Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Bralczyk: Formy typu „polityczka” czy „marszałkini” mają szansę na stałe wejść do języka polskiego

Lidia Lemaniak
Bartek Syta
„Wiem, że wiele kobiet chce wciąż być określana formami męskimi. Te tendencje na świecie bywają różne – np. w Skandynawii, gdzie – owszem na lekarkę mówi się „läkarin”- wiele kobiet chce, żeby nie podkreślano ich płci, żeby mówiono o nich po prostu „läkare”. Tu tendencje są zupełnie inne: „Po co podkreślać, że jestem kobietą? Jestem lekarzem” – myślą sobie lekarki w Norwegii. A już w języku czeskim czy niemieckim rozróżnienie męskie i żeńskie jest zupełnie naturalne i to większe niż w języku polskim” – mówi językoznawca, prof. Jerzy Bralczyk.

Panie Profesorze, od jakiegoś czasu – w dużej mierze za sprawą polityków (a może „polityczek”) – mamy w Polsce tzw. „feminizację” języka polskiego. Co w ogóle to pojęcie oznacza?

Powiedziała pani o „feminizacji”, co oznaczałoby, że mamy do czynienia z jakimś procesem – że oto język staje się bardziej kobiecy. „Feminizacja” jest pojęciem, które weszło do języka, ale ma ono raczej znaczenie „zwiększenie pierwiastka kobiecego”, np. feminizacja jakiegoś zawodu, oznaczyłoby, że w danym zawodzie pracuje więcej kobiet. Gdybyśmy mówili o feminizacji języka, to oznaczałoby, że formy żeńskie znajdują więcej miejsca. Niektórzy mogą uważać, że jest to proces, który może zmierzać do opanowania języka przez formy żeńskie, co oczywiście byłoby przesadą. Jeśli przez „feminizację” rozumiemy większy udział form żeńskich w języku, to tak – mamy do czynienia z takim procesem.

Porozmawiajmy chwilę o genezie. Od jak dawna w Polsce językoznawcy obserwują proces „feminizacji” naszego języka?

Myślę, że już sto lat temu był zauważany i opisywany ten proces – kiedy to pojawiały się nazwy zawodów, które do tamtej pory miały wyłącznie rodzaj męski i wówczas to te same zawody zyskały nazwy, które miały rodzaj żeński. Np. „lekarka” – to słowo było już wcześniej, ale znaczyło zupełnie co innego; „nauczycielka” itd. Te formy zresztą były już w użyciu wcześniej i pojawiania się ich nie uważano za proces. Na początku XX wieku już pisano o tym, że zwiększa się udział kobiet w życiu społecznym, że więcej pań wykonuje do tej pory męskie zawody. Już wówczas mogliśmy to zjawisko obserwować, bo język samoistnie reaguje na tę sytuację społeczną.

Rzucę teraz taki luźny przykład jak słowo „prezeska” w odniesieniu do kobiety sprawującej funkcję prezesa. Czy „feminizacja” języka polskiego, w dużej mierze lansowana przez polityków lewicowych, jest pojęciem już oficjalnie przyjętym w języku polskim, czy to tylko jakaś moda językowa, może nowomowa, a może jeszcze coś innego?

Nie ma czegoś takiego jak oficjalne przyjęcie słowa czy wyrazu do języka. Wyrazy pojawiają się czasem okazjonalnie i szybko mijają, to są tzw. okazjonalizmy, które wydają się komuś potrzebne, czasem są to neologizmy poetyckie, które jednak do słownika nie wchodzą, jak wiele słów używanych przez Bolesława Leśmiana. Można byłoby uznać, że umieszczenie w słownikach takich form mogłoby świadczyć o akceptacji. Tymczasem, jeśli jakieś słowo się pojawi, to – choćby stosunek językoznawców był do niego bardzo niechętny – odnotować to słowo trzeba i ono w słowniku się znajdzie. Słowa, które się pojawiają, wynikają zazwyczaj z pewnej konieczności, potrzeby, a czasem z fantazji. Powiedziała pani, że za szybszym wprowadzaniem form żeńskich, czy też żeńskich rzeczowników, stoi pewna ideologia, np. lewicowa. To nie najlepiej, że ten proces kojarzymy ideologicznie, bo staje się on jednym z elementów różniących ludzi. Nawet czasem identyfikujący się z ideologią lewicową czują, że muszą używać takich słów. Osobiście wolę zasady stojące za ideologią lewicową niż prawicową, ale z drugiej strony jestem w wielu obszarach konserwatystą i nie przyklasuję od razu wszystkim formom, które się pojawiają i które są lansowane – i tu znowu odniesienie ideologiczne – przez panie feministki.

Powiedział Pan o swoim konserwatyzmie w wielu obszarach. Jako językoznawca jak Pan podchodzi do zjawiska „feminizacji” języka ? Jest Pan entuzjastą, czy raczej patrzy na to sceptycznie?

Zmusza mnie pani do postawy emocjonalnej. Racjonalnie rzecz biorąc powinniśmy wychodzić z takich oto założeń: człowiek ma prawo do identyfikacji, do określania swojej tożsamości. Jeżeli komuś jest niewygodnie, np. kobiecie, kiedy mówi się o niej jako o „prezesie” to powinna mieć prawo do używania formy „prezeska”. Prawo powinna mieć, ale gorzej by było, gdyby wszyscy mieli taki obowiązek albo zakaz używania tych form. O zakazach czy nakazach nie lubię mówić w języku, wolałbym, żeby było to spontaniczne. Są jednak pewne problemy, np. nazwy urzędów czy funkcji, które są normowane prawnie. Czy my rzeczywiście powinniśmy umieszczać w kodeksach, ustawach, łącznie z ustawą zasadniczą, te formy alternatywne, np. „prezydentka”? Byłoby to wielkie przegadanie. Tradycja języka, nie tylko polskiego, utarła się taka, że rodzaj męski ma pewną funkcję generyczną, tzn. że oznacza cały zbiór, niezależnie od płci. Stąd też, kiedy mówię np. „nauczyciele” – mam na myśli często nauczycieli i nauczycielki zarazem. Gdybym mówił „nauczycielki” myślałbym wyłącznie o kobietach. Gdybym mówił „nauczyciele i nauczycielki” – to wtedy słowo „nauczyciele” odnosiłoby się wyłącznie do mężczyzn. Ale, jeżeli mówię „polscy nauczyciele od lat...” to najczęściej, prawie wyłącznie, mam na myśli nauczycieli i nauczycielki, czyli mężczyzn i kobiety, zresztą z przewagą kobiet, bo więcej jest nauczycielek niż nauczycieli.

Jedną z moich „ulubionych” form jest „marszałkini” w odniesieniu do marszałek Sejmu czy też – grzecznościowo – do wicemarszałek Senatu. Czy takie słowo jest w ogóle zgodne z zasadami z normami języka polskiego?

Oczywiście, jest zgodne – jest zbudowane dobrze, mogłoby być używane. Nie widzę jednak potrzeby, żeby znajdowało się w ustawach, które normują pewne polityczne sytuacje. Wolałbym, żeby była mowa o „marszałku”, czyli np. „funkcję marszałka sprawuje taka i taka osoba”. Być może będziemy zmierzać do tego, że w większości przypadków pojawią się takie formy alternatywne, ale tylko jako alternatywne, czyli jako takie, których można będzie używać, ale nie będzie takiej konieczności. Są oczywiście granice – np. nie wyobrażam sobie, żeby od słowa „ktoś” – zaimka, które ma rodzaj męski – żeby utworzyć jakąś „ktosię” albo, żeby „nikt” miał też dwa rodzaje. „Nikt” jest rodzaju męskiego, „ktoś” jest rodzaju męskiego i tutaj żadnych zmian przewidywać nie możemy. Natomiast, jeśli ktoś woli mówić o „gościni” to trudno – mnie to trochę razi, ale jeśli te panie, które „goszczą” życzyłyby sobie tego lub osoba, która przyjmuje gości – to byłbym skłonny to tolerować. To tylko problem słowotwórczy, a nie gramatyczny. Oczywiście, będziemy mówili „marszałkini poszła”, a marszałek albo „poszedł”, albo „poszła”. Jeśli ktoś chce mówić o pani marszałek, to jednak w czasowniku rodzaj żeński zastosuje – „pani marszałek poszła tam i tam”. A nawet, jeśli nie jest specjalnie grzeczny, powie „marszałek poszła”. Raczej o pani marszałek, np. Witek, nie powiem „marszałek poszedł”, powiem: „marszałek poszła” albo „pani marszałek poszła”, co będzie nawet bardziej naturalne.

Już blisko 10 lat temu, bo to było w 2012 roku, ówczesna minister Joanna Mucha z poprzedniego rządu, poprosiła, by zamiast zwracać się do niej „pani minister”, mówić do niej „pani ministro”. Ta forma jest poprawna?

Wiele lat temu o pani Musze mówiono prawdopodobnie albo „pani Muszyna” – gdyby była żoną pana Muchy, albo „pani Muszanka” – gdyby była córką pana Muchy. Teraz raczej tych form już nie używamy, tylko na panią poseł mówimy „Mucha” (czy też, jeśli ktoś chce, na panią posłankę). „Posłanka” już dość dawno zadomowiła się w polszczyźnie. Były inne propozycje, jak np. „posełka”, „poślini”, czy „poślica”, co byłoby dość regularne, jak „karzeł – karlica”, „diabeł – diablica”, ale przyjęło się pani „posłanka” i w tej chwili już nikogo tak nie razi. Być może i „ministra”, nie będzie razić. „Minister” jest rodzaju męskiego, jak w łacinie, z której pochodzi. Odpowiednikiem łacińskiego słowa „minister” było „ministra”, co oznaczało „osobę, która komuś służy”, więc można było tak mówić o służącej. Para „minister – ministra” była w łacinie. U nas mamy np. „magistra” i nie powiemy: „historia magister vitae”, czyli „nauczyciel życia”, tylko „nauczycielka życia”. Choć „magistra”, jako nazwa stopnia naukowego, nie jest używana („pani została magistrą”). Ale już np. „pani profesor pracuje na uczelni”, „pani profesorka” – to był zwyczajowy zwrot do nauczycielki w liceach. Większość, jak sądzę, moich koleżanek z uczelni, wolałaby jednak być nadal „profesorami” niż „profesorkami”.

Jest Pan bardzo doświadczonym językoznawcą, ma Pan wieloletnią praktykę. Czy – patrząc wstecz na język polski – te formy typu „polityczka” czy „marszałkini” wejdą do języka polskiego na stałe?

Tak, mają taką szansę. Na razie te słowa mają ograniczone zastosowanie, ale myślę, że będzie się ono poszerzało. Uważam, że „polityczka” będzie formą, którą coraz częściej będziemy spotykali w tekstach, np. jakaś pani jest „wytrawną polityczką”, a nie „wytrawnym politykiem”. Przypuszczam, że takich form będziemy mieć coraz więcej, nawet takich, które wydają nam się teraz dziwne, np. „adiunktka” czy „chirużka”. Wiem, że wiele kobiet chce wciąż być określana formami męskimi. Te tendencje na świecie bywają różne – np. w Skandynawii, gdzie – owszem na lekarkę mówi się „läkarin”- wiele kobiet chce, żeby nie podkreślano ich płci, żeby mówiono o nich po prostu „läkare”. Tu tendencje są zupełnie inne: „Po co podkreślać, że jestem kobietą? Jestem lekarzem” – myślą sobie lekarki w Norwegii. A już w języku czeskim czy niemieckim rozróżnienie męskie i żeńskie jest zupełnie naturalne i to większe niż w języku polskim.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Prof. Bralczyk: Formy typu „polityczka” czy „marszałkini” mają szansę na stałe wejść do języka polskiego - Portal i.pl

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski