Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąd: Mieszkaniec Ostrówek nie przyznaje się, że zabił siostrę

Barbara Sadłowska
Fot. Waldemar Wylegalski
57-letni mieszkaniec Ostrówek pod Chodzieżą stanął przed Sądem Okręgowym w Poznaniu jako oskarżony o zamordowanie siostry. Po zatrzymaniu Janusz M. przyznał się do winy. Dziś jednak twierdzi, że kłamał i ze zniknięciem Barbary K. nie ma nic wspólnego. Prokurator twierdzi, że oskarżony udusił młodszą siostrę z powodów finansowych. Jej ciało spalił w beczce na brzegu Noteci, a prochy wsypał do rzeki...

Proces Janusza M. i jego żony rozpoczął się wnioskiem... o wyłączenie jawności rozprawy. Obrońca Janusza M. twierdził, że tylko w ten sposób uda się ochronić jego "ważny interes prywatny" - rodziny mieszkającej w niewielkich miejscowościach oraz zadłużonego oskarżonego, któremu bank mógłby wypowiedzieć umowy kredytowe... Sąd stwierdził jednak, że pod miano "ważnego interesu prywatnego" tych argumentów podciągnąć się nie da i oddał głos prokuratorowi.

Prokurator Łukasz Biela z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu oskarżył Janusza M. o to, że 11 maja 2011 roku popchnął Barbarę K. na schody, a potem udusił ranną w głowę kobietę. Zwłoki spalił, a prochy wrzucił do rzeki. Jego żonie Danucie M. zarzucił... umycie zakrwawionej podłogi, co w tym przypadku było zatarciem śladów zbrodni oraz utrudnianie postępowania karnego w sprawie zaginięcia Barbary K. Początkowo bowiem policja przez blisko rok poszukiwała siostry oskarżonego, który zgłosił jej zaginięcie w czerwcu 2011 roku. On usłyszał zarzut zabójstwa dopiero pod koniec kwietnia ubiegłego roku.

Po zatrzymaniu częściowo przyznał się do winy - twierdził, że nie udusił siostry, która zmarła po upadku na schody. Mówił wówczas, że Barbara K. zamieszkała w ich domu w Ostrówkach w 2009 roku. - Płakała, mówiła, że czuje się samotna - wyjaśniał Janusz M. Podobno chciał, żeby Barbara K. zapisała swoje mieszkanie w Pile jego córce, ale siostra wolała je sprzedać - za 90 tysięcy. Ustalili, że przekaże bratu 15 tysięcy na budowę dodatkowego pokoju i naprawę dachu. Janusz M. otrzymał też 55 tysięcy, które miał ulokować w banku. Zrobił to. Lokata była na jego nazwisko.

Jego zdaniem, wszystko układało się dobrze. Siostra czasami dała to 200, to 500 złotych. Miała dostęp do lodówki i piwnicy - "jadła, co chciała". Dlatego rok po przeprowadzce Barbary był zaskoczony stanowiskiem mecenas K., do której zgłosiła się jego siostra.
- Ruszyła na mnie z wielką buzią, że jestem złodziejem i mam oddać siostrze 80 tysięcy - mówił Janusz M. - Żeby uspokoić siostrę, napisałem oświadczenie, że jestem jej dłużny 60 tysięcy. Ona chciała tylko papier, że do końca życia będzie mieszkać i robić, co chce.

Według jego wyjaśnień, 25 maja rano, gdy wychodził do pracy, siostra wszczęła awanturę. Odgrażała się, że go zniszczy i zabierze mu dom. - Wtedy zdarzył się wypadek... Zaczęła mnie szarpać, odruchowo uderzyłem i przewróciliśmy się. Gdy ją podnosiłem, wyślizgnęła mi się z rąk, upadła i znowu uderzyła się w głowę. Wpadłem w panikę. Nie wiedziałem, co robić, gdy sprawdziłem, że nie ma tętna i nie oddycha. Stanęło mi przed oczami całe życie: żona, dzieciaki, kredyty. Pomyślałem, że jak mnie przymkną, żona sama nie da sobie rady - mówił wówczas. Jego dom był obciążony przeszło 100-tysięczną hipoteką. Miesięczna rata kredytu wynosiła tysiąc złotych. On sam zarabiał 3 tysiące, żona - połowę mniej.

Wyniósł więc ciało do garażu, ukrył pod deskami. Umył podłogę. Spalił torebkę i torbę siostry. Przez dwie noce jeździł w okolice Białośliwia nad Noteć. Z paliwem, drewnem opałowym. Potem zabrał zwłoki i beczkę. Umieścił w niej ciało - nogi wystawały i palił tak długo. Dla lepszego "cugu" porobił dziury w beczce, a gdy na jej dni zostało może z 20 centymetrów popiołu, wrzucił prochy do rzeki.

Teraz Janusz M. twierdzi, że jest niewinny. - Wtedy bałem się o rodzinę i doszedłem do wniosku, że jak się przyznam, będzie dla nich lepiej.
- To dzisiaj nie lepiej też się było przyznać? - zapytał sędzia Paweł Spaleniak.
- Teraz wiem, że z rodziną wszystko w porządku. Żona choruje, ale nikt jej nie atakuje, nie straszą jej, że zamkną w więzieniu - odpowiedział Janusz M. Dodał, że przebieg domniemanego zabójstwa, do którego się przyznał, znał dzięki podpowiedziom policjantki. - Ona nawet do aresztu do mnie przychodziła. Mówiła, że jak spaliłem ciało, to mam się przyznać, żeby chociaż kosteczkę można było znaleźć i siostrę pochować, ale ja nikogo nie zabiłem.

Kiedy sąd postanowił wysłuchać wyjaśnień jego żony, pojawił się pewien problem. Otóż, jej obrony postanowiła się podjąć pani mecenas, reprezentująca jej męża. Sąd stwierdził, że nie może występować w imieniu obojga małżonków, ponieważ może to doprowadzić do konfliktu interesów, gdyż fragment wcześniejszych wyjaśnień Danuty K. obciąża jej męża. Skutkiem tego Janusz K. stracił swojego obrońcę z urzędu. Sąd wyznaczył mu innego, a drugiego powoła do reprezentowania jego żony. Podczas kolejnej rozprawy, 13 marca jeszcze raz wysłucha obojga oskarżonych - tym razem z ich nowymi adwokatami.

Ciekawe, czy wtedy Janusz K. wytłumaczy, dlaczego po "zniknięciu" siostry ani razu do niej nie zadzwonił?

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski