Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces za wypadek na Wierzbięcicach: syn się przyznaje, ojciec - nie

Agnieszka Świderska
Proces za wypadek na Wierzbięcicach: syn się przyznaje, ojciec - nie
Proces za wypadek na Wierzbięcicach: syn się przyznaje, ojciec - nie Paweł Miecznik
Ojciec i syn na ławie oskarżonych. Ruszył proces w sprawie śmiertelnego wypadku na Wierzbięcicach, w którym zginął 59-letni mężczyzna. Sprawca wypadku, 19-latek, nie miał nawet prawa jazdy. Dzień wcześniej kupił dopiero samochód.

23 marca, poniedziałek, godzina 11. Rozpędzone bmw wyprzedza citroena, ociera się o jego maskę, wpada w poślizg i wjeżdża na chodnik, gdzie uderza w mur budynku i w dwóch mężczyzn. Jeden z nich, 59-letni Czesław S. kilka godzin później, umrze w szpitalu.

Za kierownicą bmw siedział 19-letni Dawid J. Samochód kupił dzień wcześniej od kolegi. Nie miał prawa jazdy. Za kierownicą citroena siedział jego ojciec, 40-letni Krzysztof J. Rozpoznał syna za kierownicą, ale nie zwolnił, kiedy tamten go wyprzedzał.

W czwartek w Sądzie Rejonowym Poznań Nowe Miasto i Wilda rozpoczął się ich proces. Odczytanie aktu oskarżenia zajęło prokurator Jowicie Maciaszek mniej niż pięć minut.

Dawidowi J. zarzuciła umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym, w tym nadmierną prędkość (według biegłych około 84-87 km/h), złamanie nakazu jazdy prawą stroną i jazdę po torowisku oraz nieumyślne spowodowanie śmierci 59-letniego Czesława S. i obrażeń ciała u Tadeusza H., który wyszedł z wypadku ze złamaną ręką. Dawidowi grozi za to do 8 lat więzienia.

Krzysztof J. usłyszał niemal identyczne zarzuty, ale zamiast spowodowania wypadku zarzut przyczynienia się do niego oraz ucieczkę z miejsca zdarzenia. Grozi mu za to do 12 lat pozbawienia wolności.

- Przyznaję się - to Dawid.

- Nie przyznaję się - to Krzysztof.

To ich jedyne słowa, które padły w czwartek na sali sądowej. Obydwaj odmówili składania wyjaśnień.

Krzysztof odpowiadał z wolnej stopy. Dawid, który od kwietnia przebywa w areszcie, został doprowadzony przez policjantów. Sąd nie zgodził się wypuścić go z aresztu nawet za kaucją.

- Będąc na wolności oskarżony mógłby uciec, ukryć się, aby uniknąć grożącej mu surowej kary- uzasadniała sędzia Izabela Hantz-Nowak.

Dawid nowy rok przywita więc w celi. Areszt ma bowiem przedłużony do 5 stycznia. Do tego czasu sąd zaplanował już dwie kolejne rozprawy, a na nich z pewnością się nie skończy. W czwartek pojawił się tylko jeden z czterech świadków - kobieta, która widziała wypadek. Wracała akurat z rynku z zakupami.

- Usłyszałam szybko jadący samochód - zeznawała wczoraj w sądzie. - Odwróciłam się. Samochód przeleciał obok mnie. Usłyszałam huk, jakby pękła opona. Zdążyłam się odwrócić, by zobaczyć jak uderza w ścianę i w człowieka. Widziałam jak tamten spada na chodnik. Drugiego samochodu i drugiego mężczyzny nie widziałam. Weszłam w bramę i krzyczałam, żeby wezwać pogotowie.

Sąd nie marnował czasu. Ten, który był przeznaczony na przesłuchanie pozostałych świadków, w tym poszkodowanego w wypadku mężczyzny, wykorzystał na odtworzenie nagrań z monitoringu, na których uchwycono oba samochody tuż przed wypadkiem.

- Na nagraniu widać wyraźnie, że po prawej stronie jezdni nie było żadnego samochodu ani żadnej przeszkody, która uniemożliwiałaby poruszanie się prawą stroną - zaznaczył adwokat Mariusz Mikołajewicz, pełnomocnik syna ofiary, który występuje w charakterze oskarżyciela publicznego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski