Poznań: Znamy przyczyny katastrofy dźwigu

Łukasz Cieśla, Rafał Cieśla
Dźwig przewrócił się na budowie dworca PKP w Poznaniu
Dźwig przewrócił się na budowie dworca PKP w Poznaniu Agnieszka Goździejewska
Ujawniamy kolejne bulwersujące fakty związane z katastrofą dźwigu na budowie nowego dworca PKP w Poznaniu. Z naszych ustaleń wynika, że w miejscu, w którym stał dźwig nie powinny być w ogóle wykonywane żadne tego typu prace. To jednak nie wszystko. Dźwig był także wyposażony w system, który miał go chronić przed przeciążeniami. Czyli, żeby maszyna nie podnosiła elementów, które są dla niej zbyt ciężkie. Okazało się, że system zabezpieczający był wyłączony.

Przypomnijmy, że na początku marca prowadząca śledztwo prokuratura poinformowała, że przyczyną katastrofy był grząski grunt, na którym stał dźwig. Śledczy potwierdzili tym samym ustalenia "Głosu Wielkopolskiego", który o wadliwym gruncie informował już w styczniu. Zaniedbań było znacznie więcej.

CZYTAJ TEŻ:
POZNAŃ: 50-TONOWY DŹWIG RUNĄŁ NA BUDOWIE DWORCA W POZNANIU
POZNAŃ: DŹWIG PRZEWRÓCIŁ SIĘ NA DWORCU. JEDNA OFIARA

Grunt to piasek
Skąd wziął się wadliwy grunt na budowie dworca PKP? W miejscu, gdzie pracował dźwig wcześniej prowadzone były wykopy na głębokości około 3 metrów. Zostały zasypane piaskiem.
Wcześniej grunt został również obniżony. I mimo że te prace były zgodne z projektem, to jednak po ich zakończeniu nikt nie sprawdził, czy na tak zmienionym podłożu może stanąć ciężki sprzęt.

Takie badanie zostało wykonane dopiero po katastrofie.
Przeprowadziło je laboratorium Oddziału Budownictwa Drogowo-Mostowego w Poznaniu. Co z nich wynika? Przede wszystkim, że ten grunt przed posadowieniem dźwigu powinien zostać utwardzony. Poziom zagęszczenia podłoża nie spełniał minimalnych wartości wymaganych do prowadzenia prac.

Przeciążenie 142 procent
Choć grząski grunt był główną przyczyną katastrofy, to jednak nieprawidłowości na budowie było znacznie więcej. Okazuje się między innymi, że dźwig nie był przystosowany do przenoszenia ładunku przy parametrach, które osiągnął w chwili katastrofy. Nawet jeśli podłoże byłoby stabilne i dźwig stałby na nim, w pewnym momencie i tak pewnie przewróciłby się, bo jego przeciążenie wyniosłoby aż 142 procent. Można to przewidzieć na podstawie analizy kilku danych: wagi podnoszonego ładunku, przeciwwagi, długości wysięgu dźwigu.

- Ten dźwig, przy dużym wysięgu, jaki był konieczny do przeniesienia tamtego ładunku, był zbyt mały do pracy z kilkunastotonowym ciężarem - opowiada nam osoba znająca szczegóły tej sprawy. - Ale tam jednak pracował. To granda. Zamiast niego powinien tam stać znacznie większy sprzęt. Ale najciekawsze jest to, że w tych maszynach działają specjalne systemy informuje operatorów o przeciążeniach - dodaje.

Z informacji "Głosu" wynika, że taki system był zainstalowany również na feralnym dźwigu.

- W praktyce prowadzenie robót dźwigiem, który nie nadawał się do takich prac, było możliwe w jednym przypadku, czyli po wyłączeniu systemu nadzorującego przeciążenia. A to wymaga tylko przekręcenia kluczyka na pulpicie. Tak zresztą nagminnie postępują operatorzy - kontynuuje nasz rozmówca.

Chcieliśmy o to zapytać obrońcę operatora. Jednak adwokat Krzysztof Urbańczak w ostatnich dniach nie odbierał telefonu. Wcześniej mówił nam, że nie zna treści opinii dotyczącej katastrofy. Czy ją ostatnio poznał? Tego nie wiemy.

Winny nie tylko operator?
Obecnie jedynym podejrzanym o spowodowanie katastrofy jest operator dźwigu Tadeusz M. Wciąż przebywa w areszcie. Przypomnijmy, że po zdarzeniu uciekł z miejsca katastrofy. Po około godzinie trafił na policję. Miał 2,83 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Stwierdził, że napił się po katastrofie. Czy to oznacza, że po ujawnieniu informacji o stanie podłoża, uniknie odpowiedzialności?

Z naszych informacji wynika, że osoby uczestniczące w śledztwie przyjmują, że operator musiał wiedzieć, iż sterowany przez niego dźwig pracował ze zbyt ciężkim ładunkiem. Poza tym powinien wiedzieć, gdzie dźwig może stanąć. I jeśli miałby zastrzeżenia do stanu podłoża, zgodnie z przepisami mógł zażądać przedstawienia wyników badań gruntu lub ich przeprowadzenia. Takiego wniosku nie było. Ale nie oznacza to, że operator to jedyny winowajca.

Inwestorem na budowie nowego dworca jest firma Trigranit. Tam, gdzie doszło do katastrofy, pracowała poznańska spółka Pekabex. Ona z kolei zleciła pracę na dźwigach firmie Lewandowska.

- Jako inwestor mamy kierownika budowy. On sprawuje ogólny nadzór nad inwestycją. Natomiast szczegóły, jak choćby kwestie dotyczące pracy dźwigów były przedmiotem umowy między Pekabeksem, a firmą, której własnością stanowią dźwigi - mówił nam wcześniej Przemysław Terlecki, rzecznik Trigranit w Poznaniu.

Z naszych ustaleń wynika, że przedstawiciel Trigranitu odpowiedzialny za nadzór nad budową twierdzi, że nikt on niego nie domagał się wyników badań gęstości podłoża przed rozpoczęciem feralnych prac. Z kolei przedstawiciel Pekabeksu zasłania się niepamięcią w sprawie stanu gruntu przed rozpoczęciem prac dźwigu. Poza tym stwierdził, że posadowienie dźwigu należało do kompetencji operatora.

Prokuratura oceni na pewno pracę różnych osób na budowie nowego dworca. Śledczy nie chcą jednak mówić o szczegółach swoich zamierzeń.

Operator pił cytrynówkę
Do katastrofy na budowie dworca PKP doszło 12 grudnia ubiegłego roku. Przed południem dźwig, podczas przenoszenia dużego ładunku, przewrócił się na konstrukcję budowli. W szpitalu wskutek odniesionych obrażeń zmarł Aleksander Sz., jeden z pracowników. Drugi z rannych monterów przeżył. Operator dźwigu Tadeusz M. oddalił się z miejsca zdarzenia. Po ponad godzinie trafił w ręce policji. Funkcjonariuszom przekazali go pracownicy firmy, która zatrudniała operatora. Tadeusz M. po zbadaniu alkomatem miał 2,83 promila. Twierdził, że pił dopiero po katastrofie wskutek szoku. Z naszych ustaleń wynika, że w ciągu godziny wypił pół litra wódki cytrynowej. Poznańska prokuratura uważa, że operator wypił tak dużo alkoholu, by "przykryć" fakt, że rozpoczął pracę pod wpływem alkoholu. Jak informują śledczy, te przypuszczenia potwierdza najnowsza opinia biegłego. Z kolei obrońca operatora uważa, że ta opinia nie jest niekorzystna dla jego klienta. Będzie domagał się jego wypuszczenia z aresztu. W przeszłości operator miał już konflikty z prawem - m.in. dwukrotnie skazywano go za jazdę pod wpływem alkoholu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 4

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

s
specjalista
Gdyby działały zabezpieczenia nic by się nie stało. Pracowałem kiedyś na Liebheer 50 ton wiele razy odmówiłem wykonania usługi z tytułu nieodpowiednich warunków. Miałem przypadki, że przekraczałem parametry pracy, ale elektronika nie pozwoliła kontynuować prac.
t
tomek
Mechanizm wydaje się prosty. Na gębę karze nie operatorowi łamać przepisy i zasady bezpieczeństwa. Co ma zrobić operator?? - sprzeciwić się i stracić pracę?
Jak odbywa się wybór sprzętu do prowadzenia robót? Nie przeprowadza się żadnych obliczeń tylko wysyła się na oko jakiś tam dźwig i doświadczalnie stwierdza się, że jest za mały???? To że dźwig jest nieodpowiedni na pewno wiedziało wiele osób. Mniejszy, ale zdecydowanie tańszy. A inżynierowie "udają że nie widzą". Dwa dni po wypadku pracowały już zupełnie inne dźwigi!

Panie Łukaszu, trzeba dalej naciskać na prokuraturę, aby starała się dotrzeć do prawdziwych sprawców tragedii, także w kierownictwie firmy Lewandowski.
s
szypa
Zanim coś zostanie chlapnięte w prasie trzeba to sprawdzić do końca. Inwestorem tej budowy nie jest żadna prywatna firma jak tu napisano ale tak naprawdę to Skarb Państwa. Firma wygrała przetarg na przygotowanie i realizację inwestycji w imieniu S.P. jako Generalny Wykonawca lub Inwestor zastępczy. Bowiem dotąd żadna prywatna firma nie jest właścicielem terenów kolejowych, na których jest zlokalizowana ta inwestycja, a nowy budynek dworca będzie własnością PKP, a nie prywatnej spółki. PKP niezależnie od obecnej formy organizacyjnej jest w całości własnością Skarbu Państwa i to SP jest inwestorem, a nie przygotowujący, a zarazem realizator inwestycji. Całkowite pomieszanie pojęć i rozmywanie odpowiedzialności.
W
Widukind
Prawdziwe przyczyny wypadku podali natychmiast internauci na tym forum. Może Pan to sobie sprawdzić. Tzw. śledczy coś tam bredzą o alkoholu jako głównej przyczynie powoli jednak już przebąkując coś o prawdziwych przyczynach. I na zakończenie : skąd operator miał wiedzieć ile kg każą mu podnieść ? Miał zważyć ? Czym ? Skąd miał wiedzieć że grunt jest za miękki ? Iść do wróżki ? A skąd ten szczur że niby mogło być wyeliminowane zabezpieczenie ? Są jakieś bezdyskusyjne dowody ? Śmierdzi z daleka : dajcie człowieka , znajdziemy paragraf. Taki sam scenariusz z tą katastrofą kolejową. Na zakończenia rada : może najlepiej byłoby aby pracownicy Głosu wyraźnie, bardzo wyraźnie artykułowali co w tekście pochodzi od nich a co nie. Bo teraz to wygląda na galimatias.
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski
Dodaj ogłoszenie