecko. Dodał, co policjantka zapisała drukowanymi literami, że niewezwanie karetki i nieprzewiezienie matki do szpitala stanowiło bezpośrednie zagrożenie utraty życia.

Ale ksiądz nie usłyszał zarzutów. Biegły Kordel został wezwany na drugie przesłuchanie. Tym razem prowadziła je prokurator Izabela Pilarczyk. Chciała wyjaśnić, czy jest związek między zachowaniem księdza a zgonem dziecka.

Na ponownym przesłuchaniu doktor Kordel zeznał, że mając na uwadze całość materiału dowodowego, a zwłaszcza wyniki popłodu, szanse na uratowanie dziecka w szpitalu byłyby nikłe. Zeznał, że dziecko miało węzeł pępowiny. Ten wątek pojawił się dopiero na jego ponownym przesłuchaniu.

Dzwonimy do doktora Kordela. W trakcie rozmowy przypomina sobie sprawę.

Węzeł pępowiny nie jest wyrokiem śmierci

- Wezwanie karetki zwiększyłoby szansę na przeżycie, ale jednocześnie uważam, że jej niewezwanie nie przyczyniło się do śmierci. Tu nie ma sprzeczności - mówi nam doktor Kordel. - Dziecko z węzłem prawdziwym pępowiny jest nie do uratowania. Żadne jeszcze tego nie przeżyło w porodzie domowym. Gdyby wezwano karetkę, szansa byłaby większa, ale to gdybanie.

- Jak duża byłaby ta szansa dla dziecka, gdyby matka trafiła do szpitalu nawet na końcu ciąży? - pytamy eksperta z ZMS.

- To niech pan pyta położnika, ja nie mam takiego doświadczenia. Jako medyk sądowy doskonale wiem, że jeśli pępowina się zaciska, to się kończy brakiem dopływu krwi do mózgu, czyli śmiercią albo ciężkim uszkodzeniem płodu - odpowiada Kordel.

Prokuratura nie powołała na biegłego żadnego ginekologa. Umarzając sprawę oparła się wyłącznie na opinii doktora Kordela.

Dzwonimy do kilku poznańskich ginekologów.

Ginekolog nr I: - Nawet co trzecie dziecko jest owinięte pępowiną i to nie jest problem. Węzeł pępowiny nie jest wyrokiem śmierci. W tej konkretnej sprawie powinien wypowiedzieć się również położnik. Z tego, co pan mówi, wnioskuję, że to dziecko miało olbrzymiego pecha podczas akcji porodowej. W warunkach monitorowania ciąży w szpitalu albo gdyby podczas porodu w domu była fachowa pomoc, błędy by wychwycono.

Ginekolog nr II: - Obiema rękoma podpisuję się pod tą opinią. Ciekawe, jakie plany wobec dziecka miała ta para, skoro nie chodziła do lekarzy w czasie ciąży i nie wezwała pomocy?

Trzecim ekspertem jest prof. Grzegorz Bręborowicz, ginekolog i położnik. Mówi, że możemy podać jego nazwisko.
- Wiele dzieci rodzi się z węzłem prawdziwym pępowiny. Sporadycznie zdarza się, że dziecko umiera. Mówimy o sytuacji, kiedy ciąża jest monitorowana - wyjaśnia prof. Bręborowicz.

- Gdyby wezwać karetkę w ostatnim stadium ciąży, już podczas akcji porodowej, byłaby szansa na uratowanie dziecka z węzłem pępowiny? - pytamy.

- Trudno powiedzieć jak duża. Przede wszystkim ciąża powinna być monitorowana. Jak się zaczynają skurcze, to trzeba wezwać karetkę. To jest ten moment, kiedy pacjentka jedzie do szpitala. Wezwanie karetki znacznie zwiększyłoby szansę na udany poród. Oczywiście to nie jest jednoznaczne z tym, że dziecko udałoby się uratować, niemniej w sposób bardzo istotny zwiększyłoby szansę dziecka - zaznacza prof. Bręborowicz.

Klasztor jako pokuta
Ksiądz Mariusz nie poniósł żadnej kary. Chyba że za taką uznać wysłanie go do klasztoru pod Ostrów Wielkopolski.

Gdy dzwonimy do księdza G., niechętnie wraca do wydarzeń sprzed roku. Mówi, że nie ma specjalnie o czym rozmawiać.

- Sprawa została umorzona i tak naprawdę w ogóle prokuratura nie podjęła żadnych działań. Dalej jestem księdzem - mówi. Ściszonym głosem dodaje, że jest za granicą, "na misjach".

Czy nie myślał o rezygnacji z kapłaństwa?
- Zdaję sobie sprawę z tego, co się stało. Przed panem Bogiem i ludźmi odpowiedziałem za to i pewnie wiele razy będę odpowiadał. Ale nie czuję potrzeby, żeby przed kimkolwiek się tłumaczyć z tego, co się stało - stwierdza ks. Mariusz.

Kiedy dopytujemy, czy karą było wysłanie go do klasztoru, rzuca słuchawką. Podobnie rozmowę z nami kończy Agnieszka D. Zanim się rozłączyła, powiedziała, że najlepiej byłoby, gdybyśmy zostawili tę sprawę.

Inaczej zachowuje się były proboszcz parafii, w której pracował ksiądz Mariusz. Rozmawia z nami przy furtce domu, w którym mieszka. Przyznaje, że z Mariuszem nie miał dobrych kontaktów, tyle co podczas wspólnych posiłków czy rozmów służbowych.

To wewnętrzne sprawy Kościoła. Nie chodzi wam o dobro człowieka, ale znów szukacie sensacji - mówi kanclerz poznańskiej kurii

- Młodzi ludzie bardzo go lubili. Ja z dystansem na to patrzyłem. To była grupa nieformalna, jakieś spotkania charyzmatyczne. Przychodzili do niego, modlili się, czasami nawet do rana - proboszcz patrzy mi w oczy i uśmiecha się. - Czy Mariusz przejął się tym, co się stało? On o różnych rzeczach mówił, że Bóg tak chciał. Miał takie specyficzne tłumaczenie świata. Kiedy ta sprawa się wydarzyła, akurat nie było mnie w Poznaniu. Gdy wróciłem, zapytałem tylko, czy ma czyste sumienie i może stanąć przy ołtarzu. Powiedział, że tak.

Proboszcz mówi, że dopiero od nas dowiaduje się "autorytatywnie", że Mariusz był ojcem dziecka.

- Wcześniej tylko takie plotki do mnie docierały. Wiem, że Mariusz był na rozmowie w kurii. Ja wiedziałem tylko o śmierci dziecka i powiedziałem o tym władzom kurii. Nie wiem, co Mariusz im powiedział, ale dostał pokutę. Przenieśli go do klasztoru. Teraz pracuje na Ukrainie albo Białorusi.

O Mariuszu G. chcemy porozmawiać z poznańską kurią arcybiskupią. Pytamy, jakie konsekwencje poniósł i czy to normalne, że był ojcem dziecka?

- To wewnętrzne sprawy Kościoła - odpowiada ks. Ireneusz Dosz, kanclerz poznańskiej kurii. - Historia była wyjaśniona, prokuratura umorzyła sprawę. Nie wiem, o co panu chodzi. Czemu ma służyć ta rozmowa? Nikt o sprawę nie pyta poza "Głosem Wielkopolskim". Nie chodzi wam o dobro człowieka, ale znów szukacie sensacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski