Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąd: Odebrać rodzicom dziecko

Katarzyna Kamińska
Kilka lat temu w Wągrowcu odebrano rodzicom  2-miesięczną Sylwię
Kilka lat temu w Wągrowcu odebrano rodzicom 2-miesięczną Sylwię A. Dembiński
Marysia ze Skoków, Róża z Szamotuł, chłopiec z Poznania. Każde sąd nakazał odebrać. Były to decyzje błyskawiczne. Bulwersujące ludzi. O dzieciach odbieranych rodzicom pisze Katarzyna Kamińska.

Za tydzień skończy miesiąc. Synek 33-letniej Agnieszki z Poznania od 28 grudnia 2010 jest z mamą w szpitalu. Nie mogą wrócić do domu, bo maluch ma jeszcze żółtaczkę. Gdy tylko wyzdrowieje, zostanie jednak matce... odebrany. Decyzja zapadła dzień po jego urodzeniu. Bo rodzice - zdaniem sądu - nie radzą sobie z opieką nad dziećmi. Żyją z dnia na dzień, nie mają żadnych dochodów, nie mają ubezpieczenia i na dodatek nie chcą i odrzucają każdą pomoc.

Z siedmiorga dzieci, dwoje nie żyje, troje w adopcji, jedno w rodzinie zastępczej, jedno czeka na umieszczenie w domu dziecka - tak wygląda 10-letnia historia rodziny Agnieszki i Marka z Poznania.
Mieszkają w willowej dzielnicy Poznania w domu jednorodzinnym. Obejście zaniedbane, a jak wygląda w środku, nie wie nikt, bo nikt na oczy wnętrza domu nie widział. Policjanci, którzy byli przy odebraniu jednego z dzieci i kurator sądowy, twierdzą jednak, że brudno i nie ma tam warunków do wychowywania dzieci. Ale przez pięć lat mieszkała tam dziewczynka i jej młodsza o dwa lata siostra. Gdy jednak umarło urodzone jako trzecie dziecko, siostry zostały matce odebrane. Do domu dziecka trafia też piąte - urodzone półtora roku po śmierci czwartego. Nad szóstym opiekę zastępczą roztacza babcia, a urodzony w grudniu synek wiadomo już, że będzie odebrany rodzicom.

Sąd uważa, że Agnieszka i jej partner nie współpracują z nikim, nie chcą pomocy, z dziećmi sobie nie radzą i nie mogą się nimi zajmować. Więc je im po kolei zabiera. W tym czasie pojawiają się doniesienia o wcześniejszych problemach z agresją u mężczyzny i dramacie jego dzieci z poprzednich związków. Prawa rodzicielskie Agnieszki do odebranych wcześniej dzieci są odebrane, w tej chwili trwa postępowanie w sprawie odebrania praw do ostatniego dziecka. Sąd mówi, że nie może ryzykować, że dzieciom coś się stanie pod opieką nieodpowiedzialnych - jego zdaniem - rodziców. Mężczyzna i kobieta nie zgadzają się na ingerencję w ich życie. Pracowników MOPR-u, sądów i policji nazywają oprawcami i mordercami. Winą obarczają wszystkich dookoła. Z urzędniczej dokumentacji wynika jednak coś zgoła innego.

Sąd mówi: nie chcemy odbierać
Sędzia Joanna Ciesielska-Borowiec, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Poznaniu podkreśla, że nie jest intencją sądów - wspomaganych przez służby kuratorskie, aby komukolwiek - bez podstaw, zabierać dziecko.

Ale są rodziny - matki, zwyczajnie nieporadne. Kochają dzieci, ale nie potrafią im niczego zapewnić poza uczuciem. Można powiedzieć, że takie dzieci są od urodzenia skazane na porażkę - uważa pani rzecznik. Ale, czy dla sądu to wystarczający powód, żeby odebrać dziecko?

- Nie - chyba, że sposób sprawowania opieki zagraża bezpośrednio małoletniemu, jego życiu i zdrowiu. Nie można eksperymentować na dziecku - mówi. - Ktoś, na przykład, nie chodzi z dzieckiem do lekarza i ono umiera... Wówczas każdy zapyta, dlaczego sąd nic nie zrobił, żeby zapobiec tragedii.

Biedni i nieporadni
Czworo rodzeństwa w domu dziecka, piąte odebrane tuż po porodzie i przekazane do adopcji - to obraz rodziny S. pod Skokami.

Mieszkają w czworakach popegeerowskich. Za jedną ścianą siostra ojca dzieci, za drugą - matka i starszy brat. W dwuizbowym mieszkaniu pomieszkuje jeszcze ojciec mężczyzny i niepełnosprawny brat kobiety. W tych warunkach na świat przychodzą kolejne dzieci - najpierw dziewczynka i dwóch chłopców. Gdy mają po kilka lat, rodzice podejmują dramatyczną i nietypową decyzję - zawożą swoje maluchy do domu dziecka. Kilka lat później do trójki rodzeństwa dołącza jeszcze jedno dziecko. Ostatnie - Marysia - zostaje już odebrane matce na sali porodowej. Trafia do adopcji.

Rodzice swoją decyzję argumentują biedą i nieumiejętnością radzenia sobie z dorastającymi dziećmi. Do kolejnych placówek jeżdżą jednak regularnie, dzieci każde wakacje i święta spędzają w domu, rodzice kochają je jak potrafią. Instytucje zobowiązane do pomagania mówią tymczasem, że w domu panuje brud, że nie ma z rodzicami kontaktu, że warunki zagrażają zdrowiu dzieci...

Pojawiają się też doniesienia o molestowaniu dzieci przez najbliższego wujka, tego mieszkającego za ścianą brata ich ojca. W sądzie rozpoczyna się sprawa o odebranie rodzicom praw rodzicielskich. Dzieci nie mają już prawa odwiedzać matki i ojca w domu, uciekają z domu dziecka, najstarsza córka trafia do szpitala psychiatrycznego. Po półtora roku walki o dzieci, zapada wyrok - odebrane prawa rodzicielskie. Sąd mówi, że nie może ryzykować, że dzieciom coś się stanie pod opieką nieodpowiedzialnych - jego zdaniem - rodziców. Matka i ojciec wnieśli właśnie apelację.
Sąd mówi: dbamy o dobro dziecka
- Sąd ingeruje dopiero wówczas, jeżeli ma potwierdzone informacje o tym, że zagrożone jest dobro dziecka - mówi sędzia Ciesielska-Borowiec.

Dodaje, że nie należy utożsamiać interesu dziecka z interesem rodziców, którzy twierdzą, że przecież je tak kochają. - Podkreślam: dobro dziecka musi wyprzedzać potrzeby rodziców - mówi Joanna Ciesielska-Borowiec. - Niestety, często zdarza się, że rodzice wzbraniają się przed utratą dzieci nie z miłości, a z obawy przed utratą przysługujących z tego tytułu świadczeń.

Znów bałagan, bieda, nieporadność
Medialna batalia o malutką Różę trwa kilka tygodni. Dziecko zostało odebrane matce w szpitalu - jej powrotu nie doczekała trójka rodzeństwa i ojciec w podeszłym wieku.

Dziecko prosto z sali porodowej trafia do rodziny zastępczej, matka - niejako przy okazji - zostaje ubezpłodniona. Sprawa trafia na czołówki gazet w całej Polsce. W wyniku interwencji Rzeczników Praw Obywatelskich i Praw Dziecka dziewczynka ostatecznie wraca do domu, a nad rodziną roztoczona jest opieka kuratora i asystenta rodzinnego. Instytucje zajmujące się opieką nad rodziną i sądowi kuratorzy podkreślają jednak, że warunki, w jakich przebywają dzieci, są złe - w domu jest niebogato, panuje bałagan, a matka dzieci nieporadnie sprawuje nad nimi opiekę. Doglądana przez asystentkę jednak wywiązuje się ze swoich obowiązków, dzieci są zadbane.

Tym bardziej że za rodzinę ręczy cała społeczność okoliczna - z księdzem na czele. W najbliższym czasie odbędzie się jednak kolejna rozprawa o odebranie rodzicom praw rodzicielskich. Sąd - jak w poprzednich przypadkach - mówi, że nie może ryzykować, że dzieciom coś się stanie pod opieką nieodpowiedzialnych - jego zdaniem - rodziców.

Sąd mówi: bieda to nie powód
W opinii rzeczniczki Sądu Okręgowego w Poznaniu sama bieda w rodzinie nie może być powodem odbierania czy ograniczania praw rodzicielskich. Jeżeli opiekunowie dziecka są ubodzy, ale prawidłowo - na miarę swoich możliwości - sprawują opiekę nad nim, taka rodzina powinna otrzymywać pomoc państwa.

- Gdy jednak, oprócz biedy, występują inne czynniki, które zakłócają prawidłowe funkcjonowanie rodziny - na przykład alkohol, przemoc, choroba - w szczególności psychiczna, może zachodzić konieczność, aby odebrać małoletnich ich opiekunom - mówi Joanna Ciesielska-Borowiec.

Zbyt religijna matka
Niemal dwa lata spędza w pogotowiu opiekuńczym 11-latek z Legnicy. Dom rodzinny jest oddalony zaledwie o kilka ulic. Sąd uznaje, że konieczne jest zawieszenie jego rodzicom praw rodzicielskich. Bo matka chłopca... doznaje objawień i jest nadmiernie religijna! Według biegłych pedagogów, psychologów i psychiatrów rodzice są "nadopiekuńczy, wrogo nastawieni do świata i mają urojenia psychotyczne, które źle wpływają na wychowanie chłopca". Wcześniej dziecko sprawiało kłopoty wychowawcze w szkole - podstawówkę zmieniał czterokrotnie, matka za każdym razem winiła kolejną placówkę. I to właśnie od nauczycieli dotarły pierwsze sygnały, że w rodzinie może dziać się coś złego. Chłopiec trafił do pogotowia, a rodzice próbowali wszelkimi sposobami odwrócić bieg zdarzeń. W tej rodzinie nie było biedy, nie było patologii w ogólnie znanym znaczeniu tego słowa.

Sąd uznał jednak, że dopóki rodzice chłopca nie przejdą skutecznej terapii, lepiej mu będzie w domu dziecka. Dopiero interwencja Rzecznika Praw Dziecka sprawiła, że chłopiec wrócił do domu. Tam mógł czekać na rozstrzygnięcie spraw sądowych.
Sąd mówi: każdy może pomóc
Każdy może zawiadomić sąd rodzinny, że dziecku dzieje się krzywda. Najczęściej informuje o tym szkoła, lekarz, policja, kurator... Bywa też, że to sąd obliguje instytucje, by pomogły danej rodzinie.

- Matka z trojgiem dzieci, w trakcie rozwodu i czwartym maleństwem, którego ojcem jest konkubent. W opinii psychologa, jako rodzice są całkowicie niezaradni - mówi Joanna Ciesielska-Borowiec. - Kochają dzieci, ale nie potrafią sobie poradzić ze stwierdzonym u nich ADHD, zaburzeniami koncentracji. Sąd zwrócił się do Centrum Pomocy Rodzinie, aby udzieliło tej rodzinie właściwej pomocy.

Okrutne matki...
2-letni chłopiec w Ostrowie Wielkopolskim został odebrany matce, bo ta znęcała się nad dzieckiem od dłuższego czasu. Dziecko z połamaną nóżką i innymi obrażeniami trafia najpierw do szpitala, później do domu dziecka. Matka została oskarżona o znęcanie się nad dwulatkiem, przedstawiono jej zarzuty, może trafić do więzienia nawet na 5 lat. Dziecko zostało umieszczone w pogotowiu rodzinnym.

Tyle szczęścia nie miał 15-miesięczny Kubuś, który został przez własną matkę... zagłodzony. Dziecko mieszkające z matką i jej konkubentem na działkach w Stęszewie umierało z głodu, bo nikt go nie karmił, chociaż błagało i płakało. Jego starszy braciszek też prosił mamę, żeby dała Kubusiowi jeść. Chłopczyk z głodu ogryzał szczebelki drewnianego łóżeczka. Gdy zmarł, ważył jedynie 5 kg. Matka przyznała się do głodzenia dziecka dopiero wtedy, gdy postawiono jej zarzut zabójstwa. Wyznała, że nie karmiła Kubusia... bo konkubent zabronił. Kobieta została skazana na 25 lat więzienia.

Niestety, nikt nie wiedział, co dzieje się w domku na działkach. Nie było tam wścibskich sąsiadów, kobieta zerwała kontakty z rodziną. O tym, że mieszka tam samotna matka, nikt nie wiedział. Nie było nikogo, kto mógłby zawiadomić sąd o tragedii dziecka.

Sąd mówi: bierzemy stronę dziecka
Może być też tak, że kobieta nie potrafi się przeciwstawić swojemu partnerowi. Jeżeli skutkiem jej postawy jest zagrożenie dziecka, również nie powinno być pod jej opieką - wyjaśnia sędzia Joanna Ciesielska-Borowiec. - Przy tym, trzeba pamiętać, że dla sądu, który ma podjąć taką decyzję, jest to naprawdę bardzo trudne!

Współpraca Barbara Sadłowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski