LFP sp. z o.o. to jeden z największych pracodawców w Lesznie. Zatrudnia ponad 600 osób. Przynosi spore zyski, sięgające nawet kilkunastu mln zł rocznie. Formalnie to spółka pracownicza, ale w rzeczywistości pełnię władzy ma prezes.
- Przed laty powiedziałem, że sprywatyzuję firmę, ale na moich warunkach. Zostałem jednoosobowym zarządem, objąłem dziesięć procent udziałów, a w zamian zagwarantowałem utrzymanie zatrudnienia. Taki był mój kontrakt z pracownikami na początku lat 90. - podkreśla Janusz Szyszkowiak.
Tamten kontrakt zakładał też, że reszta udziałów, czyli 90 procent, trafia do pozostałych pracowników. Dziś sytuacja jest zupełnie inna. W ich rękach pozostało około 12 procent udziałów. A spośród 437 udziałowców zostało niewiele ponad 50. Jak do tego doszło?
Pod koniec 2000 roku udziały części pracowników skupiła Leszczyńska Fabryka Pomp SA. To spółka-córka fabryki pomp. Na marginesie, spółką akcyjną obecnie zarządza córka Szyszkowiaka. Do skupowania udziałów spółki-matki przez spółkę-córkę doszło tuż przed wejściem w życie kodeksu spółek handlowych. Zabrania on takich transakcji między podmiotami powiązanymi ze sobą.
- Wejście w życie kodeksu nie miało nic do rzeczy - twierdzi Janusz Szyszkowiak. - Spółka akcyjna kupiła udziały, aby nie dopuścić do sytuacji, że kontrolę nad firmą przejmą ludzie z zewnątrz. A takie zagrożenie istniało, bo część osób odchodząca na emeryturę chciała sprzedać udziały. Robili to dobrowolnie, tu się ustawiały kolejki chętnych.
Z naszych ustaleń wynika jednak , że nie było masowej dobrowolności, o której mówi pan prezes. Prawdą jest, że część pracowników chciała sprzedać udziały. Za jeden z nich dawano 1500 złotych i w sytuacji, kiedy pracownik miał ich kilkadziesiąt, mógł dostać niezłe pieniądze. To była kusząca perspektywa. Ale nie dla wszystkich.
- Prezes wciąż zabiegał o polepszenie swojej pozycji. Namawiał więc do sprzedaży udziałów wskazując, że nie będzie płacił dywidendy. I choć nie zrobił tego do dziś, to się nie skusiłam - mówi Ewa Stoczczak. W fabryce pracowała do 1997 roku.
Od 2001 roku, zgodnie z zakazem wprowadzonym przez kodeks spółek handlowych, spółka akcyjna nie mogła kupować udziałów spółki matki. Liczba udziałowców wciąż jednak malała. Fabryka pomp zaczęła bowiem skupować udziały od pracowników w celu ich umorzenia. Działo się to na masową wręcz skalę. Wten sposób wyeliminowano kolejnych udziałowców. Prezes Szyszkowiak zapewnia, że i tym razem nie było żadnego szantażu. - Niech pan znajdzie choć jedną osobę, która zrobiła to z przymusu - mówi.
- Był nacisk ze strony prezesa, by sprzedawać udziały - twierdzi tymczasem Bernard Konieczny, który w fabryce pracował jako dyrektor. - Nie sprzedałem udziałów, bo moim zdaniem cena 1500 zł za jeden udział była stanowczo za niska. Konieczny był w gronie kilku osób, które po niesprzedaniu udziałów odeszły z firmy. Formalnie za porozumieniem stron.
- Podziękowałem za pracę trzem dyrektorom, bo nie pasowali do układu zarządzania. Nie miało to nic wspólnego z tym, że nie sprzedali udziałów - zapewnia Szyszkowiak.
Jutro w leszczyńskiej fabryce dojdzie do nadzwyczajnego zgromadzenia wspólników. Prezes Szyszkowiak przedstawił uchwałę, która zakłada utworzenie ponad 55 tysięcy nowych udziałów. Prawo pierwokupu mają dotychczasowi wspólnicy. Osoby związane z firmą twierdzą, że to kolejny krok do monopolizacji pozycji prezesa. - Każdy udziałowiec może kupić nowe udziały. Czy ja też to zrobię? Jeszcze nie wiem - twierdzi prezes Szyszkowiak.
Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?