Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznań: Były policjant doradza doradcy

Łukasz Cieśla
Doradca przejmuje lokale na podstawie aktów notarialnych
Doradca przejmuje lokale na podstawie aktów notarialnych Grzegorz Dembiński
Trwa śledztwo dotyczące działalności poznańskiego doradcy finansowego Mariusza T. Udzie-la klientom dziwnych pożyczek. Dziwnych, bo jego klienci skarżą się, że starając się o pieniądze, są w podstępny sposób pozbawiani własnych mieszkań. Z naszych informacji wynika, że co najmniej kilkadziesiąt osób czuje się oszukanych.

Okazuje się, że w przeszłości różni prokuratorzy wraz z policją sprawdzali już działalność doradcy. I w żadnej ze spraw nie dopatrzyli się oszustwa. Umarzali je twierdząc, że brakuje danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa.

Szkopuł w tym, że skargi poszczególnych klientów Mariusza T. rozpatrywali oddzielnie. Śledczy, jak można od nich nieoficjalnie usłyszeć, nie zdawali sobie sprawy, że rzekome oszustwa mogły dotknąć wielu osób. Dlatego linię obrony doradcy konfrontowali jedynie ze skargą danego klienta, a innych dowodów, na przykład podsłuchów czy zeznań innych
świadków, po prostu nie mieli.
Z kolei klienci, których sprawy umarzono, podkreślają, że ich kłopoty były traktowane przez policję i prokuraturę mało poważnie. Jak twierdzi Anna P., jedna z potencjalnie oszukanych klientek, policja nie chciała jej pomóc w nagraniu swojego spotkania z Mariuszem T. Kobieta chciała w ten sposób zdobyć dowód na potwierdzenie oszustwa. Miała jednak usłyszeć od
funkcjonariuszy, że oni nie pomogą jej w potajemnym nagraniu doradcy.

Prokuratura Okręgowa i KWP w Poznaniu, które prowadzą obecnie postępowanie dotyczące działalności T., podchodzą inaczej do sprawy. Nie skupiają się na jednostkowych przypadkach lecz przesłuchały do tej pory kilkadziesiąt osób. Jak powiedział nam prowadzący to śledztwo prokurator Sebastian Domachowski, sprawdzane są obecnie akta także tych spraw, które prawomocnie umarzano.

Z naszych ustaleń wynika, że Mariusz T. ma niezłe rozeznanie w śledztwach, w których przewijało się jego nazwisko. Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że wśród jego bliskich współpracowników jest były policjant. Jego praca ma polegać na kontaktowaniu się z tymi klientami Mariusza T., którzy nie spłacają "pożyczek" i grozi im eksmisja. Wykorzystując swoją wiedzę i doświadczenie z policji, były funkcjonariusz ma ich nakłaniać do opuszczenia lokalu.

Pan Dariusz, emerytowany policjant, nie chciał rozmawiać z dziennikarzem "Głosu" na temat charakteru swojej pracy. Mówił, że działalność Mariusza T., o której pisaliśmy już przed miesiącem, przedstawiamy w stronniczy sposób.
Udało nam się poznać szczegóły niektóry śledztw, które były do tej pory umarzane. Ich bohaterowie sami zgłosili się do redakcji "Głosu", by opowiedzieć o swoich kontaktach z doradcą.

Jedną z jego klientek była 74-letnia Anna P., właścicielka kawalerki na poznańskim Piątkowie. Z relacji emerytki wynika, że chciała pożyczyć od Mariusza T. 20 tys. zł. Doradca wzbudził zaufanie pani Anny, bo bardzo szybko przelał na konto spółdzielni mieszkaniowej 5 tys. zł i w ten sposób uregulował jej dług za zaległy czynsz.

- Potem twierdził, że resztę pieniędzy, czyli 15 tysięcy złotych, dostanę, jeśli podpiszę akt notarialny sprzedaży mieszkania. Tłumaczył, że tylko w ten sposób może mi pomóc. Ostatecznie podpisałam dokumenty, bo doradca zapewniał, że mieszkanie wróci do mnie po oddaniu 20 tys. zł - opowiada Anna P.

Kobieta dodaje, że z aktu notarialnego, o czym miała dowiedzieć się wiele dni po jego podpisaniu, wynikało już, iż dostała za lokal aż 100 tysięcy zł. Twierdzi, że gdy zażądała od doradcy pisemnej gwarancji zwrotu mieszkania po spłaceniu pożyczki, dostała inną propozycję.

- Chciał mi wynająć "moje" mieszkanie za 800 zł miesięcznie. O zwrocie lokalu ani o wypłaceniu brakujących 15 tys. zł nie było już mowy. Mariusz T. twierdził też, że mam przyjąć do wiadomości, iż dostałam od niego 100 tys. zł oraz zrozumieć, że tak się robi dobre interesy - mówi Anna P.

Umorzeniem zakończyła się też sprawa wszczęta z zawiadomienia Danuty S. Dostała od Mariusza T. "pożyczkę" w wysokości 20 tys. zł, ale "przy okazji", jak mówi, straciła dwupokojowe mieszkanie. Kobieta skarży się, że u notariusza dostała różne papiery do podpisu i ufając doradcy, nie czytała wszystkich dokumentów.

O sprzedaży mieszkania miała dowiedzieć się po kilku miesiącach. Jednak, co ciekawe, udało jej się odzyskać lokal, a kobiecie pomógł w tym radca prawny, którego poprosiła o pomoc. Po interwencji jej prawnika, Mariusz T. odstąpił od umowy w zamian za 40 tys. zł.
Ostatecznie kobieta sprzedała mieszkanie. Ale tym razem, jak zaznacza, zrobiła to świadomie. Kupiec zapłacił 190 tys. zł. Danuta S. potrzebowała tych pieniędzy na spłatę zobowiązania wobec T., wypłacenie honorarium swojemu prawnikowi oraz urządzenie się w innym mieszkaniu, które nabyła za "odstępne".

Umorzona została także sprawa 74-letniej Czesławy K., byłej już właścicielki pięciopokojowego mieszkania na poznańskich Jeżycach. Jak mówi emerytka, miała sprzedać lokal tylko "na papierze", a odzyskać go po spłaceniu pożyczki. Mariusz T. dał emerytce zaledwie 1,5 miesiąca na spłacenie długu, który określono w dokumentach na 60 tys. zł. Gdy nie dostał pieniędzy, przejął lokal i go sprzedał. Czesława K. została wyeksmitowana z mieszkania razem z synem, jego żoną i dwójką wnuków. Odpis aktu notarialnego, jak mówi, dostała dopiero na swoje żądanie i w dodatku wiele dni po stracie mieszkania.

- Czuję się oszukana przez pana T., bo wykorzystał moją niewiedzę i nieświadomość. Teraz pójdę do niego i powiem, że zło, które czyni, kiedyś do niego wróci - stwierdza Czesława K.
Swoje mieszkanie wraz z rodziną opuściła także Mariola S., mieszkająca na poznańskich Krzesinach. Opowiada, że po "pożyczce" kazano jej wyprowadzić się z domu, bo okazało się, że podpisała dokumenty jego sprzedaży. Twierdzi, że dostała jedynie 69 tys. zł, a kazano jej spłacać kwotę wiele wyższą.

- Nie chcieliśmy tego zrobić, ale wtedy zaczął do nas przyjeżdżać współpracownik pana Mariusza, czyli Piotr S. Straszył, że zrobi sobie ognisko na podwórku, a nam stanie się krzywda. Wzywałam policję, która w mojej ocenie sprzyjała Mariuszowi T. Po miesiącach życia w ciągłym strachu wyprowadziliśmy się do rodziny - opowiada Mariola S.
W jej sprawie śledczy początkowo nawet nie chcieli wszcząć postępowania. Poskutkowało zażalenie do sądu. Nakazał prokuraturze wszczęcie śledztwa.

Mariusz T. w rozmowach z "Głosem" zaprzeczał zarzutom swoich klientów. Zapewniał nas, że są świadomi swoich zobowiązań oraz że nikogo nie oszukał. Podkreślał, że osoby, które nie spłacają swoich zobowiązań, nie są zastraszane ani usuwane siłą ze "swoich" mieszkań, lecz odbywa to się zgodnie z prawem. I wskazywał, że to on jest oszukiwany przez klientów, bo ci nie chcą spłacać pożyczek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski