Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezes Lecha Poznań Karol Klimczak: Zawsze jest pokusa, by kupić drogiego piłkarza

Maciej Lehmann
Prezes Lecha Poznań Karol Klimczak uważa, że nowi piłkarze wniosą odpowiednią jakość do zespołu
Prezes Lecha Poznań Karol Klimczak uważa, że nowi piłkarze wniosą odpowiednią jakość do zespołu Grzegorz Dembiński
Z Karolem Klimczakiem, prezesem Lecha Poznań rozmawiamy o transferach, finansach, przyszłości i celach sportowych Kolejorza.

Władze Lecha deklarowały, że nie będą prowadziły awanturniczej polityki transferowej, a jednocześnie dowiadujemy się, że chcieliście sprowadzić Mariusza Stępińskiego za 1 mln euro. Gdyby Ruch Chorzów i zawodnik się zgodzili na ten transfer, w Poznaniu grałby najdroższy napastnik ekstraklasy. Tylko czy najlepszy? I czy akurat ten piłkarz jest wart takich pieniędzy?

Karol Klimczak: Też nad tym się zastanawialiśmy i dlatego do nas ostatecznie nie trafił. Stępiński był przez nas dokładnie obserwowany, zresztą nie tylko on. Widzimy w nim duży potencjał. Poza tym takie są prawa rynku. Ostatnio mówił o tym trener Urban. Te kwoty być może są za wysokie w stosunku do poziomu i umiejętności piłkarzy, ale tego nie zmienimy. Mamy dwa wyjścia. Możemy albo to w jakimś sensie zaakceptować i dać takie warunki, by ten zawodnik chciał do nas przyjść, albo tego nie robimy.

Warto pewnie też postawić jedno pytanie. Dlaczego w naszej ekstraklasie nie ma rozwiniętego rynku wewnętrznego? Odpowiedź jest prosta. Polskie kluby za dobrych zawodników, żądają takie kwoty, na jakie mogą pozwolić sobie kluby zachodnie. W Ruchu doszli do wniosku, że przy dobrej grze wiosną i po Euro ten piłkarz może być wart jeszcze więcej i poinformowali, że obecnie nie jest na sprzedaż.

Mówi Pan, że Stępiński był obserwowany. Latem można było go wykupić za 100 tysięcy euro. Wtedy nikt nie dostrzegł jego potencjału?

Pamiętajmy, że Stępiński dopiero w ostatnim półroczu zrobił tak zauważalny postęp. Latem po odejściu Sadajewa rozglądaliśmy się za innym typem napastnika. Chcieliśmy pozyskać doświadczonego snajpera gwarantującego 10 goli w rundzie, od którego będzie mogła też uczyć się nasza młodzież. Wybór padł na Marcina Robaka, ale kontuzja bardzo pokrzyżowała te plany.

Zwoliński z Pogoni miał klauzulę odstępnego w wysokości 500 tys. euro, transfer Nikolica też nie kosztował Legię więcej niż 600 tysięcy euro. Teraz Lech, mając nóż na gardle, musi przepłacać, bo Nickie Bille Nielsen strzelił zdecydowanie mniej goli, jest starszy, a jego transfer oscyluje wokół tych kwot.

Nicki Bille to piłkarz z charakterem, który nie kalkuluje, nie boi się gry, nigdy się nie poddaje, chcący wygrywać. Do tego ma doświadczenie z ligi włoskiej, francuskiej i hiszpańskiej. Wartościowe jest też to, że potrafił tam zdobywać bramki. Powtarza, że chce grać o najwyższe cele. Ma wszystko to, co sprawia, żeby kibice szybko go polubili.

Hamalainenowi proponowaliście zarobki na poziomie 360 tys. euro rocznie. To też można „podciągnąć” pod paragraf awanturnictwo. A z drugiej strony wysyłacie w Polskę sygnał dla dobrych zawodników, że nie warto do Lecha przychodzić, bo mało płaci i w Poznaniu bardziej liczy się rachunek ekonomiczny niż ewentualne sukcesy.

To nieprawdziwa teza. Przede wszystkim Lech jest drużyną, której celem jest zwyciężanie. To klub, którym interesuje się i żyje cała Wielkopolska, której ma on na co dzień dawać poczucie dumy nie tylko dlatego, że walczymy o mistrzostwo, co jest zresztą oczywiste. Tu wychowują się kolejne pokolenia dzieci i młodzieży z regionu, które marzą o grze przy Bułgarskiej. A rachunek ekonomiczny? To osobna historia, która ma dla nas znaczenie, bo chcemy, by Lech trwał i rozwijał się dla regionu jak najdłużej, nie musiał podawać w wątpliwość swojego bytu, jak to miało miejsce jeszcze kilkanaście lat temu.

A co do zarobków piłkarzy? Jakbyśmy płacili mało, to by z nami nie podpisywali kontraktów. Musieliśmy przecież odpowiedzieć sobie na istotne pytania. Czy w tym konkretnym przypadku zatrzymanie za wszelką cenę Hamalainena poprawi jakość drużyny? Czy jedna droga gwiazda da nam gwarancję sukcesów? Nie będziemy sobie przypinać medali za wysokość kontraktów, ale co roku chcemy podnosić jakość całej drużyny. Stopniowo rosną zarobki w pierwszej drużynie, co wynika też ze wzrostu klubowych przychodów. Z każdym rokiem możemy pozwolić sobie na więcej.

Mnie interesuje tylko to, jak zapewnić naszym kibicom powody do dumy

Wiceprezes Piotr Rutkowski mówił niedawno, że nie trzeba mieć gigantycznego budżetu, by wygrywać ligę i awansować do fazy grupowej europejskich pucharów. Sam podał przykłady zespołów czeskich czy białoruskich. Dlaczego więc nie penetrujecie rynków, gdzie jakość piłkarzy jest niezła, a kosztują znacznie mniej. Piast Gliwice także udowodnił, że jest to dobry kierunek.

Piast na razie dopiero pierwszy raz walczy o mistrzostwo, więc na podstawie połowy sezonu innego klubu nie będziemy zmieniać naszej strategii. Piast sprowadził bardzo dobrych zawodników, ale też tym trudniej będzie ich zastąpić równie wartościowymi, gdy ci odejdą. W ostatnim czasie sprowadzaliśmy jednak zawodników z lig lepszych niż czeska i słowacka, co wcale nie znaczy, że ich nie obserwujemy. Zakontraktowanie Tetteha, Kadara czy Jevticia tylko to potwierdza. Proszę mi wierzyć, że narodowość w tej akurat sytuacji ma znaczenie drugorzędne, choć akurat najlepsi czescy czy słowaccy piłkarze nie patrzą w pierwszej kolejności na ekstraklasę tylko na ligę niemiecką, włoską, szwajcarską czy belgijską.

Mówiąc obrazowo: oczywiście, że chciałoby się mieć większy dom, lepszy samochód, ale zanim w normalnym życiu podejmie się taką decyzję, liczy się wszystkie wydatki i czasem okazuje się, że po prostu nas na to nie stać. Pewnie, że można próbować spełniać swoje zachcianki, nie mając na to pokrycia, ale to nieodpowiedzialne. Przy budżecie wynoszącym 65 milionów złotych zawsze jest pokusa, by kupić drogiego piłkarza, za powiedzmy milion euro. Tylko pytanie, co dalej, skoro wiemy, że na cały kontrakt dla takiego zawodnika nas jeszcze nie stać. Musimy przecież na bieżąco spłacać nasze rachunki, wypłacać pensje drużynie i pracownikom czy ten przyziemny czynsz za stadion.

Nowi piłkarze Lecha Poznań:

To dlatego zdecydowaliście się przeprowadzić audyt, by pokazać kibicom, jakie są dochody i wydatki? Chcecie mieć czyste sumienie?

Nie mamy w tej materii nic do ukrycia, kibice zasługują na to, by dokładnie wiedzieć, jak klub sobie radzi. Chcemy, żeby zobaczyli, co się dzieje w klubie, jeśli chodzi o finanse. Skąd się biorą wpływy, jakiego rzędu to wielkości i na jakie cele pieniądze są wydawane. Najgorszy jest stan niewiedzy. Jeśli nie wiemy, co się dzieje, pojawiają się różne teorie i domysły. Chcemy jasno powiedzieć: tyle mamy z biletów, transferów, praw telewizyjnych itd., a w taki sposób posiadanymi zasobami dysponujemy. Żadnych tajemnic.

Wśród kibiców panuje jednak duże rozczarowanie tym, co dzieje się w klubie. Widać to choćby po stale spadającej frekwencji. Choć Lech zdobył mistrzostwo, odnotował sukces finansowy i sportowy, bo trochę zarobiliście w Lidze Europy i nie trzeba było sprzedawać najlepszego piłkarza, nie przełożyło się to zupełnie na wyniki. Jesień miała być świętem, a była smutna jak nigdy.

Intensywność jesiennych meczów, gra co trzy dni, były wielkim obciążeniem nie tylko dla piłkarzy, ale również dla naszych kibiców. Co więcej, gdy wpadliśmy w dołek, oni nadal z nami byli i nas wspierali, mimo że byliśmy na ostatnim miejscu w tabeli ekstraklasy. Za to należą im się podziękowania, bo frekwencja - choć spadła - dalej jest najwyższą, takich kibiców i wiary w klub zazdroszczą nam w całej Polsce. Sportowo im nie pomogliśmy, wiemy, jak było, pamiętajmy jednak, że w kilka miesięcy zagraliśmy tyle, ile niektóre zespoły zagrają w ciągu całego sezonu. To samo powtarzali zresztą ludzie z Jagiellonii, Śląska i Legii. Zgoda, kryzys popsuł nam superobraz 2015 roku.

Szkoda, że dołączyliście do szerokiego grona innych polskich klubów, które nie wykorzystały szansy, jaką było mistrzostwo i nie awansowaliście do Ligi Mistrzów.

Najbardziej rozczarowujące było to, że nie było święta, na które wszyscy liczyliśmy. Wpadliśmy w kryzys i głównym zadaniem było zrozumienie własnych błędów i wyprowadzenie drużyny z tej sytuacji. Wiedzieliśmy, że sobie z tym umiemy poradzić i tak się stało. Nie jest to jednak powód do dumy, bo przecież wylądowaliśmy na ostatnim miejscu w tabeli.

Co trzeba zrobić, by podobna sytuacja nie powtórzyła się w tym roku?

To pytanie pewnie przede wszystkim do trenera. Dziś wiemy na pewno, że trzeba rotować składem nawet w ważnych meczach. Nie bać się też wprowadzać młodych piłkarzy, jeśli starsi są zmęczeni. Trener Urban to potrafi i po to go tu sprowadziliśmy. Poza tym ma doświadczenie z boiska. Nawet gdy była trudna sytuacja, mówił do zawodników - mniej napinki, więcej radości z gry. Wyjdźcie na boisko i bawcie się piłką. Musi być trochę radości i luzu, które pewnie sami sobie odebraliśmy. Byliśmy tym potwornie zmęczeni.

Czy Pana zdaniem Lech odpowiednio się wzmocnił zimą? Jest co prawda napastnik i lewy obrońca, doszedł pomocnik, ale wygląda na to, że to zamiana piłkarza na piłkarza. Poprawy jakości, moim zdaniem, nie widać.

Przecież runda wiosenna jeszcze się nie rozpoczęła! Już wcześniej liczyliśmy się z tym, że odejdzie Hamalainen, dlatego jeszcze jesienią sprowadziliśmy Macieja Gajosa, który miał czas na aklimatyzację w Poznaniu, zrozumienie się z drużyną, sztabem szkoleniowym. Pamiętajmy też o ważniejszej - bo fundamentalnej - kwestii niż transfery, czyli o młodych zawodnikach z Akademii. Musimy planować ich przyszłość w Lechu i umiejętnie wprowadzać do pierwszej drużyny. I nie liczba transferów jest ważna.

W tym okienku priorytetowo poszukiwaliśmy napastnika. Zdecydowaliśmy się na Nickiego Bille, którego wcześniej obserwowaliśmy w Esbjergu. Uznaliśmy, że jego charakter, waleczność, zadziorność sprawdzą się w tym zespole. Wyciągnęliśmy wnioski z tego, co zdarzyło się z Denisem Thomallą. On rokował bardzo dobrze, dysponuje odpowiednim potencjałem i dlatego trafił do Lecha. Ale też nie miał być piłkarzem, który od razu będzie grał pierwsze skrzypce. Pojawiły się problemy i Thomalla się nie sprawdził.

Jakie to były problemy?

Miał być zmiennikiem Marcin Robaka, ale po jego urazie okazało się, że ma nas wprowadzić do Ligi Mistrzów. Dziś uważamy, że nie dostał odpowiedniego wsparcia. Nie pomogliśmy mu w tym, by u nas zaczął grać tak jak w poprzednim klubie. Szybko spadła na niego duża krytyka, a on nie umiał sobie z nią poradzić. Dlatego teraz jest z nami Nicki Bille, który jest walczakiem i nie potrzebuje wiele czasu, by się tu zaaklimatyzować. To jest piłkarz, który nie odstawia nogi i to powinno mu też pomóc funkcjonować na boisku. Jest innym typem zawodnika i człowieka niż Thomalla. Ostatni zakontraktowany Wołkow też powinien szybko i dobrze wkomponować się w nasz zespół. To doświadczony obrońca, grał w Partizanie, więc widownia w Poznaniu na pewno go nie zdeprymuje. Sisi to też walczak. Cała trójka idealnie wpisuje się w to, co rozumiemy przez charakter zespołu.

Wołkow grał w Partizanie, więc widownia na pewno go nie zdeprymuje

Przypadek Barry’ego Douglasa potęguje wrażenie, że z Lecha nie żal wcale odchodzić piłkarzom. Przestaliśmy być klubem, któremu się nie odmawia. To też porażka wizerunkowa.

Barry’ego chciał inny klub i zaoferował mu bardzo dobre pieniądze. To znaczy, że uznał, że zawodnik w Lechu się sprawdził, że jeśli w takim klubie jak Lech dawał sobie radę, to u nich też tak będzie. Poza tym zgodzimy się jednak co do zasady, że pewne działania determinuje rynek i trzeba umieć na nim również operować. Odejście Barry’ego było w pełni zaakceptowane przez sztab i samego zawodnika, który pewnie latem i tak myślałby już o kolejnych wyzwaniach. Inaczej te sprawy traktują wychowankowie. Karol Linetty miał lepsze oferty, ale zdecydował się zostać. Dawid Kownacki wielokrotnie powtarzał, że przed wyjazdem za granicę, najpierw chce zdobyć tytuły dla Lecha.

Dla całej ligi Legia Warszawa jest większym magnesem...

Tak się uważa, bo więcej płaci. Piłkarze mają wybór - jak zresztą każdy - gdzie chcą pracować, gdzie mają lepsze perspektywy rozwoju, wyjazdu do silniejszej ligi. Nie można więc powiedzieć, że decydują tylko pieniądze, bo często ważnym argumentem jest to, co jest dobre dla ich rodzin. Trzeba to uszanować. Wiemy, że jeśli chcemy mieć u siebie najlepszych piłkarzy z ligi, trzeba im zaoferować rynkowe warunki. Nie oczekuję, że ktoś przyjdzie do nas z miłości do Lecha. Podpisując kontrakt, wymagamy, żeby piłkarz był profesjonalistą, który w zamian za umowę nie odstawi nogi i odda na boisku całego siebie.

Lech musi mieć jednak też swoją filozofię, w jaki sposób przeciwstawić się lepszemu pod względem finansowym.

To, wy, dziennikarze tak uważacie. Mnie to nie interesuje. Nie wstaję rano i nie myślę, co zrobić, by walczyć z Legią. Mnie interesuje tylko, jak zapewnić kibicom powody do dumy, by chcieli na Kolejorzu być co mecz, by dyskusje na jego temat były zawsze pozytywne, no i oczywiście, jak zdobyć mistrzostwo Polski dla Lecha, a kto i w jakiej konstelacji będzie za nami w tabeli, to już mniej istotne.
To, co powiedział po podpisaniu kontraktu w Warszawie Hamalainen, działa na wyobraźnię i musi was boleć. Fin stwierdził, że tylko Legia daje mu gwarancję walki o wyższe cele i Ligę Mistrzów. W Lechu takich ambicji, by wszystko wygrywać widocznie nie ma.

Wyobraża sobie pan, by mówił coś innego? Jak ktoś przechodzi do innego klubu, to zawsze mówi, że walczy o najwyższe cele. Nawet gdy przykładowy drugoligowiec przedstawia nowego gracza, ten zawsze mówi, że interesuje go tylko awans, więc do tych słów nie przywiązuję wielkiej wagi.

Czy fakt, że przez jakiś czas zamrożone były premie, mówiło się też o zaległościach wobec piłkarzy, sprawia, iż Lech nie jest jednak idealnym adresem?

Te plotki nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości i dowodzą temu takie raporty jak choćby ten przygotowany przez Ernst&Young. Zaległości stały się jakimś mitem, który krąży wokół i nikt nie wie, kto go podsyca. To bzdura. Nie obrażajmy też tych chłopaków, to są sportowcy. Na boisku nie myślą o pieniądzach czy wejściówkach. Poza tym doskonale wiedzą, że wszystko, co mają zagwarantowane w umowie, dostają co do grosza.

Postawiliście w tym oknie doświadczonych, o których jeszcze niedawno mówiłoby się, że nie pasują do Lecha. Co z wychowankami? Po Linettym, Kownackim, Kędziorze żaden z zawodników drużyny rezerw nie zadomowił się w pierwszym składzie.

Jóźwiak, Gumny to kolejni wychowankowie, którzy pukają do drzwi pierwszego zespołu. W ostatnich kilkunastu miesiącach zadebiutowali choćby Sanocki, Kurbiel czy Serafin. Proszę nie zapominać, że w drużynie mistrzowskiej nasi wychowankowie odgrywali dużą rolę. Nie wszyscy będą podążać tą samą ścieżką co Karol Linetty czy Dawid Kownacki i od razu stawać się niepodważalnym członkiem pierwszego zespołu w wieku 18 czy 17 lat. Co ważne - trener Urban się nie boi stawiać na młodych. Ma z nimi dobry kontakt i dobrą rękę do młodzieży.
Akademia Lecha wychowywała jednak ostatnio piłkarzy, którzy przepadają nawet w niższych ligach. Drewniak, Zgarda, Serafin czy Bednarek nie są konkurencją dla doświadczonych piłkarzy.

Nie zgadzam się z tym. Co mamy zrobić z 18 zawodnikami, którzy wywalczyli mistrzostwo Polski? Całej drużyny nie wrzucimy do pierwszego zespołu. Celowo wypożyczamy, bo lepiej żeby walczyli na boisku, niż przesiedzieli w autobusie jadącym na mecze w ekstraklasie swoją karierę. Bednarek pewnie łapałby się do meczowej kadry. Mógł u nas być rezerwowym. Ale lepiej, by grał w pełnym wymiarze w innej drużynie, nawet popełniał błędy niż u nas po kilka minut.

Trenerzy innych zespołów też wolą swoich graczy. Lechici nie dostają tak wielu szans.

Jeśli rozwój naszego piłkarza na wypożyczeniu nie spełnia naszych oczekiwań, to szukamy mu innego klubu. Abstrahując od wychowanków: Maciej Wilusz grał w Koronie w każdym meczu, a przede wszystkim wrócił do oczekiwanej dyspozycji. Jan Urban bardzo na niego liczy.

„Kontrolowanymi przeciekami” zrobiliście kibicom apetyt na Rudniewa. Ale to też był transfer z gatunku tych niemożliwych do zrealizowania. To byłby dopiero komin płacowy! Czterokrotnie wyższy od Hamalainena.

Z Artjomem mamy bardzo dobry kontakt, to jest jeden z tych piłkarzy, którzy choć nie są wychowankami, są bardzo zżyci z Poznaniem i może kiedyś tu wrócą. A my tego nie ukrywamy i nie potrzebujemy do takich deklaracji żadnych przecieków. Podobnie jest z Łukaszem Teodorczykiem. Z Rudniewem rozmawiamy i nadal będziemy rozmawiać, jeśli nie uda się teraz, to spróbujemy latem, gdy skończy mu się kontrakt z HSV.

Nie oszukujmy się, za pół roku też was nie będzie na niego stać. Dostanie propozycje ze słabszych lig niż Bundesliga, ale z zarobkami we Francji, Turcji, Grecji czy Holandii nadal nie będziecie w stanie konkurować.

Artjom piłkarz, który ma pewna markę, nadal będzie grał za dobre pieniądze, ale to nie znaczy, że tracimy go z oczu.
W Bundeslidze jest zawodnik, który ma większe problemy niż Rudniew. To Artur Sobiech, też siedzi na ławce i też chce grać w reprezentacji na Euro. Nie myśleliście, żeby o niego zawalczyć? Klasa zbliżona do Artjoma.

W tej chwili nie ma takiego tematu. Mamy Bille, Dawida Kownackiego, wróci Marcin Robak, będzie więc trzech napastników.

Co się dzieje z Gergo? Nie jest tak, że się trochę obraził, bo nie dostał propozycji nowego kontraktu?

Rozmowy o nowym kontrakcie już trwają. Znamy jego potencjał, ale też mamy w pamięci to, że w ostatnim roku Gergo w 36 meczach strzelił tylko jedną bramkę. Wiemy, że to dobry zawodnik i bardzo fajny chłopak. Wiemy, że chce wyjechać na Euro. Jesteśmy umówieni, że o wspólnej przyszłości będziemy rozmawiać.

Tylko, że on już dziś może być piłkarzem innego klubu...

O jego formę możemy być spokojni, bo wierzymy, że będzie starał się robić wszystko by wyjechać na Euro. Wie, że jest stale monitorowany przez swojego selekcjonera. Dla Gergo to bardzo ważna runda, więc powinniśmy mieć z niego wiele pociechy. Co będzie dalej? To trochę wróżenie z fusów. W Poznaniu czuje się dobrze, jest ważną częścią drużyny, ale być może dostanie „propozycję nie do odrzucenia” i odejdzie. Na każdy wariant będziemy przygotowani.

Jaki jest cel na wiosnę? Patrząc na tabelę, szanse na wyprzedzenie Piasta czy Legii są niewielkie.

Zawsze gramy o pełną pulę. Po tym, co stało się jesienią, gdy byliśmy na ostatnim miejscu, pewnie będziemy zadowoleni, jeśli zdobędziemy Puchar Polski i zakończymy sezon na pudle, bo to oznaczałoby, że poradziliśmy sobie z kryzysem. Jako kibic po takim wyniku będę czuł jednak niedosyt, bo zawsze chcę, by nasza drużyna była najlepsza w Polsce. Zresztą proszę sobie pomyśleć, co to by była za historia, gdybyśmy w maju znów wszyscy razem spotkali się na fecie i tylko wspomnieli, że ten nieprawdopodobny sezon tak się ostatecznie potoczył.

Jesień 2015 w Lechu Poznań:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Prezes Lecha Poznań Karol Klimczak: Zawsze jest pokusa, by kupić drogiego piłkarza - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski