Czytaj: Koncertu Poznań dla Ziemi nie będzie! Gwiazdy za drogie
Wyjściową ideą było wykreowanie masowego wydarzenia, które utrwaliłoby nasz wizerunek "zielonego" miasta. Dlatego koncert i to wielkiej światowej gwiazdy - bo w ten sposób rozgłos był zapewniony. Sukcesem miejscy spece nie chcieli się dzielić, dlatego wykluczono możliwość aliansu ze strategicznym sponsorem. Nie było też konkursu ofert: władze ustaliły kwotę, jaką chciały na festiwal przeznaczyć i wskazywały palcem, kto im się podoba. Resztą miał się zajmować pośrednik - w pierwszych dwóch latach fundacja Malta, w trzecim roku firma My Music.
Efekt? Branża dowiedziała się, że jest miasto-jeleń, który woła, że ma prawie 3 miliony złotych i koniecznie chce je wydać. Tak kupują koncerty sułtani, dyktatorzy i rosyjscy miliarderzy, którzy chcą, żeby im Jennifer Lopez zaśpiewała na urodzinach.
Na Openerze co roku występuje kilku artystów z Poznania - na koncertach "Poznań dla Ziemi" przed gwiazdami ze świata nigdy nie wystąpił żaden lokalny zespół. W interesie poznańskich artystów ich miasto nie kiwnęło nawet palcem.
Miasta - o ile nie bawią się w sułtana Brunei - robią inaczej. Spójrzmy na Łódź czy Gdańsk - tworzą wielkie hale i zapraszają: chcecie robić koncert w Polsce? Zróbcie go u nas, zarobimy na tym wspólnie. Poznań robił odwrotnie: chciał mieć gwiazdę, a potem martwił się, gdzie ją pokazać. Stąd koszty przystosowania Malty i Cytadeli do potrzeb imprezy, a potem nieziemski pośpiech przy Stingu, który musiał grać na stadionie pokrytym warstwą pyłu. Czyżby po to, by "ekologiczny" rockman mógł zaprosić na scenę starającego się o kolejną kadencję prezydencką Ryszarda Grobelnego i samemu zmyć się z niej po angielsku?
Po koncercie Stinga "Głos" powiedział: "sprawdzam". Zapytaliśmy Biuro Promocji Miasta jak gospodarowano niemałymi środkami publicznymi. Wątpliwości było wiele - na przykład dlaczego miasto zrezygnowało ze sporej kwoty z zapisanej w umowie części zysku z biletów. Nasze publikacje Łukasz Goździor nazywał "manipulacją opartą na przeinaczeniach". Od tego momentu jego biuro zaczęło mówić o "złej atmosferze" wokół wydarzenia, która stała się przyczyną odwołania imprezy.
Sting musiał grać na stadionie pokrytym warstwą pyłu. Czyżby po to, by "ekologiczny" rockman mógł zaprosić na scenę starającego się o kolejną kadencję prezydencką Ryszarda Grobelnego i samemu zmyć się z niej po angielsku?
Podał też drugą przyczynę. Stwierdził, że za 2,7 miliona złotych "nie udało się zakontraktować żadnej gwiazdy formatu". Panie Łukaszu, miasto Gdynia do festiwalu Opener dołożyło w tym roku 2,4 miliona i miało u siebie Coldplay, Prince'a plus kilkudziesięciu atrakcyjnych wykonawców. Bo działało jak partner w interesach, a nie nuworysz, który chce się pokazać. Aha, na Openerze co roku występuje kilku artystów z Poznania - na koncertach "Poznań dla Ziemi" przed gwiazdami ze świata nigdy nie wystąpił żaden lokalny zespół. W interesie poznańskich artystów biuro promocji miasta Poznań nie kiwnęło nawet palcem.
Na całym świecie wielkie koncerty to wielki interes. Poznań go nie zrobił, bo nie umiał, a może nawet nie chciał. Po prostu dokładał, tylko raz - przy okazji występu Radiohead - osiągając rzeczywiście duży, wizerunkowy efekt. Gdy kryzys zajrzał w oczy, "Poznań na Ziemi" stał się tym, czym był od początku - kosztowną zabawką władz. Dlatego liczę na uczciwe rozliczenie magistratu z tego blamażu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?