Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznańskie fyrtle Krzysztofa Krawczyka [ROZMOWA]

Marek Zaradniak
Krzysztof Krawczyk niedługo świętuje swoje 70. urodziny
Krzysztof Krawczyk niedługo świętuje swoje 70. urodziny Archiwum Krzysztofa Krawczyka
Tak jak dziś inwestuje się w piłkarzy, tak przed laty Estrada Poznańska zainwestowała we mnie - wspomina Krzysztof Krawczyk, piosenkarz, który w czwartek obchodzi 70. urodziny.

W czwartek będzie Pan obchodził 70. urodziny. Wszystkiego najlepszego. Jak u Pana ze zdrowiem? Czy wszystko w porządku?
Wszystko to, co 70-latka może dopaść, właśnie mnie dopada. Mam endoprotezę i oszczędnie trzeba wydatkować siłę, bo jednak godzinny czy półtoragodzinny koncert jest dla mnie wysiłkiem. I zawsze tak było. Zarówno wtedy, gdy byłem młody, jak i teraz, gdy jestem już, mówiąc delikatnie, trochę starszy. Ale muszę powiedzieć, że dzięki Bogu, mojej żonie oraz otaczającym mnie ludziom jak mój menedżer Andrzej Kosmala czy kompozytor Rysiek Kniat albo mój asystent Robert Urbańczyk mam dobry nastrój, a rodzina podtrzymuje „dobry wiatr” i mówi, że trzeba pracować, grać nawet gdy człowiek jest trochę zmęczony.

Jak Pan dba o formę?
Jeśli coś mnie łupie w kręgosłupie, to używam plastrów rozgrzewających i zakładam je na imprezę. Czasami trzeba zastosować akupunkturę przeciwbólową i przeciwzapalną odcinka lędźwiowego, ale przede wszystkim trzeba ćwiczyć. Robiłem to w każdym wieku, bo w pewnym momencie mięśnie zaczynają boleć. Mam też półleżący rower, na którym ćwicząc, wzmacniam kolana, bo jak wspomniałem, mam endoprotezę i kolana zawsze się odzywają. Są też ciężarki, za które łapię co jakiś czas. Myślę, że chyba wszyscy w moim wieku mają już obowiązek dbania o siebie.

Plotki mówią, że zrobił Pan sobie operację plastyczną albo nawet kilka...
(Śmiech). To jest dowcip sezonu. Przede wszystkim, aby zrobić sobie operację plastyczną, to trzeba mieć co najmniej pół roku przerwy w występach. A na taką przerwę mnie nie stać. Bo ja nigdy nie byłem człowiekiem oszczędnym. Operacja plastyczna to jest duży wydatek i to zupełnie niepotrzebny, bo w moim przypadku jest tak, że ze zmarszczkami nie mam problemu. Mam w sobie dużo witaminy E i dość tłustą cerę. To mi bardzo pomaga. Drugą ważną sprawą jest klucz genetyczny. Wszyscy w mojej rodzinie zarówno ze strony ojca, jak i mamy długo żyli i cieszyli się zdrowiem. A wtedy nie było jeszcze mody na bieganie czy na fitness kluby jak dziś. Oczywiście trzeba też patrzeć na to, co się je i pije. Ja okres „alkoholowy” mam już za sobą. Piję tylko symbolicznie. Alkohol do niczego nie jest mi potrzebny, jeśli już to jedynie do toastów. A te plotki na temat operacji plastycznych to pierwszy raz od pana słyszę. To jednak znaczy, że twarz dobrze wygląda. Przyznam się, że na scenie czy w telewizji mam wszystko dobrze opanowane. Trochę wyszczuplam się cieniami.
A dieta? Ma Pan ulubione dania? Podobno bardzo lubi Pan kaczkę i potrafi zjeść całą na obiad.
To się skończyło parę miesięcy temu, kiedy przeczytałem w internecie, co przy mojej grupie krwi B RH plus można jeść, a czego unikać. Trzeba na przykład unikać żyta w każdej postaci - chleba i makaronów. Mogę jeść tylko pieczywo orkiszowe. Oczywiście pozwalam sobie na kurczaki, ale jem już inaczej niż kiedyś.

Przygotowuje Pan trzy płyty. Najpierw będą duety. Z kim Pan je nagra?
Parę mam już nagranych. Mam do dogrania jeszcze cztery z Maleńczukiem, Nosowską, Dąbrowską i Urszulą. Może jeszcze nagram też duet z Wojciechem Kordą. Mam też duet z synem, który planujemy jednak na inną płytę jako taki bonus. Te duety mogą wzbudzić zainteresowanie, bo niektóre się po prostu pamięta tak jak ten z Edytą Bartosiewicz czy ze Smoleniem albo z Muńkiem Staszczykiem. Mam też nagrany duet z Piaskiem. Myślę, że cała płyta zapowiada się całkiem dobrze. Jestem też po słowie z Marylą. Będziemy nagrywać, ale nie wiemy jeszcze kiedy. Tak samo jest z Edytą Górniak. My się nawet nie musimy spotykać. Bo jest ścieżka nagrana i są wskazówki dotyczące wokalu. Wtedy dogrywam wszystko w studio w Poznaniu pod kierunkiem Rysia Kniata.

Druga płyta ma być z raperami?
Ludzie z mojej wytwórni płytowej doszli do wniosku, że trzeba wykorzystać mój charakterystyczny wokal, który się nie zmienia, a opakowanie, czyli całą stronę aranżacyjną oddać raperom, którzy mogą dopisać swoje partie mówione. To jest częste zjawisko, jeśli chodzi o rap amerykański. To, że jest trochę melodii i trochę takiego przesłania, bardzo mi się podoba. To w rapie jest bardzo wartościowe i szlachetne.

Jakich raperów zaprosił Pan do projektu?
Nie mam pojęcia, bo ja się w ogóle nie orientuję, jeśli chodzi o ten rynek. Zostawiam to kompletnie Andrzejowi Kosmali i wytwórni płytowej. Gdy trzeba będzie, to po prostu dogram moje ścieżki wokalne. Sam jestem ciekaw tej przygody raperskiej. Ale ci ludzie mają naprawdę dobre osłuchanie, a to w edukacji muzycznej jest podstawą.
A jesienią przyszłego roku nagra Pan też trzecią „strategiczną płytę”. Co to będzie? Czy już coś można powiedzieć?
Mamy 20 piosenek, ale z tego musimy wybrać 10, 12, no i ten wspomniany bonus z synem jako ciekawostkę na koniec. Są to dobre piosenki napisane bardzo fajnie, nowocześnie. Muszę tylko znaleźć do każdej z nich swój osobisty wyraz nie tylko wokalny, ale też i interpretacyjny.

Ogromną rolę w Pana życiu zawsze odgrywał i nadal odgrywa Poznań. Tu Pan mieszkał, tu się urodził Pana brat. Jakie miejsca są najważniejsze ?
Mieszkaliśmy na Wildzie na Gwardii Ludowej (dziś Wierzbięcice). Nawet kiedyś pokazałem Ewie, gdzie to było. Odwiedziłem też ludzi, którzy mieszkali na drugim piętrze, ale niestety nikogo nie było. Nie były to łatwe czasy, bo ojciec zasuwał z węglem do pieca aż trzeszczało. Miałem cudownych rodziców i pamiętam tylko dobre rzeczy. Dopóki ojciec nie zmarł, nie było u nas żadnych kłopotów. Wilda to nostalgia dzieciństwa.

Potem ważnym punktem dla mnie jest Estrada Poznańska w czasach dyrektora Stanisława Nowotnego. To tam rodziły się pomysły, co mam robić dalej, gdy rozstałem się z Trubadurami. Ale chyba najważniejsze jest studio nagrań, które podawało mi wszystko na złotej tacy. Muszę powiedzieć, że Andrzej Kosmala się bardzo stara. Podobnie jak kompozytor Ryszard Kniat i Wiesiu Wolnik, cudowny muzyk, kompozytor i aranżer. Przyjaciel i człowiek. Tworzymy więc grupę czterech muszkieterów i zawsze w tym gronie zapadają różne decyzje. Czasami ścieramy się na jakieś tematy. Tak jest od początku, od mojego odejścia od Trubadurów. Właściwie tylko dwa lata spędziłem samotnie, włócząc się tu i tam.

Generalnie wszystko zaczęło się od Estrady Poznańskiej i decyzji dyrektora, do którego przyprowadził mnie Andrzej. Estrada włożyła niesamowite pieniądze w moją karierę. Wtedy nie było takiego tłumu cudownych głosów jak dziś. Konkurencja była mniejsza, a media były jedyne. Był Program I, II i III Polskiego Radia i wszystko się jakby robiło samo, choć Andrzej bardzo nad tym pracował. Trzymał rękę na pulsie, aby Krawczyka było słychać. Jest jeszcze jedno miejsce w Poznaniu, do którego podchodzę z niezwykłą atencją. To Teatr Polski im. Wilama Horzycy, który podobno bywał u nas w domu. Mam gdzieś, choć nie mogę ich znaleźć, robione przez niego ołówkiem szkice mnie śpiącego.

No i kolejne miejsce - oczywiście szkoła muzyczna, do której się szło przez park. Pamiętam, że trzeba było bardzo dużo ćwiczyć. Miałem z tym trochę problemów, więc w Poznaniu nie ukończyłem szkoły. Przenosiliśmy się wtedy zresztą do Łodzi, bo ojciec zmieniał teatr. W Łodzi czekało mieszkanie i łatwiejsze warunki. Tam spotkałem Sławka Kowalewskiego, Mariana Lichtmana i Jurka Krzemińskiego i tak powstali Trubadurzy. A wracając do Poznania - niemały wpływ miały na mnie wielkopolskie zawodowstwo, skoncentrowanie się Andrzeja na mojej osobie, działalność Ryśka i Estrady Poznańskiej. Jej inwestycja we mnie okazała się bardzo ważna. Dziś inwestuje się w jakiegoś piłkarza, a Estrada zainwestowała we mnie. Graliśmy dużo koncertów i estrada zarabiała na mnie.
Które momenty w Pana życiu nieartystycznym były ważne?
To przede wszystkim spotkanie kobiety mojego życia, bez której dzisiaj wszystko by leżało. Bo Ewa jest energiczna, zorganizowana i ma talent do logistyki. Jesteśmy kochającym się małżeństwem od 30 lat. W przyszłym roku będziemy mieli 30-lecie ślubu kościelnego. To był na pewno zwrot, dzięki któremu ustabilizowało się trochę rozhuśtane emocjonalnie moje życie i wnętrze, które nie mogło się od śmierci ojca uspokoić. Po moim jednym nieudanym związku, z Ewą przetrwałem i jestem pozytywnie nastawiony do życia. Ewa pociągnęła wszystko jak rakieta. Razem jeździmy. Ewa rozmawia z klientami i organizuje też życie rodzinne. To jest wielkie szczęście od Boga. Wszechmocny mnie po prostu bardzo pięknie potraktował, dając mi takich ludzi jak Ewa czy Andrzej Kosmala. To się wszystko ze sobą łączy. Dlatego wierzę w Boga i drogę, jaką wytyczył w moim życiu.

Mówi Pan, że przed Ewą był nieudany związek. Kiedyś powiedział mi Pan, że był zawodowym poligamistą. Dużo było kobiet w Pana życiu?
Byłem kompletnym idiotą, tak jak wszyscy w tym wieku. Uważałem, że pewne rzeczy są ważniejsze, a Pan Bóg był wtedy dla mnie na ostatnim miejscu. A kiedyś ojciec Jan Góra na Lednicy powiedział, że jeśli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne jest na właściwych. To zdanie pamiętam i powtarzam na koncertach przy okazji, gdy śpiewam „Abba Ojcze”. To jest tekst ojca Jana Góry, mojego duchowego przywódcy i przyjaciela. Gdy przyszedłem do niego spuchnięty i o kulach, to mnie nie poznał. Jak się dowiedział, że jestem śpiewakiem, to powiedział mi: To śpiewaj pan. Dalej. Trzeba śpiewać. I sam wymyślił płytę z Psalmami Dawida. Te Psalmy niebawem mają się ukazać. Z tego jestem bardzo dumny. Psalmy nagrałem pod czujnym okiem mojego przyjaciela Jerzego Miliana, współautora przeboju „Parostatek” i dyrektora Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach, z którą nagrałem pierwsze swoje wielkie hity.

Czy z perspektywy czasu nie żałuje Pan, że nie zrobił kariery na Zachodzie czy w Stanach Zjednoczonych? Była przecież taka szansa.
Zastanawiałem się nad tym, bo przecież byłem we właściwym miejscu. Ale myślę, że jednak ten element boski jest ważny. Myślę, że Pan Bóg widział mnie tutaj i być może była to najlepsza decyzja, jaka mogła zostać podjęta. Może popadłbym tam w używki? Brałem je, ale powyłaziłem z tego. To nie były jakieś poważne uzależnienia, tylko takie zachcianki. Wszystko się ustabilizowało, kiedy spotkałem w Ameryce Ewę i ona zmieniła całe moje życie na normalne, zgodne z Bogiem.
Czy angażuje się Pan politycznie? Co sądzi o „dobrej zmianie”?
Tak, chociaż przecież nie jestem zawodowym politykiem i pewnych rzeczy nie będę rozumiał. Wielu moich kolegów, którzy są politykami, mówi mi, że to niewdzięczne zajęcie. Czasami trzeba skłamać albo coś zatuszować. Polityka jest też pełna różnych niegodziwości, które można zobaczyć. Ja w każdym systemie, przy każdym rządzie śpiewałem. Zarówno za komuny, jak i później. Śpiewałem dla każdej opcji politycznej. Nie mogę powiedzieć - słuchajcie, wszyscy jesteście „be”, a liczą się tylko Kaczyński i PiS. Chociaż takie przekonania mam. Jestem człowiekiem wierzącym i bardziej ufam ludziom wierzącym niż niewierzącym. To też jest niedobre z mojej strony, ale tak się stało. Ja w politykę nie mogę się aż tak angażować, ponieważ na moje koncerty kupują bilety różni ludzie. Nie wiem, czy ktoś jest czarny, czerwony, żółty czy zielony, a koncert to jest zarazem świadectwo wiary do tego, do którego przynależę bez reszty. Moim wzorem, opiekunem, idolem, królem i Bogiem jest Chrystus. On porusza moje serce i codzienne krążenie krwi. Tak jak oddycham powietrzem, oglądam z daleka lub z bliska różne rzeczy stworzone przez Boga i nie potrafię inaczej. Żeby angażować się politycznie, trzeba mieć do tego powołanie. To też jest sprawa zawodowstwa. Ale cieszmy się, że coś się w Polsce dzieje.

Dużo jest anegdot na Pana temat?
Mój menedżer Andrzej Kosmala może nimi sypać jak z rękawa. Ja ich tak wielu nie znam. Anegdotyczne jest jednak ostatnie wydarzenie, kiedy wszystkie gazety rozpisały się, że Krawczyk słabnie i to już na pewno jest jego koniec. To historia z serii, jak bardzo media mogą fałszować rzeczywistość. Miałem gorączkę, tak jak może ją mieć każdy człowiek. Miałem zwolnienie. Zadzwoniliśmy do organizatorów koncertu, aby przeprosić. Powiedzieli, że to rozumieją, pojechała tam Urszula. Ja w tej miejscowości nawet nie byłem, a gazeta napisała, że zasłabłem na koncercie i Urszula mnie musiała zastąpić. Nie wiem, jak by to było możliwe. Co, czy ona miała tam przylecieć odrzutowcem? I to jest clou wieczoru - mnie tam nie było. Więc jak mogłem tam zasłabnąć?

Krzysztof Krawczyk

piosenkarz obdarzony charakterystycznym barytonowym głosem, gitarzysta oraz kompozytor. Wokalista zespołu Trubadurzy (w latach 1963-1973), artysta solowy od 1973 roku. Wylansował wiele znanych przebojów. Miał także „przygodę” z muzyką disco-polo. Urodził się w Katowicach, ale wiele lat spędził w Poznaniu. Mieszkał także w Stanach Zjednoczonych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski