Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Roman Rappak, Breton: Jestem trochę polski, trochę angielski. Moja narodowość to hybryda [ROZMOWA]

Kamil Babacz
Zespół Breton wystąpi w niedzielę o godzinie 20 w Meskalinie
Zespół Breton wystąpi w niedzielę o godzinie 20 w Meskalinie Archiwum artysty
W niedzielę w Meskalinie zagra brytyjski zespół Breton, łączący brzmienie indie rockowe z hip-hopowymi beatami. Jego lider, Roman Rappak, już na początku rozmowy uprzedził nas, że niezbyt dobrze mówi po polsku. Ze swoim zespołem przyjeżdża do Polski pierwszy raz. Po kilku minutach przełączania się między polskim i angielskim, postawił jednak na ten drugi język i opowiedział nam o swojej skomplikowanej tożsamości narodowej, emigrantach, procesach twórczych, a nawet o współpracy z Sinead O'Connor.

Jesteś Polakiem? Anglikiem? Gdzie się urodziłeś?
Roman Rappak:
Mój ojciec jest Polakiem. Urodziłem się w Londynie, ale przez kilka lat mieszkałem w Warszawie. Dziwnie jest być w połowie Polakiem, w połowie Anglikiem. Dla moich angielskich znajomych nie jestem do końca angielski. Z kolei, gdy przyjeżdżam do Polski, nie jestem odbierany jako Polak, ponieważ nie mówię dobrze po polsku. Wychowałem się w innym środowisku i kulturze. Gdy byłem młodszy, odrzucałem ten podział, mówiłem, że nie jestem ani Polakiem, ani Anglikiem. Teraz coraz częściej myślę, że moja narodowość to hybryda, lubię myśleć, że jestem trochę polski, trochę angielski. Dla Ciebie mogę brzmieć jak Anglik, dla nich brzmię jakbym był z zupełnie innego kraju.

Co myślisz o Polakach mieszkających w Wielkiej Brytanii?
Roman Rappak:
Gdy dorastałem, mama opowiadała mi, jak poznała mojego tatę, pod koniec lat 60. Było wtedy bardzo mało Polaków w Wielkiej Brytanii. Polacy byli interesujący, ponieważ żyli za żelazną kurtyną, w innym świecie. To, że mówiliśmy po polsku w domu, było odbierane jako dziwne, niecodzienne. Dzisiaj słyszę polski wszędzie na ulicach, jest mnóstwo polskich sklepów, stacji radiowych, telewizji. Dla mnie to coś bardzo fajnego, bo wyraża silną, wspólną kulturową tożsamość Polaków, którzy z jednej strony integrują się z całą resztą mieszkańców, ale są też ze sobą solidarni. Spośród 8 milionów mieszkańców Londynu, większość to ludzie pochodzący z różnych krajów. Tutaj kultury nieustannie się mieszają, to cecha metropolii, do której Polacy pasują, są jednym z elementów jej kulturowego krajobrazu. Do polskich sklepów przychodzą też Brytyjczycy, kupić polskie jedzenie lub Żubrówkę.

Kiedy byłeś ostatni raz w Polsce?
Roman Rappak:
Chyba pięć lat temu, dlatego jestem bardzo podekscytowany powrotem. Koncerty w Polsce mają dla mnie symboliczne znaczenie. Byliśmy w wielu krajach, ale ciągle nie byliśmy w kraju, z którym mam wiele powiązań i w którym spędziłem dużo czasu. Moja rodzina jest związana ze środowiskiem akademickim. Ponieważ gram w zespole, jestem czarną owcą rodziny, więc bardzo się ucieszyłem, że mogłem powiedzieć mojemu tacie, że wystąpimy w Polsce. Chłopaki z zespołu są też bardzo zainteresowani Polską, dużo o niej rozmawiamy.

Jak myślisz, co tu się zmieniło?
Roman Rappak:
Pewnie będę mógł na to pytanie w pełni odpowiedzieć dopiero po powrocie z trasy. Gdy mieszkałem w Polsce, silnie rozwijało się piractwo, a z drugiej strony otwierała się pierwsza Ikea. Nadciągała także inwazja korporacji, postępowała westernizacja, która powoduje, że wszystko staje się nudne i takie same. Mam znajomych, którzy na to narzekają, ale są i tacy, którzy mówią, że Warszawa to wciąż Warszawa, Kraków to Kraków, że polskie miasta mają swoją własną tożsamość. Nie wydaje mi się, żeby kilka sklepów Ikea czy Burger King mogło to zmienić. Najbardziej jednak interesuje mnie to, co w Polsce odmienne.

Tworzycie i nagrywacie w budynku opuszczonym przez bank, który na dodatek znajduje się bardzo blisko miejsca londyńskich zamieszek. Wybór tego miejsca to jakiś manifest?
Roman Rappak:
Na pewno nie było tak, że szukaliśmy miejsca, które byłoby metaforą tego, co dzieje się w Londynie. Wydaje mi się jednak, że to co najgłębsze w ekspresji, bierze się z rzeczy, które nie są robione umyślnie. Jeżeli spędzasz gdzieś dwa lata, to naturalne jest, że twoja twórczość będzie opowiadała o świecie, który cię przez ten czas otacza. Dzisiaj dla nas ten świat to z jednej strony blogi, wymiana plików w Internecie, ale też protesty ludzi, którzy podpalają budynki i protesty studentów, którzy sprzeciwiają się cięciom budżetowym. Wszystko tworzy pewną całość, która odbija się w naszej twórczości. Wpływają na nią nie tylko obserwacje dużych, światowych wydarzeń, ale też bardziej trywialne sprawy - imprezy, podróże... Na płycie jest na przykład nagranie pociągu, którym jechaliśmy przez Szwajcarię. Ciężko zresztą skupiać się wyłącznie tylko na tym, co negatywne. Świat zmierza w dobrym kierunku w wielu aspektach. Rozwój technologii uczynił sztukę bardziej demokratyczną. Jeżeli masz dobry aparat i oko do fotografii, masz obecnie dużo większą niż kiedyś szansę na to, że twoje zdjęcia obiegną świat.

A zalew fotek zrobionych przy pomocy Instagrama też jest taki super?
Roman Rappak:
Wiesz, gdy wymyślono syntezator, wiele pianistów żądało zabronienia jego sprzedaży, mówiąc, że teraz każdy może grać muzykę, a to odbiera jej duszę i wartość. Jedna osoba będzie bronić takich aplikacji, mówiąc że w ten sposób ludzie każdego dnia mogą wyrażać się przez fotografię, inna powie, że jeżeli 10 tysięcy ludzi robi w tym momencie zdjęcie, to 9 tysięcy tych zdjęć będzie do niczego i tylko zaśmiecą internet. Ja uważam, że wszystko co pozwala na ekspresję ludzi, angażuje ich w jakiś sposób, jest w porządku. Osoby, które umieją świetnie obsługiwać te narzędzia, na pewno stworzą coś świetnego i to wystarczająco dobry powód, by pogodzić się z tymi 9 tysiącami beznadziejnych zdjęć.

Jesteście filmowcami, którzy zaczęli tworzyć muzykę. Inspirują cię bardziej obrazy czy dźwięki?
Roman Rappak:
Wiele osób powiedziałoby, że gdy piszesz piosenkę, to zwykle zaczynasz od melodii, dodajesz do niej beat, a następnie śpiewasz do tego tekst. Z pewnością to jeden ze sposobów tworzenia, ale prowadzi do powstawania niemal identycznych utworów. Próbujemy odejść od tradycyjnego sposobu pisania piosenek. Czemu nie zacząć od dźwięków, które wydaje zabawka dla dzieci, którą kupiłeś na targu? Pracę nad niektórymi utworami rozpoczęliśmy od nakręcenia filmu, a następnie stworzenia do niego muzyki. To odwrócenie procesu tworzenia teledysków, ale to dokładnie proces tworzenia ścieżki dźwiękowej do filmu. Studiowałem film, ze specjalizacją projektowania dźwięku i tworzenia ścieżek dźwiękowych. Taka praca polega na tym, że do obrazów, dialogów i historii komponujesz muzykę. Efekt jest więc zupełnie inny, niż gdy wymyślasz melodie znikąd. Tłem jednego z naszych utworów jest rozmowa Wietnamczyka, który właśnie przeprowadził się do Wielkiej Brytanii ze streetworkerem mieszkającym tu od siedmiu pokoleń. Napisaliśmy go tak, jak pisze się muzykę do filmu.

Stworzyłeś fantastyczny teledysk dla Sinead O’Connor. To jednak nie jest artystka, której muzyka przychodzi mi do głowy, gdy słucham waszych utworów. Jak przebiegała ta współpraca?
Roman Rappak:
Naszą wytwórnią jest Fat Cat Records, która jest częścią One Little Indian Records, w której wydaje Sinead. Chyba zainteresowało ich właśnie to, że nie byliśmy oczywistym wyborem na autorów jej teledysku. Dla nas to było ciekawe wezwanie, tym bardziej że teledysk do "Nothing Compares 2 U" jest naprawdę słynny, fascynujący i kontrowersyjny. Jest jak oświadczenie, a jednocześnie to symbol swoich czasów, złotej ery MTV. Sinead okazała się dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażaliśmy - jest bardzo osobliwa, pełna złości, ale jednocześnie pasji. Byliśmy bardzo zaintrygowani tym, co się stanie gdy połączymy naszą i jej twórczość.

Pojechaliście do Islandii, by wyprodukować wasze utwory. Dlaczego tam?
Roman Rappak:
Nie chcieliśmy, by była to agresywna płyta, ale by można było jej słuchać bez krwawienia uszu, nawet jeśli mówi o niepokojach społecznych. Zabraliśmy więc szkice naszych utworów na Islandię. Pracowaliśmy tam w studio Sigur Ros, w naprawdę magicznym miejscu. Dzień trwał całą dobę, studio znajdowało się w pobliżu wulkanu, powietrze jest tam niezwykle czyste. Mikrofony w studio nagrywały dźwięk ciepło, klasycznie. Wydaje mi się, że to dodało duszy naszej płycie. Smyczki nagraliśmy w Berlinie. Wcześniej korzystaliśmy z sampli, które brzmiały dość tanio. Pojechaliśmy więc do studia, w którym nagrywa Max Richter. Tam pracowaliśmy z Hauschką, znanym kompozytorem i całą orkiestrą skrzypków, wiolonczelistów i trębaczy, którzy dodali głębi naszej muzyce.

Potem jednak te wszystko smyczki pocięliście na małe części, ułożyliście z nich beaty. Po co więc tak się wysilać, jeśli potem nagrania poddaje się kompletnej dekonstrukcji?
Roman Rappak:
Nie chciałem, by to, że pracowaliśmy z Hauschką powstrzymało nas przed potraktowaniem nagranej przez niego muzyki jak materiału, który możemy zdekonstruować. Jesteśmy producentami hip-hopowymi, tniemy i tworzymy ze skrawków nasze kompozycje. Gdybyśmy potraktowali nagrania Hauschki jak muzykę klasyczną, to nie byłoby to do końca szczere i nasze. Jesteśmy też produktem sieci społecznościowych. Możemy nagrywać z klasycznie wyszkolonymi muzykami, ale z drugiej strony za chwilę słuchać utworów, które nagrywa 15-latek w północnej Wielkiej Brytanii na swoim laptopie. Technologia wyzwala nas z takich ograniczeń.

Mówisz, że pojechaliście do Islandii, żeby nieco uspokoić waszą muzykę. Dlaczego więc twój głos na płytach jest zniekształcony i brzmi dość agresywnie?
Roman Rappak:
Zamiast krzyczeć, że jestem frontmanem, co wydaje mi się trochę pretensjonalne, wolałem potraktować swój głos jak jeden z sampli. Podoba mi się jak w hip-hopowych produkcjach, np. u DJ Premiera, a nawet w house’owych utworach, niektóre wokale są pocięte, zapętlone i przetworzone, tak że tworzą element utworu, a nie jego pierwszy plan. Podoba mi się sposób, w jaki zmienia to punkt skupienia w muzyce, który przenosi się bardziej na beaty, syntezatory, a wokale są nieco wycofane. Lubię sobie wyobrażać wokal na naszej płycie jako zamknięty w pudełku otoczonym przez muzykę. Dla mnie to bardziej intrygujące, bo zachęca cię do słuchania innych elementów muzyki.

Rozmawiał Kamil Babacz

BRETON
Meskalina (ul. Stary Rynek 6)
niedziala 19.05., godzina 20
bilety: 20, 30 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski