Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznań: Komenda, w której nie było żadnych policjantów

Adriana Rozwadowska
Ile czasu może zająć policjantom pokonanie sześćdziesięciu pięciu metrów z komendy do sklepu, w którym ekspedientki zatrzymały złodzieja? Okazuje się, że ponad dwadzieścia minut. Policja jednak nie ma sobie nic do zarzucenia, bo... takie są procedury.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
Same złapały złodzieja. Na policję czekały 30 minut!

Po publikacji "Głosu" w internecie zawrzało. Ekspedientki dwóch sklepów przy ulicy Grunwadzkiej ujęły złodzieja. I byłaby to modelowa opowieść o współpracy obywatela z policją gdyby nie fakt, że kobiety pod 997 dzwoniły aż trzy razy. Mimo to na przyjazd radiowozu czekały ponad dwadzieścia minut. Tymczasem dokładnie po drugiej stronie skrzyżowania, przy którym mieści się sklep, stoi siedziba Komendy Miejskiej Policji.

Policja tłumaczy, że w budynku komendy nie było nikogo, kto mógłby zareagować. To policjant dyżurny wysyła patrol, który może znajdować się w danej chwili w dowolnej części rejonu. I jeśli na przykład wysłany z daleka radiowóz ugrzęźnie w korkach, lub będzie zmuszony zainterweniować po drodze, to fakt, że zdarzenie ma miejsce tuż pod komendą, wcale nam nie pomoże. Z budynku nie wyjdzie nikt, bo wszystko odbywa się zgodnie ze sztywnymi procedurami.

- Policjanci zostali wysłani przez dyżurnego na miejsce zdarzenia natychmiast. Zauważyli jednak incydent z udziałem pieszego, który niemalże został potrącony przez auto. Musieli interweniować, a czas dojazdu się wydłużył - wyjaśnia rzecznik wielkopolskiej policji, Andrzej Borowiak.

Dlaczego policjanci nie zgłosili, że podejmują dodatkową interwencję, i że na miejsce dojadą z opóźnieniem? Andrzej Borowiak: - Policjanci nie przekazali sprawy innemu patrolowi, bo nie uznali tego za konieczne. Zgłaszająca nie wspominała, złodziej jest niebezpieczny.

Kobiety dzwoniły jednak aż trzy razy... - Pytały, kiedy przyjedzie radiowóz. Zdaję sobie sprawę, że w tak nerwowej sytuacji każda minuta trwa wieczność - odpowiada Andrzej Borowiak.

Poznańska policja ma ostatnio wyjątkowego pecha. Luty. Wandale niszczą ogródek piwny kawiarni "Dylemat". Policję po raz pierwszy wzywa o godzinie czwartej nad ranem właściciel sąsiedniego lokalu. Policja przyjeżdża na miejsce w godzinach popołudniowych.

Początek marca. Mężczyzna wybił szybę w serwisie telefonów komórkowych przy Świętym Marcinie. Był agresywny i groził właścicielowi śmiercią. I choć został przez niego zatrzymany, zdążył uciec zanim przyjechała policja. A ta jechała ponad godzinę...

I jeszcze poznański klasyk gatunku - Marek Obtułowicz. Mężczyzna prowadził sklep przy ul. Głogowskiej. Musiał go zamknąć, bo nękali i okradali go drobni przestępcy. Policja nie zdołała mu pomóc. - Za każdym razem, kiedy dzwoniłem na policję, czekałem około godziny na jej przyjazd - opowiada sklepikarz. A dzwonił nie tylko w sprawie kradzieży. - Pewnego dnia do sklepu wbiegła kobieta. Mąż ją pobił, w domu została dwójka dzieci. Prosiła, żebym zadzwonił na policję. Patrol nie przyjechał, bo przez 25 minut nie udało mi się dodzwonić do dyżurnego...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski