Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śladami elfów i hobbitów [ZDJĘCIA]

Mariusz Kurzajczyk
Agata i Piotr na rowerach zjeździli Nową Zelandię, szukając śladów „Władcy pierścieni”. Na końcu świata kaliszanie znaleźli bajkową, nieskażoną cywilizacją krainę.

Wyprawa do Nowej Zelandii była efektem zainteresowań czytelniczych i filmowych Agaty Jeziorskiej.

- Uwielbiam „Władcę pierścieni” i marzyłam o tym, żeby osobiście zobaczyć plenery, w których powstawał ten film - tłumaczy podróżniczka.

Był więc pomysł i w sumie dość szybka realizacja. Można było iść na łatwiznę i wykupić w Polsce wycieczkę „Śladem pierścienia” lub „W krainie elfów i hobbitów”. Prawdziwym wyzwaniem była jednak wyprawa na miejsce samolotem i dalej jednośladami. Podróż miała ułatwić książka, która szczegółowo opisuje, która scena i gdzie była kręcona. Najbardziej uciążliwy okazał się, lot do Auckland via Hongkong, który razem z przesiadkami trwał 30 godzin. Ale warto było!

- Spodziewaliśmy się, że będzie pięknie, a było bajkowo. Podczas kręcenia „Władcy pierścieni” filmowcy nie musieli nic zmieniać komputerowo - podkreślają kaliszanie.

Przede wszystkim w Nowej Zelandii porażają ogromne przestrzenie. Leżące na dwóch głównych i wielu mniejszych wyspach państwo ma powierzchnię niewiele mniejszą od Polski, a tylko nieco ponad 4 miliony mieszkańców, zresztą żyjących przede wszystkim w kilku największych miastach.

- Bywa, że do najbliższego sklepu jest 300 kilometrów. To prawdziwy koniec świata - uważa Agata.

Dookoła morze, a w środku wysokie góry, ogromne zielone doliny poprzetykane nitkami rzek i strumieni, pełne jezior i oczek wodnych. Rzeczywiście krajobraz jak z bajki lub... „Władcy pierścieni”. W dodatku Nowa Zelandia to chyba ostatni rozwinięty, cywilizowany kraj, w którym ostała się dzika, nieskażona niczym przyroda. Rzeki są tak czyste, że można z nich pić wodę, co też nasi podróżnicy czynili. Zieleń drzew, łąk i krzewów nie nosi żadnych śladów cywilizacji. O tym, że żyją tu ludzie świadczą najczęściej ogromne stada owiec i bydła, hodowanego przede wszystkim na mleko. Pod względem liczby owiec oraz mleka na jednego mieszkańca kraj ten zajmuje pierwszą pozycję na świecie. Jest też drugim co do wielkości eksporterem wełny i masła, choć zapewne nie każdy z nas wie, że prawdziwą nowozelandzką specjalnością są owoce kiwi, których zbiory stanowią 70 procent światowej produkcji. No, a symbolem państwa jest ptak kiwi. Nowozelandczycy „od zawsze” żyją z rolnictwa i z eksportu produktów rolniczych, przy czym ta gałąź gospodarki nie jest w żaden sposób dotowana przez państwo. Ale wróćmy na ziemię.

Różnic między wyspami z końca świata i Europą jest znacznie więcej. Mimo że są tam ścieżki rowerowe, rowerzystów nie ma zbyt wielu. To kraj samochodziarzy, którzy podróżują kamperami, a warto dodać, że nawet w najmniejszym mieście jest pole kempingowe, które zapełnia się w każdy weekend.

- Spaliśmy w klasycznej dwójce, która na tle pozostałych namiotów wyglądała nader skromnie. Nowozelandzki namiot ma cztery sypialnie, salon i jest w pełni wyposażony - opowiada ze śmiechem Piotr Szyld.

Mimo że rowerzystami mało kto się przejmuje, o czym świadczy choćby trąbienie aut, których kierowcy dokądś pędzą, restrykcyjnie wymaga się od nich jeżdżenia w kaskach. Już w pierwszym dniu podróży niemal każdy mijający ich kierowca przypominał o tym obowiązku, a zupełnie nieznajoma kobieta wręczyła im w prezencie dwa kaski, w których do samego końca kontynuowali podróż. Z jednej strony kierowcy trąbią na cyklistów, ale z drugiej, jeśli staniemy gdzieś na poboczu, prawie każdy zatrzymuje się, żeby zapytać, czy wszystko jest w porządku.

Nowa Zelandia słynie ze znakomitych, przede wszystkim białych win, których nasi podróżnicy spróbowali niemało. Przy pierwszym zakupie przeżyli niemałe zdziwienie. Wprawdzie picie alkoholu dozwolone jest od 18. roku życia, ale jeśli wyglądasz na 25 lat lub mniej, w sklepie trzeba pokazać dowód tożsamości - paszport lub prawo jazdy. Wygląda też na to, że miejscowi musieli mieć kiedyś problemy z alkoholizmem, bo w różnych miejscach wręcz roi się od tabliczek zakazujących picia. Z przyrodniczych ciekawostek są wysokie żywopłoty z drzew, np. z topoli oraz paprocie sięgające kilkunastu metrów i pamiętające czasy dinozaurów. Zapewne z tego powodu na nowej fladze, która po marcowym referendum miałaby zastąpić brytyjskiego Union Jacka, jest właśnie liść paproci.

Na koniec warto wspomnieć o tubylcach, czyli Maorysach. Najbardziej charakterystyczną cechą ich kultury jest słynny, znany z meczów rugby, wojenny taniec „Haka”. Kaliszanie obejrzeli go podczas przedstawienia specjalnie przygotowywanego dla turystów i przyznają, że zrobił na n ich ogromne wrażenie. W przeciwieństwie do australijskich Aborygenów, Maorysi mają własne programy w TV, ich język jest uznany oficjalnie jako jeden z urzędowych i widnieje na tablicach informacyjnych. Dość często można ich spotkać, a bywa, że wchodzą w role swoich przodków.

- Gdy na publicznej plaży w Wellington pali się ognisko, można mieć pewność, że siedzą przy nim Maorysi - zapewnia Piotr.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski