Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poruszająca historia 14-letniego Dominika

Piotr Drozdowski
Nie skarżył się ani nie buntował. Do samego końca chronił swoich bliskich
Nie skarżył się ani nie buntował. Do samego końca chronił swoich bliskich Nadesłane
W ubiegłym tygodniu tłumy pożegnały 14-letniego Dominika Młynkowiaka. Przez siedem lat walczył z chorobą. Rodzina zrobiła wszystko, co było w jej mocy. Niestety, cud się nie zdarzył.

Nie mam sił rano wstać. Bo i po co? Nasze życie rozpadło się na milion kawałków. Boję się, że nigdy nie uda mi się go poskładać. Każdy oddech sprawia ból. Dominik był moim sercem, a jak żyć bez niego? - pyta mama chłopca, Małgorzata Młynkowiak. Kiedyś otworzyła oczy i była przerażona tym, co przyniesie nowy dzień i co to będzie. Teraz, gdy otwiera oczy, jest przerażona tym, co było. Kiedyś były jakieś cele. Zdawały się nieosiągalne, ale były. Teraz już od niej i rodziny nic nie zależy. I ta bezsilność jest najgorsza...

Maska codzienności
Kilka kroków od wolsztyńskiego rynku mała dróżka. W niej drzwi na posesję. Przed drzwiami znicze i napis ,,Jesteśmy z Wami”. Nie tylko matka, rodzina, ale i obcy ludzie nie mogą uwierzyć w to, co się stało. Pomagali, kibicowali, trzymali kciuki. Bo walka to była straszna. Chemioterapie, przeszczep szpiku, innowacyjna kuracja antygenem w Niemczech. I choroba cofnęła się trzy razy. Za każdym razem prawie o rok. I za każdym razem wróciła...

Zobacz też: Kuba Błaszczykowski wpłacił na leczenie małego kibica Lecha Poznań!

- Siedem lat jemu poświęcone. Moje życie można było porównać do życia w masce, bo próbowałam stworzyć normalność, jakby nic się nie stało. By Dominik jak najmniej myślał o chorobie. Wiedziałam, że tak jest dla niego lepiej. Ale płakałam każdej nocy - wspomina Małgorzata Młynkowiak. Przyznaje, że niektórzy dziwili się lub czasem krytycznie oceniali, że co to za nieszczęście, jak na tych zdjęciach w internecie ona taka uśmiechnięta. - Litość nie jest wskazana i Dominik jej nie lubił. No bo jak wszyscy się litują, to znaczy, że oni mają dobrze, a tylko on źle. A on na co dzień chciał normalnie żyć - mówi cicho matka.

On zawsze tak miał, że siebie i swoje potrzeby stawiał na drugim miejscu. Lubił bardziej pomagać niż dbać o siebie

"Edek”, bo tak go nazywali w domu, lubił jeździć na rowerze, sam robić zakupy. Potrafił zrobić wszystko. W szpitalu też pomagał innym dzieciom. On zawsze tak miał, że siebie i swoje potrzeby stawiał na drugim miejscu. Lubił bardziej pomagać niż dbać o siebie. Tak, z początku się buntował, ale później powtarzał ,,Dam radę”. Jak widział, że mama się rozkleja, to on umiał ją pocieszyć. Bardzo chronił bliskich. Nie chciał ich smucić. Do samego końca.

I wtedy zaczął gasnąć
Owszem, czasem przytrafiły się jakieś grymasy, ale generalnie nie żalił się. Tylko pod koniec pytał - ,,Dlaczego mnie to spotkało? Co ja takiego zrobiłem?”. I choć zazwyczaj był uśmiechnięty, to na końcu nic mu radości nie dawało... ,,Mamo, nie wiem czego chcę” - stwierdził.

Dzielnie czekał na ten moment, że w końcu będzie lepiej, że wreszcie pójdzie do szkoły, że będzie mógł się bawić, jak inni. A później już wiedział, że ten moment nie nadejdzie. Że w życiu nie spotka go już nic lepszego. I momentalnie zaczął gasnąć...

- Zawsze mówiłam, że będę o niego tak długo walczyć, o ile tylko on będzie miał siłę. Nie chciałam go szarpać. Ale jak jemu zabrakło sił, to już nie było możliwości. Zgasł. To bardzo trudne. Nienormalne. Nie powinno się zdarzyć. Nikt nie zasługuje, żeby przez takie coś przechodzić - uważa Małgorzata Młynkowiak i wspomina początek końca.

To było w maju. Dominik przeżył szok. Poszedł do łazienki się wykąpać. Usiadł i już nie wstał. Buntował się, że nie może chodzić i wpadł w panikę. Rodzice tłumaczyli, że liczyli się z częściowym paraliżem ciała. Powiedział, że czuje się oszukany, że trzymali to w tajemnicy.

- Na to mówiliśmy, że takie były prognozy lekarskie, ale to nie było nic pewnego i nikt nie chciał go straszyć - mówią rodzice

W końcu Dominik pogodził się z tym wózkiem. Nie było innego wyjścia. Grunt, że samodzielnie mógł podjechać do komputera, by pograć z kolegami w strategiczne gry.

Pół słowa pożegnania
Poddał się dopiero, jak już nie mógł siedzieć i utrzymać telefonu w rękach. Od dwóch, trzech miesięcy praktycznie nic nie jadł.

- Wiedział, że go kochamy, że tak cierpię i chyba dlatego to jeszcze wciąż trwało. Do dziś się zastanawiam, skąd on miał tyle siły, skoro nic nie jadł. On wiedział, że odchodzi. Ostatnie trzy dni cały czas przy nim siedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że to kwestia godzin, minut... - wspomina pani Małgorzata.

Nie, nie można się przygotować na śmierć dziecka. Do końca wierzyli w cud. Ale ten się nie zdarzył...

Pożegnali się z nim. Rozmawiali długo. Mówili, że się spotkają, że spotka się z dziadkiem. Wystarczyło pół słowa... On rozumiał, on wiedział. Nie musieli mówić wprost. Był bardzo inteligentny. Pamiętając te dwa ostatnie dni, jak bardzo cierpiał, to była w zasadzie ulga, że to już kres bólu. Ale z drugiej strony dudni w głowie pytanie - dlaczego? Dziś bliscy dziękują Bogu, że na tym ostatnim etapie więcej nie cierpiał. Że do końca miał z nimi kontakt i nie stracił wzroku, o co była też obawa... Ale też ciśnie się na usta pytanie - czy taki musiał być finał tej historii? Człowiek wierzący tłumaczy sobie śmierć. Ale z tyłu głowy przelatują inne myśli... trudno się pogodzić z tym, że Dominika już nie ma.

Otworzył innym oczy
Pozostały po nim wspomnienia i fotografie, których pełno w mieszkaniu. Na ścianach, na szafce. I jedna duża, w drewnianej ramie, na fotelu przed telewizorem w salonie. - Nie ma go z nami, ale jest w nas. Choć cud uzdrowienia się nie przydarzył, to Dominik przegranym wcale nie był - mówi matka, a reakcja ludzi zdaje się tylko potwierdzać te słowa. I nadaje sens cierpieniu chłopca. Dziś dziesiątki osób piszą do rodziny. Często przypadkiem trafiają na historię Dominika. I coś w niej musi być, skoro zamiast emotikonki ze smutkiem komuś chce się napisać kilka, kilkanaście zdań. Często z samego dna serca. Przyznają, że Dominik otworzył im oczy. Wzruszające są te słowa nieznanych osób.

„Byłam z Wami przez pięć lat walki Dominika. To przez niego wstąpiłam do Dawców Szpiku. Dzięki niemu zorganizowałam w Poznaniu dwa dni Dawców Szpiku, przez które udało się namówić setki poznaniaków, aby zechcieli podzielić się tym, co mają najcenniejsze. Dzięki Dominikowi zrozumiałam, co tak naprawdę liczy się w życiu” - napisała Monika Michalska, a rodzinka Młyn-kowiaków już od dawna przekonała się, co jest najważniejsze. Kiedyś gonitwa, dać dzieciom jeść, żeby oprane były i wyszykowane do szkoły. Ale dziś inaczej się na to patrzy. Wcale nie to jest najważniejsze w życiu. Samochody, domy, pałace, praca... Co z tego wszystkiego, jak nie ma przy nas najbliższych. - Nasze życie zmieniło się mocno. Człowiek ma teraz inne priorytety i patrzy na wszystko z pokorą. Już nie potrafię się złościć na kogoś. Bo wiem, co jest ważne w życiu - przyznaje Małgorzata Młynkowiak zaskoczona oceanem ludzkiej dobroci, jakiej doznała w nieszczęściu syna. Ludzie przysyłali czasem przelewy na kilka złotych. Te były szczególnie wzruszające. Gdy zaczynali zbierać 150 tys. euro na kurację w Niemczech, nie wierzyli w powodzenie, ale wiedzieli, że muszą spróbować, żeby dać Dominikowi szansę. Na początku pieniędzy przybywało powoli, ale po samym tylko telewizyjnym programie Tomasza Lisa na konto wpłynęło 100 tysięcy złotych i w sumie, w pół roku zebrano pieniądze na leczenie w Niemczech .

- Tylu ludzi wspierało nas w tej walce, że czuję dziś ogromną potrzebę zwrócenia tej pomocy, życzliwości i dobra, które nas spotkało - przyznaje Małgorzata Młynkowiak, która chce kontynuować ,,dzieło Dominika”. Dzielnego chłopca, który ,,...dawał siebie innym, po trochę, po kawałku” - jak to napisała Agnieszka Malinowska. Tak, było coś w nim, że przyciągał innych. Był zawsze pokorny, cichy i uśmiechnięty. Był dowodem, że wola życia jest w człowieku ogromna. Obudził w ludziach dobroć i chęć niesienia pomocy. A ludzka zawiść? Nie wprost, ale była wyczuwalna. Że ktoś coś kupił Dominikowi, że ludzie wpłacają pieniądze, że spotkał się z Kubą Błaszczykowskim...

- Dziś bym spakowała i oddała wszystko, żeby ten, kto tak pomyślał, zabrał na tamtym etapie chorobę, a dziś oddał mi Dominika. A niektórzy widzieli tylko te prezenty i przelewy... A ile stracił? Nie miał ani dzieciństwa, ani szkoły. W zamian siedem lat walki i cierpienia - mówi Małgorzata Młynkowiak.

Chroba

Zaczęło się tak niewinnie... w maju 2009 r., od bólu prawego kolana. Po kuracji sterydami nastąpiła poprawa. Później powrót dolegliwości i nowa diagnoza: neuroblastomia, 4. stopień kliniczny. Lekarze dawali 5 proc. szans na przeżycie. Rozpoczęła się walka. Dominik przeszedł bardzo agresywne leczenie, chemioterapię, autoprzeszczep, radioterapię i leczenie podtrzymujące. Lekarze twierdzili, że to cud, ale po roku nastąpiła remisja choroby. Podobnie po przeszczepie szpiku - 11 miesięcy spokoju. Później pozostała kuracja w Niemczech.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski