Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznański Brel: produkt eksportowy. Zobacz film

Marcin Kostaszuk
Duże wrażenie na widzach wieczornego koncertu zrobiła pochodząca z Marsylii Mouron
Duże wrażenie na widzach wieczornego koncertu zrobiła pochodząca z Marsylii Mouron Janusz Romaniszyn
"Szukając duszy Jacquesa Brela" - tak sformułowany tytuł flagowego koncertu tegorocznej Malty (bo chyba nie będzie nim Tercet Egzotyczny...), oznaczał, że organizatorzy mierzą się ze sporym wyzwaniem. Ale okazało się, że warto było je podjąć.

Zamiast zamówić gwiazdę, Malta postawiła tym razem na koncert autorski, wyraźnie mierząc się z tradycją wrocławskich festiwali piosenki aktorskiej, na których sprawdzały się muzyczne portrety wielkich: Cohena, Waitsa, Brecha i Weilla, czy nawet Cave;a. Brel wydawał się naturalny we flamandzkim otoczeniu - kto nie wierzył, ten musiał zmienić zdanie, słuchając i czytając tekst "Marieke", w którym podmiot liryczny opiewa ukochaną, przy okazji zachwycając się pięknem Flandrii, nawet jeśli on jest w Gandawie, a ona w Brugii...

W zrozumieniu wymowy tego i innych tekstów pomogły ich tłumaczenia, wyświetlane na dwóch dużych ekranach po bokach sceny. Pomysł bardzo trafny - nie sposób docenić geniuszu piosenek Brela, nie wiedząc, że za ekspresyjnym śpiewem kryły się myśli przelane na piękne teksty piosenek. Innym poznańskim dodatkiem do brelowskiego święta był zaskakująco sprawny zespół złożony z poznańskich muzyków. Odnaleźli się zarówno w tęsknych chanson, jak i nieomal rockowych aranżacjach, co świadczy o nielichej sprawności w większości młodych instrumentalistów.

Wokaliści dobrani zostali chyba na zasadzie przeciwieństw i kontrastów. Zaczęła Niemka Dagmar Krause, obdarzona ciemnym, niskim, jękliwym głosem, świetnie sprawdzającym się w dramatycznych utworach w rodzaju "La Mort" ("Śmierć"). Jej interpretacje czterech piosenek budziły nostalgię i zadumę, a doskonałe podsumowanie kryło się właśnie w tekście "La Mort" - przybyła, by "opłakiwać pięknie czas, co mija"...

Krajanin Brela, Arno Hintjens z Ostendy, rozniósł ów ciężki klimat na strzępy już samym "Hello", ujawniającym walory głosowe doświadczonego pijaka. Dagmar Krause po prostu stała i śpiewała - Arno siedział, ale jak widać nawet w tej pozycji można tańczyć kankana czy rujnować sobie fryzurę i tym samym nawiązywać do Brela i jego równie wyrazistej gestykulacji. Zaśpiewał tylko trzy piosenki ("Le Bon Dieu", "Bruxelles" i "Voir un ami pleurer"), ale zapamiętano go od razu i na długo. Nonszalancja, zachrypnięty głos i maniery wściekłego, barowego śpiewaka.

Z pierwszej części koncertu największym wydarzeniem były utwory śpiewane przez pochodzącą z Marsylii Mouron. Wyglądała trochę jak Maria Peszek i okazała się równie wszechstronna i magnetyzująca.

W jej wykonaniu pijacki song "Jef" brzmiał zaskakująco wiarygodnie, podobnie jak poprzedzony tyradą o nienawiści do głupoty "Ces Gens-Lŕ". Ale to było tylko preludium do wspaniałej wersji... "Amsterdamu".

Po przerwie mieliśmy okazję posłuchać reżysera Niska Hobbsa, który wystąpił w roli wokalisty i tym samym spełnił obietnicę z wywiadu dla "Głosu". Bratanek bohatera koncertu Bruno Brel zaprezentował m.in. "Mathilde" i "Les Vieux" i generalnie wstydem swego słynnego nazwiska na pewno nie okrył.

Po jego występie można było wygasić telebimy z tłumaczeniami - polszczyzna Czesława Mozila jest specyficzna, ale na pewno zrozumiała. Trzy zaśpiewane przez niego piosenki Brela zostały dobrane idealnie do kabaretowego emploi wokalisty - ze szczególnym uwzględnieniem utworu "Dziewczyny i psy". Czesław wszedł w rolę napisaną "pod niego" i po prostu zawieść nie mógł.

Co innego Marc Almand, któremu reżyser zwalił na głowę najbardziej znane, a zarazem i wymagające klasyki flamandzkiej legendy. Śpiewanie ich po angielsku było dla wokalisty ułatwieniem, ale nie dość znacznym: w "La Valse R Mille Temps" musiał w pewnym momencie wstrzymać orkiestrę i nabrać tchu, co spowodowało lawinę komentarzy o wydźwięku "Bajor śpiewa to na jednym oddechu". Almond starał się bardzo, ale głównej roli spektaklu nie udźwignął. Owacja na widok Mouron wychodzącej na bis tylko to potwierdziła, choć Almond dołączył do niej na finałowe "Jacky".

Będę bronił brelowskiej międzynarodówki, choć mam wrażenie, że najważniejsze utwory ("Ne Me Quitte Pas", "Le Diable "Ca Va") zabrzmiałyby lepiej, gdyby zaśpiewano je w wersji oryginalnej. Bohaterami koncertu niespodziewanie stali się Mouron i Czesław - może jednak lepsza byłaby wersja jedynie polsko-francuska? Różnorodność wykonań była jednak wartością, dla której warto było zapraszać też artystów z innych obszarów językowych. Nie ma jednak niedosytu, a szczególne brawa należą się autorom nowych, ciekawych aranżacji, którym sprostała poznańska orkiestra. Właśnie dlatego mam nadzieję, że to z założenia jednorazowe wydarzenie, może w przyszłości stać się naszym długo oczekiwanym artystycznym produktem eksportowym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski