Kiedy ktoś wygaduje brednie o tym, że „rock’n’roll umarł”, to najwyraźniej nigdy nie słyszał The Stubs. Nieważne, czy z płyty, czy na koncercie. Ich punkowy, „niskobudżetowy” patent na tę muzykę sprawdził się doskonale, czego dowodem były wydane dotychczas świetne trzy albumy i koncerty grane w miejscach od warszawskiej Stodoły, przez europejskie skłoty, po tramwaj w Brnie.
Nic nie trwa jednak wiecznie. Choć śmierć i umieranie przewijały się w tytułach niemal wszystkich (poza imiennym debiutem) albumów, warszawskie trio postanowiło strzelić sobie honorowego samobója na najnowszym wydawnictwie, zatytułowanym bezpardonowo „Let’s Die”.
Jeśli odchodzić to tylko w takim stylu. The Stubs nie zawracają kijem Wisły, serwując danie, które na przestrzeni ostatnich siedmiu lat stało się ich specjałem. Składniki? Bezczelność MC5, dzikość The Stooges i rozbrajająca chwytliwość The Hellacopters. Bez żadnych pretensjonalnych ozdobników, ani zbędnie nadętej, pożegnalnej atmosfery. Słuchając zamykającego całość numeru tytułowego można wręcz odnieść wrażenie, że tych trzech gości żegna się ze sobą będąc u absolutnego szczytu własnych sił, a kiedy realizator w studiu wyłączył nagrywanie, to wszyscy dali sobie po mordach.
Rock’n’roll umiera? Nawet jeśli, to życzę takiego zejścia każdemu zespołowi. Nikt nie lubi pogrzebów, ale po prostu głupio nie być świadkiem ostatniego pożegnania Stubsów na którymś z ostatnich koncertów, jakie zagrają w najbliższych dniach. Pierwszy z nich w poznańskim Klubie Pod Minogą już w następny czwartek.
The Stubs
Let’s Die
wyd. Instant Classic
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
