Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rekrutacja na AWF w Poznaniu. Koczowali dniami i nocami [ZDJĘCIA]

Mikołaj Woźniak
Rekrutacja na AWF w Poznaniu. Koczowali dniami i nocami
Rekrutacja na AWF w Poznaniu. Koczowali dniami i nocami Grzegorz Dembiński
Nowe zasady rekrutacji na AWF w Poznaniu doprowadziły do emocjonalnej huśtawki wśród tegorocznych kandydatów. Skarżyli się na niesprawiedliwość, podkreślali także brak prawdziwej weryfikacji umiejętności przyszłych studentów.

Śpiwory, turystyczne krzesełka i kilkusetosobowa kolejka chętnych zakręcająca od drzwi aż na mostek przed wejściem do budynku. Tak w czwartek przed godziną 8 wyglądał teren kampusu Akademii Wychowania Fizycznego. Wkrótce startowała rekrutacja na dietetykę, a o przyjęciu miała decydować kolejność składania dokumentów.

Niektórzy już w poniedziałek rozkładali namioty na terenie kampusu. Utworzyła się lista, według której wchodzili kandydaci. Ci, którzy przyszli w czwartek rano, nie byli szczęśliwi.

- Nie domyślałam się, że to tak wygląda. Słyszałam, że były problemy z rekrutacją na fizjoterapię, ale tego się nie spodziewałam. Podobno na AWF w zeszłym roku brakowało studentów i pewnie chcą uzupełnić braki - przypuszcza Joanna ze Swarzędza. W kolejce czeka z nią jej tata.

- Ktoś czegoś nie przewidział. To jest psychoza tłumu. Podobno niektórzy są tu razem już trzeci dzień. Syn aplikował na sport i tam był normalny konkurs świadectw. Nie było żadnego problemu, wszystko przebiegało lepiej - dodaje tata Joanny, która od dłuższego czasu chciała studiować dietetykę. Papiery złożyła też na Uniwersytecie Przyrodniczym. Joasia na maturze zdawała rozszerzoną chemię, która w ubiegłym roku była niezbędna do aplikacji na dietetykę. Jednak wiele osób nie ma takiego przygotowania.

- Dietetyka to moje zainteresowanie, ale nie zdawałam rozszerzeń, które były potrzebne w zeszłym roku. Widzę, że będzie ciężko się dostać, bo kolejka jest bardzo duża. Widziałam w mediach, że jest taka sytuacja. Mam nadzieję, że zwiększą liczbę miejsc - mówi nam Gabrysia, która w kolejce ustawiła się o godzinie 7.

Podobnie zrobiła Ola, która z Konina wyjechała około godziny 5. Nie spodziewała się, że o tak wczesnej porze będzie już tylu ludzi.

Barbara Kudrycka, była minister nauki i szkolnictwa wyższego: - Nabór na studia to nie sprzedaż świeżych bułek

- Taki tryb naboru to beznadzieja i niesprawiedliwość. Będę czekać tu do końca, ale marnie to widzę - komentuje.

Nie wszyscy są w takim nastroju. Osoby, które zajmują pierwsze miejsca na liście, mimo że na otwarcie drzwi musiały czekać trzy dni, nie żałują tej decyzji. - Czekamy od wtorku rano. Uczelnia się nami zajęła i było super. Chcieliśmy być wszyscy razem i się integrować, bo na dietetyce nie organizują wyjazdu integracyjnego z uczelni - mówią Paulina i Marta, które były na początku listy.

Helena Bręczewska, dwunasta na liście, była jedną z jej twórczyń. Po złożeniu podania również nie kryła zadowolenia: - Koniec końców wszyscy się zintegrowaliśmy i fajnie się bawiliśmy. Mimo wszystko będę miała dobre wspomnienia.

W czwartek przed akademią panował więc względny spokój i porządek. Składanie dokumentów trwało nie więcej niż trzy godziny. Zupełnie inaczej było, kiedy w poniedziałek zaczęła się rekrutacja kandydatów na równie popularną fizjoterapię.

„Miasteczko” kandydatów
AWF fundowała przyszłym studentom karuzelę emocji już od ubiegłego piątku. Jako jedyna uczelnia w kraju zdecydowała się na rekrutację według zasady „kto pierwszy, ten lepszy”. Kandydaci rejestrowali się w systemie internetowym, wpłacali opłatę rekrutacyjną. Dopiero później osobiście składali dokumenty w gmachu przy ulicy Królowej Jadwigi.

Akademia utworzyła w tym roku sześć kierunków - rekrutacja na te podstawowe, takie jak turystyka i rekreacja czy sport odbyła się na początku lipca. Problemy pojawiły się wraz z rozpoczęciem naboru na bardziej oblegane kierunki. Żeby dostać się na fizjoterapię i dietetykę, na niemal wszystkich poznańskich uczelniach trzeba zdać było rozszerzoną maturę z biologii lub chemii na wysokim poziomie. Oprócz AWF...

Właśnie dlatego obydwa kierunki stały się tak wabiące. Na pierwszy z nich rekrutacja miała rozpocząć się w poniedziałek o godzinie 8. Jednak pierwsi zainteresowani pojawili się na terenie uczelni już w piątek wieczorem.

Kilka dni w polowych warunkach, namioty, kolejki do toalety - nieświadomy obserwator mógłby pomylić to miejsce z muzycznym festiwalem. Ale ludzie w namiotach nie przybyli tu dla rozrywki. Ignorując spartańskie warunki, swoją obecnością walczyli o studia, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki. Bez względu na wyniki matury.

Lista linią podziału
Do piątkowego wieczora powstało więc miasteczko. W tym samym czasie w obieg puszczono listę. Obecność na niej miała gwarantować dostanie się na wymarzony kierunek.

- Widziałem, jak jeden z ojców przyjmował pieniądze za wpisanie na listę - po 5 złotych za wpisanie i 20 złotych za wyższe miejsce na liście - mówi Grzegorz Tomczak, który czekał w kolejce „dopiero” od godziny 23 w niedzielę. I dodaje: - Co z tego, że ojca usunięto z terenu uczelni? I tak jego syn pozostał na początku listy.

Po miasteczku zaczęły krążyć pogłoski o tym, że lista i kolejność będzie respektowana przez władze uczelni. Informacje te przedostały się także do mediów. Oficjalnie zdementował je w rozmowie z „Głosem Wielkopolskim” prof. Jerzy Smorawiński, rektor AWF.

- Uczelnia odcina się od tych doniesień. Listy nie będą uznane. Faktycznie otrzymałem zgłoszenie od jednego z kandydatów, że ktoś tu pobierał pieniądze za obecność na listach. Takie praktyki powinno się zgłosić prokuratorowi. AWF nie bierze udziału w żadnych tego typu rozgrywkach - stanowczo zapewniał rektor.

Zaznaczał, że jakakolwiek lista straci moc, kiedy kandydat przekroczy drzwi uczelni.

- Otwieramy rekrutację i jeżeli kandydaci ustawili sobie kolejkę i ustawią się według tego, to tak będziemy przyjmowali. W kolejności wchodzących przez drzwi uczelni, ale jeśli ktoś nam położy listę na stole, to nas to nie interesuje - wyjaśniał prof. Smorawiński.

Tłumy koczowały na kampusie przez cały weekend. Dantejskie sceny rozpoczęły się jednak w poniedziałek, kiedy wystartowała rekrutacja na fizjoterapię. Przybyła bowiem kolejna fala kandydatów, którzy o nieoficjalnej liście nie wiedzieli. Wtedy na terenie AWF było około 500 osób.

Świeżo przybyli mogli nie mieć już żadnych szans. Pomimo całkowitego zapełnienia miejsc (dokumenty ostatecznie złożyło 471 osób) władze uczelni zadecydowały, że rekrutacja pozostanie otwarta aż do środy.

Obóz dla dietetyków
Kiedy wydawało się, że w poniedziałkowe popołudnie teren powoli będzie opuszczany, pojawiły się nowe twarze. Wieści o sytuacji z fizjoterapią szybko się rozprzestrzeniły i kandydaci na studentów dietetyki przyszli czekać na składanie dokumentów. Rekrutacja zaczynała się w czwartek.

Szybko pojawiła się kolejna lista i… samozwańczy komitet kolejkowy. Utworzyła go grupka matek kandydatów i listy pilnowała zawzięcie. Jakikolwiek kontakt z mediami nie wchodził w grę. Panie doskonale wiedziały, że lista jest właściwie bezprawna. - Sprawdzają ją co jakiś czas. Jest około 70 osób. Miejsca jeszcze są, ale przecież będziemy tu do czwartku. Organizacyjnie to wszystko leży - tłumaczyła w poniedziałek ze zrezygnowaniem Ola, która mieszka w okolicach Gniezna, jednak na cztery dni jej domem stał się kampus AWF.

Uczelnia zaproponowała oczekującym miejsca w akademiku. Nie chcąc stracić miejsca w kolejce, zdecydowało się na to niewielu. W związku z tym teren został wzmocniony organizacyjnie.

- Wszyscy wolą być tutaj w razie sprawdzania obecności. Robimy to w różnych godzinach, bo to niesprawiedliwe, gdy jedni wychodzą, a my czekamy. Poza tym nasza lista wprowadziła organizację. Jeśli komuś zależy, to będzie tu czekać - mówiła Helena Bręczewska .

Zdecydowanie była ona w mniejszości. Większości kandydatów nie podobał się rygor panujący w „miasteczku”. Co chwilę pojawiały się głosy, że rekrutacja powinna przebiegać na zupełnie innych zasadach: testach sprawnościowych, egzaminach wstępnych.

- To dno. Myślałam, że znajoma żartuje, gdy mówiła o kolejkach na fizjoterapii. Jesteśmy tu od godziny 10 w poniedziałek. Będziemy siedzieć do końca, ale to prawdziwa udręka. Oby nie było dużego poślizgu, gdy przyjdzie reszta w czwartek. Boimy się, że znów będzie spory tłum, który nie słyszał o liście i zaczną się rozróby - mówiła we wtorek maturzystka z Bydgoszczy. Nie ona jedna była zawiedziona sytuacją. Niektórzy z kandydatów wskazywali też na nerwową atmosferę panującą przed uczelnią. Zaczęły się tworzyć mniejsze i większe grupy, którym razem łatwiej było walczyć o swoje.

- Wkrótce nerwówka zrobi swoje. Poznaliśmy się na miejscu i będziemy się bronić razem. Każdy walczy o swoje miejsce. Podział istnieje i ta wojna pewnie będzie tak wyglądać. Wczoraj zniknęło z listy ponad 30 osób, bo nie było ich przez chwilę - wyjaśniała we wtorek para przyjaciół, którzy pokonali ponad 300 km.

Minister pisze list, rektor przerywa urlop
Akademii trudno było zapanować nad powstałą sytuacją. Zaniepokojenie wyraził nawet Jarosław Gowin, minister nauki i szkolnictwa wyższego. Skierował do rektora list. „Przyjęta w uczelni procedura jest krzywdząca dla maturzystów, którzy uzyskali bardzo dobre wyniki egzaminu dojrzałości, pozbawia uczelnię możliwości właściwego doboru kandydatów na studia i promuje osoby, które odpowiednio wcześnie rozpoczęły oczekiwanie w kolejce, a także są wyrazem braku szacunku dla kandydatów” - czytamy w nim.

Rektor Jerzy Smorawiński przyznaje, że wrócił z urlopu, żeby rozwiązać problemy uczelni. Od początku zarządził zwiększenie środków bezpieczeństwa oczekujących na złożenie dokumentów.

- Wyjaśniam wszystkie aspekty tej sprawy. Udam się do ministra Gowina, napisałem też list do wojewody. Staram się rozwiązać tę sprawę na górze, bo to już poszło w Polskę. Oczywiście może to wpłynąć na sytuację uczelni - informuje rektor.

Zapewnia, że AWF szuka wyjścia z bałaganu na własne życzenie i postanowił przyjąć jak największą liczbę studentów. Na razie nie jest w stanie podać ilu. Zapytany, dlaczego uczelnia dopuściła do powstania zgromadzenia i miasteczka na terenie kampusu, mówi wprost: - Zabezpieczyliśmy wszystko. Są warunki sanitarne. Nie możemy wyrzucić tych ludzi. Zastanawialiśmy się, jak to rozwiązać i zdecydowaliśmy, że pozwolimy im tu być. Jak się w coś wdepnęło, to trzeba szukać wyjścia - dodaje prof. Smorawiński.

Uczelnia jak sklep z wyprzedażą?
Emocje powstałe wokół naboru studzi także prof. Jacek Lewandowski, dziekan Wydziału Wychowania Fizycznego, Sportu i Rehabilitacji. Tłumaczy, że na proces rekrutacji patrzy optymistycznie i odradza panikę.

- Nie wskazuję winnych, ale wynikła ona trochę z zachowania rodziców. Pojawiły się komitety kolejkowe i przypomnieli sobie, jak to dawniej bywało - twierdzi prof. Lewandowski.

Jednak i tak widzi wiele pozytywów tego co się działo. Przypomina, że uczelnia nadal cieszy się dużą renomą, o czym powinna świadczyć iliczba składanych podań o przyjęcie. Na fizjoterapię jest niemal 500 kandydatów. Wielu z nich figuruje na kilku listach osób starających się o przyjęcie na AWF. Startują także na inne uczelnie. - Za chwilę będą musieli dokonać wyboru. Pracujemy nad systemem, który zadowoliłby wszystkich. W zeszłym roku kandydatów też było dużo, a później mieliśmy niedobory. Ludzie przecież się wycofują - wyjaśnia. - Postaramy się przyjąć jak najwięcej. Najpierw musi się wyklarować ich konkretna liczba. Przy pomyślnej sytuacji spróbujemy przyjąć wszystkich.

Sposób rekrutacji według pierwszeństwa nie zdobywa uznania w oczach Krystyny Łybackiej, obecnej europoseł i byłej minister edukacji narodowej i sportu. Jak mówi, nie znajduje żadnych racjonalnych przesłanek, którymi miałby się kierować senat AWF.

- To jest wyższa uczelnia, a nie wyścig po atrakcyjny ciuch na wyprzedażach. Powinna kierować się predyspozycjami. Dobrymi ocenami i może jakimś egzaminem dodatkowym, na przykład sprawnościowym, bo „kto pierwszy, ten lepszy” to zupełnie kuriozalne kryterium - komentuje Łybacka.

Wtóruje jej Barbara Kudrycka, była minister nauki i szkolnictwa wyższego.

- Rekrutacja na studia to nie sprzedaż świeżych bułek. Ta sytuacja jest skandaliczna. Nie każdy maturzysta nadaje się na przykład na fizjoterapeutę. Powinien znać choćby podstawy anatomii - mówi Kurdycka.

I zaznacza, że wiele polskich uczelni traci dotychczasowy poziom przez niż demograficzny, jednak z jej punktu widzenia taka rekrutacja jest niedopuszczalna.

Autonomii szkół wyższych broni prof. Jacek Lewandowski. - Jaką autonomią cieszy się uczelnia, skoro ma narzuconego kandydata przez szkołę średnią, bo on tak i tak zdał maturę? - pyta. Przyznaje, że na AWF uczyli się studenci po międzynarodowej maturze, którzy mimo to nie dawali sobie rady. - Czekam na czasy, kiedy siądziemy ze studentem przy stole i porozmawiamy o jego powołaniach. O pracy z niepełnosprawnymi na fizjoterapii itd. Teraz panuje przekonanie, że to modne, trochę się pomasuje i zarobi pieniądze. Nie na takich ludzi czekamy - zastrzega dziekan.

Ze swojego doświadczenia mówi, że uczniowie, którzy w liceum mieli same piątki i szóstki, często nie sprawdzają się na studiach. Chcą za wszelką cenę nauczyć się wszystkiego, ale nauczanie na AWF to często szkolenie praktyczne.

- Najlepszy jest student „średniak”, oscylujący wokół oceny dobrej. Są to osoby radzące sobie z myśleniem analitycznym, którego na przykład na fizjoterapii bardzo potrzeba - przekonuje prof. Lewandowski.

Informuje, że decyzję o sposobie rekrutacji senat uczelni podejmuje już rok wcześniej. Przesłankami przemawiającymi za tegoroczną metodą miał być eksperyment: przyjęcie dużej liczby osób i zostawienie w drugim roku tylko najlepszych. Drugą był wspomniany już niż demograficzny.

- W Poznaniu są cztery uczelnie kształcące w fizjoterapii na różnych poziomach. Była obawa, czy będziemy mieć studentów - wspomina dziekan.

W przyszłym roku rekrutacja na AWF odbędzie się na podstawie konkursu świadectw. Tegoroczny eksperyment prof. Lewandowski podsumowuje żartem:

- W tym roku nabór jak w sporcie. Kto pierwszy, ten jest najlepszy - mówi. I jeszcze raz apeluje do wszystkich o spokój.

Egzamin może być receptą…
Jednak trudno zachować go Krystynie Ły-backiej i Barbarze Kudryckiej. Obie wskazują, że metoda naboru zastosowana przez poznańską AWF może wpływać demobilizująco na młodych ludzi.

- Matura w tej formie przestaje być potrzebna. Mimo niżu demograficznego uczelnia powinna zrobić wszystko, żeby utrzymać wysoki poziom. Tym bardziej, że AWF zawsze była jedną ze sztandarowych szkół. Tym samym nie powinna obniżać progów. Uczelnie mogą brać przykład z uniwersytetów: Warszawskiego i Jagiellońskiego. Uczą się tam najlepsi, a wymagania co roku są tak samo wysokie - komentuje Kudrycka.

Krystyna Łybacka nie ma wątpliwości, że uniwersytety obawiają się także o utratę państwowych dotacji. Jednak nie popiera sposobu naboru na AWF: - Maturzyści nie mieliby motywacji. Nie liczą się ich wyniki, lecz siła łokci.

Decyzji senatu akademii dziwi się tym bardziej, że uczelnia zwykle nie miała problemu z chętnymi. Sama AWF twierdzi, że wielu ze studentów z różnych powodów odpadało po pierwszym roku. Jednak rodzi się obawa, czy tegoroczni kandydaci, których maturalne wyniki nie liczą się niemal wcale, poradzą sobie z nauką.

- Szkoda mi osób, które koczowały przed uczelnią, bo i tak mogą nie podołać i odpaść po roku czy nawet semestrze. Nikt miarodajnie nie sprawdza ich kompetencji - mówi B. Kurdycka.

Wiele publicznych uczelni apeluje o powrót do egzaminów wstępnych. Według Krystyny Łybackiej byłby to dobry pomysł. I wskazuje, że są one popularne w całej Europie i przydatne w rekrutacji kandydatów. Stanowczo zaznacza, że nabór ze względu na pierwszeństwo krzywdzi młodych ludzi. Co więcej, przy aplikacji na studia powinni być oni jasno informowani o kryteriach i prognozach rynku pracy.

- Jest wiele modnych kierunków, co wcale nie znaczy, że ktoś ma do nich predyspozycje i łatwo znajdzie pracę. Z kolei, jeśli młody człowiek chce studiować coś, co go pasjonuje, powinien wiedzieć, że warto zrobić jeszcze drugi kierunek. Taki, z którego się utrzyma - przekonuje Łybacka.

Wartość egzaminów wstępnych docenia także Barbara Kudrycka. Wskazuje, że skoro funkcjonują one na przykład na uczelniach artystycznych, to na pewno powinny być także w szkołach sportowych.

- Jak można rekrutować kogoś na sportową uczelnię, nie wiedząc, czy jest utalentowany? - dziwi się była minister.

- Jest mi ogromnie przykro, bo bardzo cenię poznańską Akademię Wychowania Fizycznego. Wielokrotnie tam bywałam i doceniam jej osiągnięcia. Ale nie znajduję ani jednej przesłanki dla podejmowanych przez nią działań - podsumowuje Krystyna Łybacka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski