18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznaniak najstarszym ministrantem w Polsce! [ZDJĘCIA]

Łukasz Pilip
Zygmunt Rypiński jest najstarszym ministrantem w Polsce
Zygmunt Rypiński jest najstarszym ministrantem w Polsce Archiwum rodzinne
Zygmunt Rypiński jest najstarszym ministrantem w Polsce. Służy do mszy świętej w farze, kaplicy św. Rodziny i kościele św. Marcina.

- Ludzie pytają mnie, po co tak często chodzę do kościoła. Namawiają, żebym siedział w fotelu, bo jestem emerytem. Ale ja służbę w kościele mam we krwi - mówi Zygmunt Rypiński, jeden z najstarszych ministrantów w Polsce.

Na początku rozmowy pan Zygmunt zaznacza, gdzie się urodził. Jest dumny z tego, że pochodzi i mieszka w Poznaniu. Bo tylko w czasie wojny opuścił rodzinne miasto. I to nie z własnej woli. Przesiedlono go do Mielca, należącego do Generalnej Guberni. Stamtąd wrócił z rodziną po 5 latach. Zależało mu, aby służyć Bogu w Poznaniu, miejscu, w którym się urodził. Dziś jest ministrantem w farze, kaplicy św. Rodziny i kościele św. Marcina.

- Ale pana to chyba mało interesuje - przerywa śmiejący się ministrant. - Pan to chce wiedzieć, jak długo żyję. No więc, proszę pana, brakuje mi czternastu lat do stu. A służę od roku 1940.

Po wybuchu II wojny światowej rozpoczynają się przesiedlenia poznaniaków. Wśród nich jest pan Zygmunt z rodziną. Od 16 grudnia musi więc tymczasowo zamieszkać na ulicy Bałtyckiej, w przedwojennych magazynach broni. Jednak po niecałych 3 miesiącach od przesiedlenia rodziny, władze przenoszą ją do Mielca.

- Ludzie pytają mnie, po co tak często chodzę do kościoła - mówi Zygmunt Rypiński

- I tutaj zaczyna się moja ptasia przygoda w komży - wspomina pan Zygmunt. - Ale proszę pamiętać, że chciałem służyć już w Poznaniu. Tuż przed wysiedleniem. Tylko wojna pokrzyżowała mi plany.

Zygmunt Rypiński po raz pierwszy ubiera komżę 2 listopada 1940 r. Będzie ją nosić przez ponad 4 lata pobytu w Mielcu. Dzień w dzień.

- Jak ja się wtedy modliłem! Jak mnie ciągnęło do rodzinnego miasta! - Ministrant wraca do Poznania w marcu 1945 r. Postanawia służyć dalej. Ale kilka lat później od tej decyzji czas spędzony w kościele, musi dzielić z obowiązkami w pracy. Otrzymuje posadę głównego księgowego w średnim przedsiębiorstwie.

- Od tego momentu staję się ministrantem niedzielnym - mówi. - Już nie chodzę co dzień do kościoła, bo rano muszę być w pracy. A mszy wieczornych jeszcze nie ma. Komżę ubieram wyłącznie w niedzielę.

Chociaż jeden raz w tygodniu trzeba służyć, jak uważa pan Zygmunt. Dlatego każdą niedzielę spędza przy ołtarzu. Wtedy też odpoczywa. Bo bycie ministrantem ma we krwi. Sama służba jest dla niego niczym amen w pacierzu. Zawsze są na nią czas i chęci. A przede wszystkim - zdrowie.

Głos ludu
W 1972 roku kończę kurs na lektora. Odtąd czytam na mszy. I czuję, jak powoli staję się głosem ludu. Jakimś pośrednikiem między wierzącymi a Bogiem. Doskonałe uczucie - mówi Zygmunt Rypiński.

Czy dzisiaj ministrant jest jeszcze potrzebny? - pytam. - No, na razie tak. Bo ksiądz bez niego sobie nie poradzi. Musi mieć pomoc. Ale proszę się nie bać, dobrze wiem, kiedy odejść.

Niektórzy uważają, że pan Zygmunt "pcha się do ołtarza". Że już dawno mógłby porzucić służbę i usiąść w fotelu niczym emeryt. Od roku chodzi przecież o lasce. Jak ma z nią pomagać księdzu? To 86-letniemu mężczyźnie nie wypada już służyć?
Ale przed mszą pan Zygmunt odkłada laskę. Potrafi uklęknąć tak samo jak inni. I tak samo jak inni ma mocny głos, który niesie się z ambony. Niczym więc nie różni się od pozostałych ministrantów. Może tylko jako jedyny z ich grupy zakłada do czytania okulary.

- Gdybym czuł się niedołężny, a umiałbym jeszcze chodzić, to bym stopy na ołtarzu nie postawił. Wyobraża pan sobie, abym nie potrafił przynieść księdzu ampułek? Żeby dłonie mi się trzęsły? Żeby komunia święta miała mi wypadać z rąk?

Ministrant dodaje, że kiedy myśli o swojej wierze, to przypomina sobie słowa ciotki. Ta powiedziała mu: "Pamiętaj, chociażbyś codziennie wstawał o północy, to nic nie zrobisz bez Bożej pomocy". To jedna z żelaznych zasad służby pana Zygmunta.

- Proszę pana! Pan musi też coś wiedzieć. I to bardzo ważnego - przerywa nagle ministrant. - W ciągu 73 lat spędzonych w komży bardzo przeżyłem jedno wydarzenie. To była śmierć księdza Antoniego Hałasa. Kleryk wraz z Zygmuntem Rypińskim pojechał do Mielca tym samym transportem. Obaj brali więc czynny udział w tworzeniu kościoła poza rodzinnym miastem.

Jednak ksiądz zginął tuż przed wyjazdem do Poznania. Ostatni pocisk, który spadł na Mielec, trafił akurat do jego schronu.

- Moi rodzice znali go bardzo dobrze. Przychodził do naszego domu w Poznaniu, rozmawiał z moim ojcem. Służyłem nawet na jego mszy. Dlatego księdza Antoniego postanowiłem pożegnać w należyty mu sposób. Zebrałem moich siedmiu kolegów. Wzięliśmy trumnę z jego ciałem na swoje barki. I tak nieśliśmy ją przez cały cmentarz aż do grobu. To był najbardziej wzruszający moment w ciągu mojej 73-letniej służby.

Pożegnanie
- Gdyby któryś z nas odszedł, to ja wierzę, że zobaczymy się o, tam, na górze - mówi Zygmunt Rypiński i unosi palec. - Ale niech pan pamięta, że na to "tam" trzeba sobie zasłużyć. Może mi to się już udało. Ale jeszcze tego nie wiem. Pozostawiam to Bogu. Nikomu innemu. Amen.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski