Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Saga o polskich pilotach: Ta pierwsza krew

Leszek Waligóra
Jedyny ocalały na świecie PZL-11 do dziś stoi w Muzeum Lotnictwa Polskiego  w Krakowie
Jedyny ocalały na świecie PZL-11 do dziś stoi w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie ANDRZEJ BANAS/POLSKAPRESSE
Nie mieli wielkich szans, bo choć uczono ich latać jak nikogo na świecie, mieli gorszy sprzęt. Ale walczyli jak lwy. To kolejny odcinek cyklu o polskich pilotach, którzy walczyli w Bitwie o Anglię.

Był 1 września 1939 roku. O godzinie siódmej rano naprzeciw wracających z bombardowania Krakowa niemieckich bombowców wystartowały polskie myśliwce. Jeden z nich trafił pod lufy niemieckiego Junkersa - kapitan Mieczysław Medwecki był pierwszym polskim pilotem, który zginął w walce. Było to też pierwsze zestrzelenie samolotu w drugiej wojnie światowej. Zapisano je Frankowi Neubertowi.

Przed ogniem Naeuberta uciekł inny polski pilot: Władysław Gnyś. Kilka minut później ten sam pilot spotkał na swojej drodze dwa bombowce. Dorniery miały pecha, bo zajadły Polak tak długo je ścigał, aż oba zwaliły się na ziemię. Do końca kampanii wrześniowej Gnyś nie zestrzelił już żadnego samolotu, a w dniu sowieckiej napaści na Polskę rozchorował się i ledwo uszedł. Miał szczęście: był jednym z nielicznych, których ewakuowano drogą powietrzną.

Miał szczęście aż do 27 sierpnia 1944 roku. Dowodzący już wówczas 317 dywizjonem wileńskim Gnyś został zestrzelony nad Francją. Niemcy uciekającego z płonącej maszyny Polaka ostrzelali. Do końca życia pilot chodził z kulą w plecach - bo tej nie udało się wyciągnąć w niemieckim szpitalu. Ale niewoli polski pilot nie doświadczał zbyt długo - podczas ewakuacji szpitala odbili go francuscy partyzanci.

Cisza przed burzą
W 1939 roku coś już dawno wisiało w powietrzu. Po zajęciu Czechosłowacji Niemcy coraz łapczywej wyciągali ręce w stronę Polski. A ta się zbroiła. Komitety obywatelskie zbierały pieniądze na karabiny i okręty, ale samoloty... Z samolotami był kłopot. Młodzi w większości piloci to byli zapaleńcy, ale nawet oni zdawali sobie sprawę, że PZL-11 - 6 lat wcześniej uznany za najlepszy myśliwiec świata - już jest legendą. Choć latającą. Jego zmodyfikowaną, znacznie lepszą wersję otrzymywali piloci w Rumunii, Grecji i Bułgarii, ale nie Polacy. Cóż więc im pozostawało? Szkolenie. Nieraz oryginalne.

Po latach Jan Zumbach w swoich wspomnieniach o szkole ogniowej w Brześciu nad Bugiem (oczywiście pilot nie zapomniał oddać uszanowania żeńskiej części tego miasteczka) pisał:
W następstwie zbyt gorliwego sposobu spędzania wolnego czasu było to, że program naszego szkolenia nieco się opóźnił. Dowodzący (..) wlepił nam niezwykle oryginalną karę: - Start nastąpi w ciasnym szyku! Każdy z was do końcówek swoich skrzydeł przymocuje sznurki z chorągiewkami; każdy sznurek ma mieć długość trzech metrów i być przywiązany do skrzydła samolotu sąsiada. Lecimy wszyscy połączeni tymi sznurkami! Jeśli podczas startu, w locie lub przy lądowaniu choćby jeden sznurek zostanie zerwany, cały zespół zostanie surowo ukarany!(...)
My, spoceni od stóp do głów, trzymaliśmy odległości między samolotami z centymetrową dokładnością i udało nam się dolecieć do Warszawy nie zrywając ani jednego z przeklętych sznurków.

Nie do końca. Przy podchodzeniu do lądowania koło samolotu Zumbacha zahaczyło o samochód stojący przed pasem. Myśliwiec wykonał "kozła", rozpadł się na kawałki, a pilot ze złamaną nogą odzyskał przytomność dopiero w szpitalu. I tam po dwóch miesiącach dowiedział się, że rozpoczęła się wojna.

Zumbach to człowiek, któremu poświęcimy specjalny odcinek naszego cyklu, więc nie będziemy się zbyt tu rozwodzić. Dość napisać, że ze złamaną nogą wymógł dopuszczenie do lotów. Ale nie powalczył, bo nie było już na czym latać. Dotarł do Rumunii, a stamtąd...

To już naprawdę inna opowieść. Taki scenariusz, albo podobny, przerobiło znacznie więcej pilotów. Bawiący się przed wojną i szkoleni w zadziwiających lotach na przestarzałych samolotach szykowali się do walki, która była z góry przegrana. Ale nie dla wszystkich.

Cyrkowiec Skalski
Początek września przyniósł rozczarowanie. Polskie samoloty nie nadążały nawet za niemieckimi bombowcami, nie mówiąc już o myśliwcach. Były już mocno zużyte, więc nieraz zawodziły nawet nietrafiane - choć mechanicy (trzeba pamiętać, że w Polsce mieli wysoki status i znakomite wyszkolenie) robili, co mogli. Ale samoloty były wysłużone, więc zdarzały się wypadki, wśród nich takie: polskie myśliwce odstrzeliwały sobie... śmigła. Wszystko przez zawodzące ze starości tzw. mechanizmy synchronizacyjne, które normalnie pozwalały strzelać "przez" kręcące się śmigło.

Uczyć trzeba się było na błędach - czyli na śmierci kolegów. Byli tacy, którzy uczyli się szybciej. Jednym z tych, którym szło to najsprawniej, był Stanisław Skalski, pilot dywizjonu poznańskiego. W ciągu kilku dni zestrzelił cztery niemieckie samoloty. Do tytułu asa zabrakło mu jednego... Odrobił sobie wkrótce w Anglii. Do legendy przeszedł jego Cyrk Skalskiego (o nim też opowiemy w naszym cyklu).

I jemu przyszło uciekać... Szlak większości polskich pilotów, którzy spotkali się później w Anglii, wiódł przez Rumunię, gdzie czekało internowanie lub areszt. Ale... to co zarządziły rumuńskie władze, było przez samych Rumunów respektowane z dużym przymrużeniem oka. Tak dużym, że Polak zatrzymany po przekroczeniu granicy przez rumuńskiego policjanta, z reguły zapraszał go do baru. I rozstawali się w przyjaźni. A jak było źle, wolność trzeba było kupić. Na przykład za... buty. Nic więc dziwnego, że lotnicy niemal w komplecie dotarli do Francji, a po jej upadku do Anglii. Większość dopiero tam poczuła, co to znaczy zestrzelić Niemca.

Dobrze, że ojca nie dopadłeś
Historia lubi dziwne zakończenia. W 1989 r. Władysław Gnyś, ten który zestrzelił pierwsze niemieckie samoloty w II wojnie światowej, otrzymał list od Franka Neuberta, niemieckiego pilota, który 50 lat wcześniej zabił jego przyjaciela. Dwaj panowie - dawni powietrzni wrogowie - spotkali się 31 sierpnia 1989 r. w Kanadzie. Złączyło ich to, że obaj byli pierwsi. Obaj zabijali w najstraszniejszej z wojen jako pierwsi piloci, zabijali pierwszych pilotów drugiej strony. Pierwszy raz spotkali się jako wrogowie, gdy pierwszy miał 23, a drugi 29 lat. Starsi o lat 50 zostali serdecznymi przyjaciółmi.

Po śmierci Gnysia Noubert wspominał, jak syn jego dawnego wroga powiedział: Dobrze, że nie dopadłeś wtedy naszego ojca, w przeciwnym razie nie byłoby nas teraz tutaj...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski