Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyjechał z Białorusi uczyć Polaków boksu tajskiego [FOTO]

Mariusz Kurzajczyk
Wychował się w Mińsku, mieszka w Opatówku i szkoli adeptów boksu tajskiego w Kaliszu. Aleksander Kruk - zdobywca pasów zawodowego mistrza świata i Europy w muay thai.

Aleksander Kruk wygląda na Polaka i mówi jak Polak. Nawet nazwisko ma polskie, choć faktycznie w języku białoruskim „kruk” to „haczyk”. Sprawę narodowości wyjaśnia zdrobnienie imienia, bo znajomi i najbliższa rodzina zwracając się do niego per „Sasza”.

Do Polski przyjechał po raz pierwszy przed 10 laty. Najpierw jednak do jego rodzinnego Mińska pielgrzymowali Polacy, w tym kaliszanie, którzy chcieli nauczyć się muay thai, czyli boksu tajskiego.

- W Mińsku na jednym osiedlu było pięć najlepszych klubów bokserskich na Białorusi - wyjaśnia Kruk. - Tam nawet chłopcy grający w piłkę na podwórku mają tajskie spodenki.

On uprawianie sportu zaczął od zapasów, a potem karate i wu shu. Zdążył zostać mistrzem Białorusi w wu shu, gdy w telewizji obejrzał mecz boksu tajskiego Białoruś-Tajlandia, a na ringu swojego przyszłego trenera Dmitry Piaseckiego, trzykrotnego zdobywcę Pucharu Króla w Bangkoku.

- Od razu wiedziałem, że to coś dla mnie - przyznaje Sasza, który szybko został czołowym zawodnikiem słynnego klubu Chinuk Gym Mińsk. W jego barwach, jako student cywilnego fakultetu na Akademii Spraw Wewnętrznych, wywalczył tytuł akademickiego mistrza Białorusi. O „normalnym” tytule mistrzowskim mógł tylko pomarzyć, bo bywało, że w krajowym czempionacie w jego wadze 86 kg startowało trzech amatorskich i dwóch zawodowych mistrzów świata. W 2008 r. był drugi w Pucharze Europy, przegrywając przez poddanie w trzeciej rundzie ze słynnym Azerem z białoruskim paszportem Zabitem Samedovem.

- Radziłem sobie bardzo dobrze, ale wokół ringu biegał tłum Azerów krzyczących „Zabij go, zabij!” i trener rzucił ręcznik - wyjaśnia.

Warto wyjaśnić, że Azero-wie stanowią największą diasporę w Mińsku. W większości przybyli tu w latach 90. XX wieku i zajmują się głównie handlem.

Wracając do boksu taj-skiego i Saszy. W tamtym czasie do Mińska zaczęli przyjeżdżać nasi rodacy, w tym Arkadiusz Wełna, który niebawem stworzył klub boksu tajskiego Arkadia Kalisza oraz Filip Rządek, jeden z propagatorów muay thai w Polsce. Piasecki stwierdził, że ktoś musi ich szkolić na miejscu i przysłał nad Prosnę Kruka. Najpierw odwiedzał Polskę co kilka miesięcy, a w 2009 r. znalazł tu pracę jako spedytor. Tym niemniej poza sportem długo nic go tu nie trzymało i poważnie zastanawiał się nad powrotem. Wtedy poznał Natalię Tułacz z Opatówka, dziś jego żonę, matkę dwuletniego Adama i został, chyba już na dobre.

Do udziału w pierwszej walce o tytuł zawodowego mistrza Europy w muay thai namówił go Wełna. Zdecydował się, pamiętając słowa mistrza karate z rosyjskiego filmu o gangsterach: „Gdy nie wiesz co robić, rób krok do przodu”. Rywal był silny i utytułowany, więc Sasza przygotował się profesjonalnie, dbając nie tylko o odpowiedni trening, ale także dietę i odpoczynek. Los chciał, że tydzień przed pojedynkiem miał własne wesele, na którym tylko trochę potańczył. Faktycznie walka była krótka, bo już w I rundzie trafił przeciwnika w wątrobę tak mocno, że ten nie był w stanie kontynuować pojedynku.

- Koledzy śmiali się ze mnie, że trzeba było bawić się, a nie trenować. Ja jednak wiem swoje. Gdyby nie dobre przygotowania, nie byłoby zwycięstwa - podkreśla Kruk.

Potem obronił tytuł, został też mistrzem świata. Ciągle jednak nie ma dość. W tym roku planowana była kolejna walka o pas, ale na razie odwleka ją kontuzja, a konkretnie pęknięcie oczodołu po uderzeniu łokciem. Na razie więc skupił się na trenowaniu innych, a szczególnie najmłodszej, ale już utytułowanej czwórki kaliszan: Macieja Herbicha, Adama Borowskiego, Wiktorii Staszak i Wanessy Węcławiak. Trochę ubolewa, że w Polsce nie mogą normalnie walczyć, więc chcąc nie chcąc trzeba ich wozić za granicę, np. do krajów nadbałtyckich. On jest przekonany, że pojedynek, nawet gdy ma się 11 lat, jest konieczną częścią treningu.

- Trzeba rywalizować, a życie to też rywalizacja - wyjaśnia swoją filozofię.

Sasza trenuje dzieciaki, ale na jego zajęcia chętnie przychodzą także starsze osoby. Rekordzista miał 76 lat (!), a obecnie nie brakuje osób w średnim wieku, w tym pań. Seniorem jest 56-latek spod Kalisza.

Obecnie każdy z sześciu dni w tygodniu - poza niedzielą - zaczyna o godz. 6.30 w sali Arkadii, potem jedzie do pracy, żeby wieczorem wrócić na ul. Majkowską na kolejne treningi swoich podopiecznych.

- Praca z dziećmi daje ogromną satysfakcję, a myślę, że jest wśród nich przyszły mistrz świata - uważa Sasza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski