Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Seryjny morderca goda po naszymu - rozmowa z Ryszardem Ćwirlejem

Kamilla Placko-Wozińska
Kamilla Placko-Wozińska
Ryszard Ćwirlej w „Monidle”, poznańskiej restauracji, którą opisał w „Jedynym wyjściu”
Ryszard Ćwirlej w „Monidle”, poznańskiej restauracji, którą opisał w „Jedynym wyjściu” Waldemar Wylegalski
O „cudzie” na liście bestsellerów Empiku, trzech książkach wydawanych w ciągu roku i trzech cyklach powieści, a także o wyższości pisania nad malowaniem oraz o tym, że wszystko zaczęło się od kapitana Żbika opowiada Ryszard Ćwirlej, autor bardzo poznańskich kryminałów.

Rozmawiamy na dobę przed premierą Pańskiej nowej książki, a „Tam ci będzie lepiej” już pnie się na liście bestsellerów Empiku, czyli najlepiej sprzedających się pozycji. Cud?
Nie, premiera od dawna zaplanowana była na 21 października, ale później pojawił się festiwal kryminału Granda na starym dworcu PKP i właśnie na niego udało się książkę wydrukować dwa tygodnie wcześniej. Sklepy zaczęły ją sprzedawać i rzeczywiście, bardzo dobrze idzie.

To już druga książka w tym roku, w czerwcu ukazało się „Jedyne wyjście”, kryminał dziejący się współcześnie. W „Tam ci będzie lepiej” sięga Pan do historii, do Poznania lat dwudziestych ubiegłego wieku, a dotąd specjalizował się w kryminale neomilicyjnym. Okrzyknięto Pana nawet jego twórcą. Porzucił Pan lata osiemdziesiąte? Nie będzie już Teosia Olkiewicza, o którego pytają internauci?
O, nie, nie porzuciłem. Obie tegoroczne książki w jakiś sposób łączą się z rzeczywistością moich bohaterów lat osiemdziesiątych. W „Jedynym wyjściu” poznajemy ich dalsze losy, po przemianach w Polsce, a w „Tam ci będzie lepiej” spotykamy ich protoplastów. A kolejny kryminał, który ukaże się na początku 2016 roku będzie powrotem do pierwszego cyklu.
Chorąży Olkiewicz, milicjant o szwejkowskim szczęściu, niezbyt dużej inteligencji, ale dużej zaradności życiowej, mało, że wróci, będzie głównym bohaterem. Będą też i inni milicjanci, których moi czytelnicy zdążyli polubić.

Ma Pan niesamowite tempo! To będzie trzecia książka w ciągu roku. A przecież pisanie nie jest Pana jedynym zajęciem, jest Pan dziennikarzem, zastępcą redaktora naczelnego Radia Merkury. Jak Pan to robi? Narzuca sobie jakiś pisarski rygor?
To przypadek, „Jedyne wyjście” napisałem w ubiegłym roku, w tym tylko wyszło. Staram się, aby rocznie powstawał jeden kryminał. Gdy już się wciągnę w pracę, gdy w głowie mam wszystko poukładane, narzucam sobie pisanie pięciu stron dziennie. I robię to bez problemów.

Ile osób Pan zabił?
Trudne pytanie… Na książkę pewnie statystycznie wypadają trzy. Ofiara główna, plus poboczne… Osiem książek, więc dobrze ponad dwudziestu nieboszczyków. Można powiedzieć, że jestem seryjnym mordercą.

Darował Pan kiedyś komuś życie?
Na pewno tak, bo generalnie jestem litościwym człowiekiem, choć dokładnie nie pamiętam. Ale zawsze, od pierwszego zdania, wiem w przeciwieństwie do czytelników, kto zabił. I tego nie zmieniam.

Konsultuje się Pan z kimś w trakcie pisania?
Nikomu nie pokazuję, z nikim nie konsultuję, chyba że chodzi o fachowe sprawy, jak w „Tam ci będzie lepiej”. Konsultowałem z historykiem i byłem mile zaskoczony, że popełniłem tak mało błędów. Pochwalił mnie nawet, że tak dobrze pokazałem historię początków Abwehry.

Czyli pewnie dużo czasu poświęcił Pan na szukanie materiałów z lat międzywojennych?
Nie, bo z zamiłowania jestem historykiem. I od dawna w chwilach wolnych czytuję o historii Wielkopolski. A poza tym w Internecie bez problemów poczytać można gazety z okresu międzywojennego, gorzej z prasą z lat osiemdziesiątych. Tu już trzeba się przejść do archiwum…

Bardzo dobrze pokazuje Pan realia lat osiemdziesiątych, konkretne ulice, restauracje, bary, sklepy. Czy zdarzył się Panu błąd, który wytknęli czytelnicy?
To dla nich największa frajda! Cieszą się, gdy znajdą jakiś błąd, na przykład topograficzny. Gdy mogą oświadczyć, że do tej akurat bramy nie mogli wejść bohaterowie, bo wówczas nie było z niej przejścia, albo, że nazwa lokalu była inna… Oni też lubią być detektywami.

Coś w tym jest, bo sama się cieszę, że… też znalazłam błąd. W „Mocnym uderzeniu”, w Jarocinie pewna scena dzieje się w restauracji, gdzie bohaterowie piją alkohol. Byłam w 1988 roku na festiwalu i pamiętam, że w mieście obowiązywała prohibicja. Ktoś już zwrócił na to uwagę?
Nie musiał, bo ja jarocińską prohibicję też pamiętam. Świadomie poszedłem w fikcję i wymyśliłem tamtą sytuację, w celu zagęszczenia akcji. W „Mocnym uderzeniu” był natomiast inny błąd. Milicjantów, wracających do Poznania, wysłałem w kierunku Pleszewa, zamiast Środy Wielkopolskiej. Pomyliłem się, ale w przygotowywanym właśnie wznowieniu, poprawiłem ten błąd.

Rozumiem, że pamięta Pan lokale i ulice. Ale opisuje też komendę przy Kochanowskiego. Jak to było? Odwiedził Pan obecną policję i spytał jak tu wyglądało za komuny?
Nie, komendę też pamiętam. Byłem tam w latach osiemdziesiątych. Dostałem wezwanie po kolizji drogowej.

Strasznie było?
Przeciwnie. Milicjant, który mnie przyjmował okazał się bardzo miły i nie odczułem za bardzo skutków tego zderzenia. Ale do współczesnego cyklu pewnie będę musiał sprawdzić czy komenda weszła w XXI wiek…

Czyli dalsze losy dzielnej policjantki Anety z „Jedynego wyjścia” też będą? I cykl międzywojenny? Okładka „Tam ci będzie lepiej” zapowiada kontynuację śledztw komisarza Fishera…
Tak. I będą też kryminały neomilicyjne. Zamierzam kontynuować wszystkie trzy cykle, chyba będę pisał naprzemiennie.

Od neomilicyjnych Pan zaczynał. Jak to się stało?
Wychowałem się na komiksach z kapitanem Żbikiem, a raczej na kolorowych zeszytach rysunkowych, bo takiej nazwy należało wówczas używać. Mało kto dziś wie, że od 1969 roku w Komendzie Głównej MO istniał specjalny zespół do spraw dbania o wizerunek milicjantów. Na jego czele stał pułkownik Krupka, który sam napisał kilka Żbików i jakieś opowiadanie w serii „Ewa wzywa 07”, straszny grafoman… I ja się wychowałem na tej lekturze. Na szczęście później zaczęły się pojawiać w Polsce i zagraniczne kryminały, Chandlera, Agathy Christie.

Ale dlaczego pisanie? Oprócz socjologii, którą Pan ukończył, studiował również malarstwo. Nie kuszą Pana sztuki plastyczne?
Czasami popełnię jakiś rysunek… Tyle samo czasu wymaga pisanie i malowanie, w którym końcowym efektem jest obraz. Można go obejrzeć, dotknąć, a w pisaniu uruchamiasz wyobraźnię czytelnika, on widzi obrazami. To wydaje mi się fajniejsze.

Bez względu na to o jakich latach Pan pisze zawsze jest Poznań i Wielkopolska, a Pańscy bohaterowie używają gwary, często niezrozumiałej dla reszty kraju. Nie denerwuje to czytelników z innych regionów?
Przeciwnie, wielu czytelników spoza Wielkopolski mówiło, że dzięki moim książkom odkrywają Poznań, a ta nasza gwara jest dla nich bardzo interesująca. Śpiewny akcent poznański cały czas przecież słychać w naszych wypowiedzieć. Dla mnie gwara jest naturalna, cała moja rodzina pochodzi z Szamotuł, gdzie tak się mówiło. Ale, żeby Polska lepiej ją poznała i zrozumiała do „Tam ci będzie lepiej” dołączyłem słowniczek…

No właśnie, odkrywanie Poznania – po Wrocławiu wycieczki chodzą śladami Krajewskiego, dlaczego tego pomysłu nie przeszczepić do nas?
Tylko… ktoś to musi zrobić. Marek Krajewski ma duże wsparcie we władzach miasta. Odkryły, że jego kryminały to świetna promocja Wrocławia. A przecież mamy w Poznaniu takich „kryminalistów” jak Joanna Jodełka, Joanna Opiat-Bojarska, czy też ja. Nasze książki popularyzują Poznań. Bardziej niż różne kampanie miasta, do których raczej nie mieliśmy szczęścia. Jestem o tym przekonany, bo czytelnicy piszą, że dzięki moim książkom poznają Poznań. Pewna blogerka przeszła miejscami moich bohaterów, wszystko obfotografowała, zamieściła na blogu. Zachęciła pewnie trochę osób do odwiedzenia stolicy Wielkopolski.

Nawet teraz wspomniał Pan o koleżankach. Bardzo Pan wspiera polski kryminał – w „Jedynym wyjściu” bohaterowie czytają rodzimych autorów, a skandynawscy ich nużą. Uczestniczy Pan i organizuje wydarzenia typu spotkania z autorami i wspólne pisanie kryminalnej historii w „Czarnym Kocie”, czy festiwal kryminału Granda na starym dworcu PKP. Nie boi się Pan konkurencji?
Ja się bardzo cieszę, że tego dobrego kryminału pojawia się coraz więcej. Nie jest sztuką napisać niedobrą książkę, ale dobrą to już tak. A wydać można tylko taką, zwłaszcza u nas, w Poznaniu. Dlaczego więc nie wspierać czegoś dobrego? Jestem za…

Jako radiowiec nie myśli Pan o słuchowiskach na podstawie swoich książek? Parę lat temu z Pańskiej „Ręcznej roboty” powstał cykl ponad siedemdziesięciu odcinków. W radiowej Jedynce występowali między innymi Kazimierz Kaczor, Marian Dziędziel i Marian Opania, jako Teofil Olkiewicz. Nie będzie kontynuacji?
Niby nie tak dawno, bo to było w 2011 roku, ale to były inne czasy dla Teatru Polskiego Radia. Takie słuchowisko to drogie przedsięwzięcie. Ale mam pewien pomysł. W 2017 roku wypada dziewięćdziesięciolecie Radia Merkury, czy raczej rozgłośni poznańskiej. Chciałbym przez cały poprzedzający rok realizować kryminalne słuchowiska napisane specjalnie dla Merkurego. Zgodzili się już Bonda, Czubaj i Krajewski. A wystąpiliby oczywiście nasi, poznańscy aktorzy.

A film albo serial? Skoro widzowie do dziś chętnie oglądają ramotki z porucznikiem Borewiczem, z pewnością polubiliby chorążego Olkiewicza i porucznika Brodziaka.
Byłem już dwa razy „po słowie” z reżyserami, ale wszystko rozbija się o koszty. A każdy mój ewentualny film z lat osiemdziesiątych, to już… film kostiumowy, co bardzo podraża produkcję. Podobnie byłoby z „Tam ci będzie lepiej”, gdzie akcja toczy się w 1927 roku.

Czyli jedynym wyjściem, aby Ćwirlej trafił do kin jest…
… no tak, współczesne „Jedyne wyjście”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski