Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Psychoanaliza w wersji polskiej

Jacek Sobczyński
Mateusz Kościukiewicz (z przodu) i Filip Garbacz w „Matce Teresie od kotów”
Mateusz Kościukiewicz (z przodu) i Filip Garbacz w „Matce Teresie od kotów” fot.syrena films
Od ubiegłego piątku wiemy już, że z polskim kinem w roku 2010 nie jest aż tak źle. Wtedy na ekrany kin weszły dwa znakomite filmy: "Jestem Twój" Mariusza Grzegorzka i "Matka Teresa od kotów" Pawła Sali. Dobra rada - nie warto oglądać ich jednym ciągiem. Obie produkcje, choć świetne, są piekielnie przygnębiające.

Filmów Mariusza Grzegorzka nie da się lubić. Widz może najwyżej zaakceptować zaproszenie do psychoanalizy, jakiej reżyser poddaje swoich bohaterów. A później dać mu się porwać do końca projekcji. W "Jestem Twój" na czoło wysuwa się postać lekarki Marty. Od pierwszych minut widać, że kobieta stopniowo popada w obłęd. Odrzuca swojego męża Jacka, dając się uwieść Arturowi, brutalnemu dozorcy z kryminalną przeszłością. Wkrótce zachodzi z nim w ciążę. Po decyzji o oddaniu dziecka zastępczej rodzinie Marta natrafia na ostry sprzeciw Artura i jego despotycznej matki. Aby zatrzymać dziecko przy sobie Artur i jego matka są w stanie zrobić wiele.

Mariusz Grzegorzek w swoim zwyczaju nie oszczędza widzów. Oglądając "Jestem Twój" czujemy się jak intruzi, przypadkowo rzuceni w sam środek sporu między dwiema dysfunkcyjnymi rodzinami. Jego bohaterowie kipią od agresji i histerii, eksplodujących w nieoczekiwanych momentach. Nie zawsze Grzegorzkowi udaje się utrzymać emocje w ryzach, czego dowodem jest zbyt ekspresyjna rola Małgorzaty Buczkowskiej, która wcieliła się w postać Marty. Ale gdy Grzegorzek chwyci widza za twarz, wówczas ten nie ma nic do powiedzenia. Finałowa scena wtargnięcia Artura i jego matki do willi Marty poraża tak, jak kilkanaście lat temu poraziło "Funny Games" Michaela Hanekego. Rodzinna sielanka na tarasie zmienia się w horror. A podczas napisów końcowych możemy tylko wypuścić powietrze z ulgą - nic więcej się nie wydarzy. "Jestem Twój" to bardzo dobry film, którego jednak nikt nie chce obejrzeć jeszcze raz.

Podobnie dołującym filmem na jeden raz jest "Matka Teresa od kotów" Pawła Sali. Punkt wyjściowy mocny. Sala zekranizował autentyczną historię dwóch braci, którzy pod koniec lat 90. zamordowali własną matkę. Niczym "5x2" Francoise’a Ozona film został zmontowany achronologicznie, rozpoczynając od sceny schwytania braci - morderców przez policję. Po co te udziwnienia, czy nie można opowiedzieć tej historii "po bożemu"? Można, ale zabieg Pawła Sali jest jeszcze lepszym pomysłem. Krok po kroku pozornie zwyczajna rodzina odsłania przed nami swoje patologie. Okazuje się, że starszy syn był pod silnym wpływem nauk parapsychologicznych, młodszy jak obrazek wpatrywał się w brata, nieudaczny ojciec nie był dla synów żadnym autorytetem, a matka całą miłość przelewała na tytułowe koty. Gdy pod koniec filmu szczęśliwa rodzina udaje się nad jezioro, a starszy brat przypadkowo wpada do wody, wiemy już, dlaczego nikt nie podał mu ręki. Ale pozory zostały zachowane.

Nie byłoby jednak filmu bez zjawiskowej kreacji Mateusza Kościukiewicza, nie bez powodu nazywanego największym talentem polskiego kina. Pochodzący z Nowego Tomyśla młody aktor wcielił się u Sali w postać Artura, starszego brata i (prawdopodobnie) inicjatora zbrodni. I udała mu się trudna sztuka - pozbawił swojego bohatera choćby minimalnych ludzkich cech. W niepozornym chłopaku z bujną czupryną kryje się esencja zła. Od czasu Andrzeja Chyry i "Długu" w polskim kinie nikt nie zagrał czarnego charakteru tak przekonująco.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski