Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznań Maraton: Dzień po... - komentarz Przemka Walewskiego

Przemek Walewski
Robert Korzeniowski na mecie maratonu w 2008 r.
Robert Korzeniowski na mecie maratonu w 2008 r.
14. Poznań Maraton komentuje Przemek Walewski.

Kenijczyk Tarus David Kiptui wygrał bezdyskusyjnie 14. Poznań Maraton. Osiągnął drugi czas w historii poznańskiej imprezy - 2:13:08. Za nim finiszował ubiegłoroczny zdobywca pierwszego miejsca Kenijczyk Kirui Edwin - 2:15:47 (jego rodak, który pierwszy przybiegł na linię mety został zdyskwalifikowany za doping).

Trzeci na mecie był Polak Paweł Ochal z Bydgoszczy (2:15:58), który wraca do gry na maratońskich trasach po perypetiach z kontuzjami. Maraton ukończyło w limicie czasu sześciu godzin 5666 biegaczy. Wielu maratończyków musiało spasować na trasie.

Wśród kobiet triumfowała Białorusinka Maryna Damantsevich (2:36:02), przed swoją rodaczką Wolą Rezkają (2:38:24) i Polką Arletą Meloch (2:43:00). Zabezpieczenie medyczne, obstawa służb porządkowych – policji, straży miejskiej, wolontariuszy – dawały biegaczom komfort ubezpieczenia.

- Czytelne oznaczenie poszczególnych kilometrów, punkty odżywcze były pod rękę, a to bardzo ważne dla każdego, kto debiutuje w maratonie – podkreślał na mecie Tomasz Stryczyński, który ma na swoim koncie dwa triathlony, ale na dystansie maratońskim debiutował. – Nawet, jak złapały mnie skurcze, to mogłem zawsze liczyć na pomoc w punktach medycznych.

Paweł Ochal powiedział nam na mecie, że trasa nie należy wprawdzie do najszybszych, ale że jest zadowolony z wyniku i przede wszystkim miejsca. Kenijczycy, choć narzekali na zimno (temperatura odczuwalna 10 stopni Celsjusza), zwyciężyli zgodnie z przewidywaniami. Kiptui dobiegł samotnie do mety, z prawie trzyminutową przewagą nad drugim maratończykiem.

Dla Andrzeja Krzyścina, dwukrotnego zwycięzcy poznańskiego maratonu, taka temperatura jest komfortowa. Andrzej przyglądał się zmaganiom maratończyków razem z innymi kibicami. Organizatorzy jakby zapomnieli o triumfatorze z Gniezna, przeciwnie niż organizatorzy maratonu w Austin w USA, gdzie Krzyścin również zwyciężał.
- No cóż..., nie ukrywam, że to trochę dziwne - dyplomatycznie komentował Andrzej.

Wśród gości maratonu był mistrz olimpjski i mistrz świata w chodzie sportowym Robert Korzeniowski, który właśnie w Poznaniu, pięć lat temu, pokonał biegiem trasę maratonu.

W historii tej konkurencji nikt tyle nie osiągnął, co popularny „Korzeń”. Tylko jeden raz w dziewięciu przypadkach, gdy wszedł na podium wielkiej imprezy, na jego szyi zawisł… brązowy medal. Miało to miejsce w mistrzostwach świata w Goeteborgu w 1995 roku. Przeszedł w swej karierze tyle kilometrów, ile liczy trzykrotny obwód kuli ziemskiej. Po Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku zakończył karierę chodziarza, został szefem sportu w TVP i postanowił zostać … biegaczem.

- Zajęło mi to prawie dwa lata. Przestawienie się z chodzenia na bieganie nie było łatwe. Na początku przypominało to skrzyżowanie chodu z bieganiem - opowiada Robert. - Musiałem swoje ciało nauczyć nowej biomechaniki. Mówiąc w uproszczeniu, wyżej podnosić stopy, co związane było z wybiciem. Przez lata chodzenia bieganie było surowo zabronione, za tzw. fazę lotu groziła dyskwalifikacja. Gdzieś miałem to zakodowane w głowie nawet jak zacząłem biegać amatorsko. Z czasem było coraz lepiej. Wiele mi dało bieganie w terenie, w Kampinosie. Teren wymusza podnoszenie stóp, a nie ciągnięcie ich przy ziemi.

- Półmaraton pobiegłem w 1:19.00. Nowym wyzwaniem było przebiegnięcie przeze mnie maratonu w Poznaniu w 2008 r. – opowiadał na mecie 9. edycji poznańskiego maratonu. - Przyznam, że najdłuższe wybieganie jakie zrobiłem to było zaledwie 15 km. Myślałem, że w Pekinie będę mógł potrenować, ale zachorowałem i czas mi uciekł. Maraton wziąłem, niejako z marszu razem z Przemkiem Walewskim, maratończykiem i redaktorem Runner's World w roli „zająca”. Czas na mecie: 2:51.29. To co zrobiłem, to dzięki dzikiej wydolności, która mi pozostała po zakończeniu kariery. No i duża zasługa Przemka, który informował mnie o każdym zakręcie, górce, podbiegu. Był jak pilot rajdowy.

- Do dzisiaj pamiętam ten bieg - uśmiecha się Robert, wspominając swoje słowa w 2013 r., po starcie w „Biegu Przemysła” na 10,6 km nad Maltą w przeddzień maraton. Robert zajął 7. miejsce w kategorii open i drugie w mastersach. - To była niesamowite przeżycie, prawdziwe wyzwanie, podobnie jak pięć lat wcześniej, także po rycerskiej walce. Wtedy, w 2008 r. to był przełom w mojej karierze sportowej. Po przebiegnięciu maratonu, zacząłem myśleć o sobie, że też jestem biegaczem. Teraz biegam, chodzę. Staram się być jak najbardziej aktywny, jak facet, który skończył 40 lat.

Obserwując polskie maratony, to wydaje się, że skończyła się „bitwa na frekwencję”. Dla wielu biegaczy nie liczy się już masowość, ale klimat i jakość, a co za tym idzie bezpieczeństwo, imprezy. Może się okazać, że ktoś się zniechęci, bo „makaron był zbyt rozgotowany”, a kilometry „zbyt długie”. Moim zdaniem, nadszedł czas, by polskie maratony nie powielały się na wzajem, ale wreszcie odnalazły coś, co jest ich niepowtarzalnym klimatem.

Więcej w piątkowym wydaniu „Głosu Wielkopolskiego”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski