– Mam wrażenie, że ta sprawa jest zamiatana pod dywan. O Amber Gold się pisze i mówi a o Finroyal już nie – opowiada pani Danuta, która jest jedną z wielu osób poszkodowanych przez Finroyal. Ulokowała w nim ponad 40 tys. zł. Pierwszej wpłaty dokonała w 2010 roku.
– Czekała mnie płatna operacja stopy, więc chciałam umieścić pieniądze w jakimś bezpiecznym miejscu – opowiada nam. Zastanawiała się nad dwoma: Amber Gold oraz Finroyal. Ostatecznie wybrała ten drugi.
– Mimo że oferowali niższe oprocentowanie niż Amber Gold, zapewniali, że mają gwarancje w milionach funtów z Brytyjskiego Banku Królewskiego w Londynie. I to było najważniejsze – wyjaśnia po latach.
Przez dwa lata nie było żadnych problemów. Te pojawiły się kiedy w lipcu 2012 roku pani Danuta chciała wypłacić pieniądze na operację, która czekała ją na jesień tego samego roku. Kiedy jednak poszła do poznańskiej placówki parabanku, zastała ją już zamkniętą.
– Próbowałam skontaktować się z centralą w Warszawie. Nikt nie odbierał telefonów. A kiedy wysłałam pismo z żądaniem wypłaty pieniędzy, otrzymałam informację zwrotną, że adresat jest nieznany – opowiada pani Danuta. Pieniędzy nie odzyskała, a operacji nie przeszła do dzisiaj.
Po artykułach w „Głosie Wielkopolskim” dotyczących Finroyal postanowiła skontaktować się z panią Marią (imię zmienione), inną poszkodowaną, której historię już opisywaliśmy. Ona straciła 200 tys. zł.
– Mam pierwszą grupę inwalidzką, a muszę chodzić do pracy, bo inaczej nie jestem w stanie przeżyć. Nie wierzę, że odzyskam pieniądze. Chyba szybciej umrę niż je zobaczę. Nie mam siły już walczyć. Choruję na nowotwór i ważniejsze jest dla mnie zdrowie niż pieniądze – mówi pani Maria.
Sprawą Finroyal zajęła się warszawska prokuratura. Na początku tego roku oskarżyła Andrzeja K., że od listopada 2007 roku do czerwca 2012, będąc dyrektorem spółki Finroyal, za pośrednictwem biur operacyjnych w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu i Poznaniu, doprowadził 1716 klientów do niekorzystnego rozporządzania mieniem znacznej wartości w łącznej kwocie ponad 100 mln zł, za co grozi mu do 10 lat więzienia. Śledczy zarzucają mu również prowadzenie działalności bankowej bez zezwolenia. Za to grozi mu grzywna w wysokości do 5 mln zł oraz kara do 3 lat więzienia.
W kwietniu sprawa trafiła jednak do Sądu Okręgowego we Wrocławiu. – To wynikało z ekonomiki procesowej. Większość osób poszkodowanych mieszka zdecydowanie bliżej Wrocławia niż Warszawy – wyjaśnia Marek Poteralski, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego we Wrocławiu.
Poszkodowani zwracają jednak uwagę, że nie otrzymywali żadnych powiadomień o tym, że sprawa została przeniesiona do Wrocławia i gdyby nie informacje przekazywane pocztą pantoflową, pewnie by o tym nie usłyszeli. – Dowiedziałam się o tym przez przypadek od poszkodowanej pani z Wrocławia – opowiada pani Maria.
Prokuratura wyjaśnia jednak, że pokrzywdzeni nie są stroną w postępowaniu sądowym, a jeśli chcą być informowani, to muszą złożyć wniosek, by być oskarżycielem posiłkowym w sądzie.
– Wszyscy poszkodowani byli o tym informowani w postępowaniu przygotowawczym w prokuraturze – wyjaśnia Marek Poteralski. Do końca trwania procesu osoby pokrzywdzone powinny jednak przede wszystkim złożyć wniosek o orzeczenie wobec Andrzeja K. obowiązku naprawy szkody. W przeciwnym wypadki nie będą mieli szansy na odzyskanie swoich pieniędzy.
– Prokurator może sam złożyć taki wniosek w imieniu poszkodowanych i często w takich sprawach prokuratorzy tak postępują. Jednak to, że wniosek zostanie złożony nie oznacza, że poszkodowani odzyskają pieniądze. Z tym bywa różnie przy takich wysokich kwotach – przyznaje Marek Poteralski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?