Można – wprawdzie nieco na kredyt – nazwać poznańską grupę Rust nowymi apostołami rocka. Jednak wiem, że na ten kredyt zasługują i za jakiś czas należycie go spłacą. Zdziwicie się, jak szybko.
Podczas czwartkowego koncertu w poznańskim KontenerART grupa nie tylko zaprezentowała nowe utwory w świetnej oprawie wizualno-brzmieniowej, ale po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu o swej niezawodnej scenicznej formie.
Niczym wspomnieni apostołowie, którzy przemówili mnóstwem obcych języków, żywiołowy kwartet zabrzmiał tysiącem dźwięków z nadchodzącego albumu, który chyba celowo zatytułowano „A Thousand Sounds”.
Zespół, który od niedawna gra tylko z jedną gitarą w składzie wygenerował potężne pokłady energii. Szymon „Simon” Szymkowiak, błądząc między plątaniną kabli oraz efektów, dwoił się i troił, by każdy z riffów wybrzmiał z właściwą intensywnością. Z zadania wybrnął celująco, nieustannie utrzymując wzrokowy kontakt z publicznością. Michał Przybylski to – piszę te słowa bez najmniejszej przesady – istne rockowe zwierzę, obdarzone głosem, który spokojnie plasuje go w tej samej lidze, co Robert Plant i Sebastian Bach. Lider Rust był tego wieczoru niekwestionowanym mistrzem ceremonii. Ma w sobie tę charyzmę, którą czuje każdy, kto tylko znajdzie się w jego zasięgu. Grzechem byłoby nie wspomnieć o solidnej sekcji rytmicznej, dzięki której muzycznym poszukiwaniom poznaniaków nie brakuje dynamicznego kopa.
Spotkałem się ostatnio z opinią, że w graniu Rust zupełnie nie słychać, skąd są. Traktować ją należy wyłącznie w kategoriach komplementu. Dowodzi ona, że muzyka zespołu ma charakter uniwersalny, niezależny od szerokości geograficznej. To z kolei jest najlepszą przepustką do podboju świata.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?