Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Recenzja: "Drzewo życia"

Jacek Sobczyński
Brad Pitt gra w "Drzewie życia" apodyktycznego ojca
Brad Pitt gra w "Drzewie życia" apodyktycznego ojca MONOLITH
Kontrowersyjny laureat Złotej Palmy tegorocznego festiwalu w Cannes już w polskich kinach. Reżyser Terence Malick balansuje w nim na granicy pretensjonalności i arcydzieła. Efekt? "Drzewem życia" można zachwycić się, lub wyjść z kina w trakcie seansu.

Tu znajdziesz inne recenzje Głosu Wielkopolskiego

Mało jest w współczesnym kinie filmów, które bolą i krzepią jednocześnie. Autorowi obecnego od piątku na polskich ekranach "Drzewa życia" Terence’owi Malickowi udała się ta sztuka.

Mężczyzna w średnim wieku budzi się w pięknym domu, ubiera, jedzie do pracy. Zza szyby na jednym z ostatnich pięter wieżowca ogląda świat uważnie, tak, jakby szukał drogi, którą chce pójść. Bo sam ewidentnie nie ma pojęcia, po co żyje. Po pracy jedzie na pustynię, żeby znaleźć Boga tam, gdzie na co dzień nie docierają inni ludzie. Boga? Może właśnie tam poszukuje samego siebie. Albo Boga w sobie.

Na to pytanie nie znajdziemy w "Drzewie życia" odpowiedzi. Jak i na to, kim tak naprawdę jest bezimienny człowiek. Wiadomo, że dorastał w trzymanej twardą, ojcowską ręką rodzinie. Był jednym z trójki braci. Ale którym? Być może tym, który zginął lata temu a teraz odnajduje się jako błąkający duch?

Terence Malick nakręcił film skrajnie antykomercyjny, utrzymany w hipnotycznym rytmie kontemplacyjnej modlitwy. Poszczególne sceny z dzieciństwa głównego bohatera wypływają jedna z drugiej, dokładnie na podobieństwo wspomnień. Wspomnień, które de facto są osią napędową "Drzewa życia". Bo 3/4 filmu rozgrywa się w amerykańskim miasteczku w latach 50., gdzie trzej mali bracia wychowywali się pod czułą opieką uosabiającej dobro matki i surowego ojca, tyrana, każącego mówić sobie per "pan" i nie szczędzącego razów za źle skoszony trawnik czy łokcie na stole podczas posiłku.

Nagrodzone Złotą Palmą w Cannes "Drzewo życia" dzieli krytyków. Część wypomina Malickowi nadmierne epatowanie kiczem i patosem, gdy ten za pomocą komputerowych sekwencji portretuje stworzenie świata. I słusznie, tyle, że Malick poza wzniosłymi ujęciami przez dwie godziny gra na najprostszych emocjach.

Przypomina o istnieniu dobra w najdrobniejszych rzeczach, rozważa, skąd bierze się w nas pierwiastek zła, by finałowo oczyścić widza, mówiąc jednoznacznie - świat jest cholernie piękny, tylko musimy to dostrzec.

Dostrzeżmy. Tak, jak ten ocierający się o arcydzieło film.

PASAŻ KULTURY

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski